W XIX w. uważano, że miejsce kobiety było w przestrzeni prywatnej, nie publicznej. Opuszczając przestrzeń prywatną, czyli dom, powinna znajdować się co najmniej w towarzystwie innych kobiet, lub pod opieką – służby albo mężczyzny o odpowiedniej pozycji. Szczególnie ważne było to w miastach, gdzie przestrzeń publiczna pełna była ludzi, którzy mogli stanowić zagrożenie albo być świadkami czegoś, co zagroziłoby kobiecej reputacji.

Na miejskich ulicach mogły mieć miejsce naprawdę nieprzyjemne sytuacje. Do grożących tam niebezpieczeństw należeli tak zwani „donżuani”, zaczepiający przechodzące kobiety i czyniący im nieprzyzwoite propozycje. Musiał to być dość odczuwalny problem, skoro policja otrzymała oficjalne polecenie zajęcia się nim.

Warto zauważyć, że w pełnych oburzenia doniesieniach gazetowych pojawiają się wzmianki o ubraniu zaczepiającego („przyzwoicie ubrany” oznaczało człowieka względnie zamożnego). Kobiety dzielono z kolei na niezasługujące na zaczepki i – zapewne – takie, które na nie zasługiwały. Ochrona należała się wyłącznie tym pierwszym.

Jest też opis fizycznego zaatakowania mężczyzny przez prostytutkę, chociaż wzmianki o podobnych sytuacjach pojawiały się w prasie o wiele rzadziej.

 

Panie Redaktorze! I jeszcze raz podnieść mamy publicznie głos, który wymownie świadczyć będzie o małem wykształceniu i zaniedbaniu wychowaniu niektórych młodych ludzi w Warszawie. Jedna ze znajomych mi pań, wyszła z siostrą swoją ża sprawunkami, umówiwszy się poprzednio ze swym mężem, że czekać na niego będą w Saskim ogrodzie. Lecz zaledwie weszły tam, aby odetchnąć świeżem powietrzem, zwłaszcza przy wczorajszym upale; zjawia się dwóch młodzików, różniących się od zwykłego motłochu cokolwiek zręczniejszym ubiorem, i połączywszy się jeszcze z dwoma towarzyszami, zaczynają w sposób impertynencki obchodzić te panie do koła i pleść najrozmaitsze niedorzeczności. Kobiety zauważywszy to, postanowiły uwolnić się od natrętów, co też uskuteczniły, usiadłszy na ławce, gdzie tylko były dwa miejsca do zajęcia, sądząc że tym sposobem zwrócą uwagę zapominających się. Ale jakież było ich zdziwienie i oburzenie, gdy wkrótce, kiedy towarzystwo obok siedzące powstało, opróżnione miejsce zajęło dwóch z wyżej wspomnionych młokosów. I do tego stopnia nie umieli ci panowie zapanować nad swoimi widać przyzwyczajeniami. źe biedne kobiety zmuszone były udać się do obok siedzącego starszego wiekiem mężczyzny, aby ten zechciał poskromić niegodną swawolę i do domu je odprowadzić. Za udzielenie tak szlachetnej opieki, składam temu panu w imieniu tych, które ocalił od dalszych następstw lekkomyślności, serdeczne podziękowanie. Chciej Panie Redaktorze pomieścić te słów kilka w twem piśmie, a być może, że nie pozostaną głosem wołającego na puszczy, i natchną podobnie czyniących innemi teorjami o kobiecie i przyzwoitości publicznej. A zarazem składam kop. 30, na Instytut moralnie zaniedbanych dzieci. — Twój życzliwy, młody prenumerator.—B. G.

„Kurier Warszawski”, 1868

 

Oficjalny rozkaz:
W ostatnich czasach zauważono, że młodzi ludzie często pozwalają sobie zaczepiać kobiety przechodzące i obrażające dla nich rozpoczynać rozmowy – naruszając w ten sposób moralność i spokój publiczny tak na ulicach, jak i w miejscach zabaw i zebrań publicznych. Polecam przeto pp. Komisarzom policji wykonawczej, aby nakazali służbie zewnętrznej pilnie strzec, szczególniej wieczorem, aby podobne nieporządki się nie wydarzały na ulicach, w ogrodach, skwerach publicznych i tym podobnych miejscach, w razie zaś dostrzeżenia czego podobnego, aby natychmiast winnych zatrzymywała i odprowadzała do właściwego cyrkułu dla spisania Protokółu, a następnie pociągnięcia do odpowiedzialności sądowej.

12.08.1882, za: Bolesław Prus, Kroniki, t. V

 

Wczoraj na ulicy Elektoralnej o godzinie 7-ej wieczorem przechodzącą młodą blondynkę zaczepił jakiś młodzieniec dość przyzwoicie ubrany. Gdy pomimo zwracania uwagi, żeby się oddalił, gdyż go nieprzyjemność spotka, natarczywie towarzyszył jej i nieprzyzwoitemi słowami traktował, zniecierpliwiona odwróciwszy się zaczęła go bić po twarzy parasolką. Nieszczęsny napastnik czemprędzej uciekł.

„Kurier Poranny”, 1882

 

Otóż jeden z nich zaczepił wczoraj na ulicy Twardej przechodzącą panią G. i prawiąc rozmaite dwuznaczniki postępował za nią aż w Aleje Jerozolimskie, gdzie wreszcie bluznąwszy ohydnych kilka wyrazów, cofnął się z powrotem.

„Kurier Poranny”, 1882

 

Zmiana jednej syllaby podsuwa nam kwestyą, stojącą obecnie na porządku dziennym naszych spraw dopiekających niegodziwie; po podrzutkach wspomnieć winniśmy o wyrzutkach społecznych, o owych lichego gatunku Donżuanach ulicznych, których w ostatnich czasach namnożyło się takie mnóztwo, że aż policya musiała zająć się tym plugawym rojem, łażącym po warszawskim bruku. Stało się rzeczą niebezpieczną dla przyzwoitej kobiety chodzić samej po ulicach, zwłaszcza o zmroku, lub używać przechadzki w ogrodach publicznych bez towarzystwa poważniejszego obrońcy. Zaczepki, karygodne insynuacye, bezczelne komplimenta i propozycye ze strony tuzinkowych lowelasów prześladują najuczciwszą kobietę. W ciągu zeszłego miesiąca dwadzieścia kilka spraw tego rodzaju oparło się o kratki sądowe; a iluż śmiałków uszło bezkarnie!.. Pięknych doczekaliśmy się czasów w tej eleganckiej Warszawie: bez męzkiego konwoju kobietom z domu chyba nie wolno będzie wychodzić.

„Bluszcz”, 1882

 

Na Nowym Świecie, w niedzielę wieczorem, powracającego z teatru p. J. zaczepiła właśnie nocna dama, a gdy ten ostro odpowiedział, schwyciła go za kieszeń futra, rozdzierając je szerokim pasem. P. J. własnoręcznie wprawdzie wymierzył napastniczce sprawiedliwość, nie uchroni to jednak wielu innych od nieprzyjemności i szkody, jakie spotkać ich mogą.

„Kurier Poranny”, 1883

 

Kilka dni temu wspomnieliśmy o doraźnym sądzie, któremu uległ donżuan, zaczepiając na Krakowskim Przedmieściu szesnastoletnią panienkę.
Otóż ojciec znieważonej, emeryt i człowiek nieposzlakowanej uczciwości pragnąc położyć możliwą tamę nieustannym tego rodzaju wybrykom postanowił zorganizować towarzystwo… antidonżucanów.
W skład członków wejdzie liczny zastęp kolegów inicjatora, ludzi sędziwych, lecz »jarych«, którzy w razie zauważenia na ulicy ubliżenia w jakikolwiek sposób nie zasługującej na to kobiecie, natychmiast przedsięwezmą środki celem ukarania awanturnika.

Kurier Warszawski, 1884

 

W tej chwili przybiega do mnie jeden z moich przyjaciół.
- Wiesz – mówi – zakładamy towarzystwo anty-donżuanów, przeciw tym, którzy zaczepiają kobiety na ulicach.
- Bój się Boga – odpowiadam – ty zakładasz, ty najniechlujniejszy donżuan?...
- Ale bo widzisz, jak zostanę członkiem towarzystwa, to już bez nieprzyzwoitości mogę zbliżyć się do każdej kobiety, przedstawić jako naturalny opiekun, zapytać czy jej kto nie zaczepił i – gotowa znajomość.
- Kobieta – dodał – która pogardza donżuanem, musi być względną dla anty-donżuana. No a wobec tej, która brzydzi się anty-donżuanem, mogę wystąpić we właściwym charakterze.
- Człowieku! – zawołałem oburzony, a zasady?...
- Jakie?...
- Bezinteresowność... pomoc słabszym...
- Bezinteresowność? – odparł. – Dziwne wyobrażenia!
Czym nie powiedział, że u nas wszytko zależy od „wyobrażeń"?

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Warszawski”, 1884

 

Doraźna kara. W dniu onegdajszym jeden z lowelasów, lubiący się przechwalać w dość cyniczny sposób swymi triumfami nawet w miejscach publicznych, jak np. w restauracjach, otrzymał taką nauczkę, iż zapewne na długo wyrzecze się nowych prób w tym kierunku.
Pan X. od kilku tygodni polował na upatrzoną zwierzynę w postaci młodego dziewczęcia pracującego w jednym z magazynów na Niecałej. Zwykle, gdy szwaczka o zmroku z pracowni wychodziła, lowelas czatował na nią i odprowadzając prawił banalne komplimenta oraz kusił rozmaitymi obietnicami.
Uczciwa dziewczyna puszczała te zaczepki mimo uszu, lecz onegdaj miarka się przebrała.
Kiedy skręcono z Bednarskiej na Dobrą, p. X. ujął gwałtownie szwaczkę za rękę domagając się, aby zwiedziła jego kawalerskie mieszkanie. Na krzyk napastowanej zjawiła się pomoc w postaci pewnego czeladnika kowalskiego, który bez namysłu rzucił się na lowelasa.
Otrzymał on porządną porcję kijów i z trudnością, bez kapelusza, porzuconego gdzieś na śniegu, w mocno sfatygowanej odzieży, dostał się do sanek.
Obrońca szwaczki obiecał lowelasowi przy ponownym spotkaniu sprawić nową łaźnię.

„Kurier Warszawski”, 1888

 

Znowu donżuaneria.
Wczoraj [3.3.] (…) pewnego podtatusiałego donżuana pochwycono.
Jest nim niejaki p. D>, kapitalista, liczący już 50 lat wieku.
Zaczepił on w brutalny sposób pannę M. na rogu Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich.
Przestraszone dziewczę wezwało pomocy przechodniów.
Donżuan począł uciekać i, dopadłszy sanek, szybko odjechał.
Na szczęście numer sanek został zauważony, a ponieważ lowelas pojechał do domu, brat panny M., zarządziwszy ścisłą kwerendę, dziś rano donżuana odszukał.
Dzięki dwom świadkom p. D. został już pociągnięty do odpowiedzialności sądowej.
Jak się okazuje, ów D. przed trzema laty miał podobną sprawę i wykręcił się wówczas od kozy znaczną sumą pieniędzy złożoną na cel dobroczynny.

„Kurier Warszawski”, 1888

 

Podobno w „dzikiej” Ameryce samotna, a nawet młoda i ładna kobieta może przejechać cały ląd i wszystkie jego rzeki (a rzeki są tam diabelnie długie), nie narażając się na zaczepki ze strony mężczyzn. U nas pod tym względem panują inne obyczaje.
Chłop ścina cudzą sosnę, gdy mu się podoba – ulicznik zgarnia jabłko z cudzego straganu, gdy mu się tak podoba, a uliczny donżuan zaczepia każdą kobietę, byle mu się tylko podobała.
Ani mu przyjdzie do głowy pomyśleć, czy on się jej podoba… Tym bardziej zaś nie krępuje się względami, że kobieta nie jest przecie grochem, który można skubać, skoro dojrzał i mamy na niego apetyt.

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Codzienny”, 1888

 

Zaczepianie kobiet na ulicach da się podciągnąć tylko pod kategorię żebraniny. Otóż jeżeli pokorny żebrak zasługuje niekiedy na litość, to już natrętny i zuchwały słusznie ulega zatargom z przechodniami i policją. Jeżeli więc, drodzy panowie, nie możecie być przyzwoitymi obywatelami, bądźcie choć potulnymi w proszeniu o jałmużnę i nie obudzajcie wstrętu dla bezczelności zamiast współczucia dla nędzy.

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Codzienny”, 1888

 

Na ulicy zmierzchem. Chodnikiem idzie kobieta samotnie z widocznym pośpiechem podążająca do domu.
— Mogę pani służyć? — zapytuje młody jakiś donżuanik, podając rękę.
— Panie! proszę się nie zapominać — odpowiada zaczepiona.
— Przepraszam, niech pani będzie spokojną, znane mi są bowiem aż nadto dobrze prawidła dobrego wychowania i moralności.
— Zapewne jak złodziejowi prawidła kodeksu karnego... — dopowiada starszy przechodzień, stający w obronie zaczepionej kobiety.

„Tygodnik Mód i Powieści”, 1890