Nauka języków obcych była obowiązkowym elementem XIX-wiecznej edukacji. Nie wszystkie języki były jednak równe. Kobiety z zasady nie uczyły się łaciny ani greki – istotnego elementu edukacji męskiej. Natomiast od często bardzo wczesnych lat poznawały język francuski – umiejętność czytania i swobodnej konwersacji w tym języku uważane były za konieczny element wykształcenia „starannie wychowanej panny”. Coraz modniejszy stawał się angielski (jego znajomość odegrała tak istotną rolę w „Lalce” Prusa).

Kobiety kształcone w domu nie uczyły się raczej rosyjskiego – na oficjalnych pensjach był to język obowiązkowy i wymagany, jednak i tam udawało się czasem obejść przepisy. Jeżeli nie prowadziły interesów ani nie załatwiały regularnie spraw urzędowych, mogły się bez niego obejść – rozmowa z Rosjanami obracającymi się w towarzystwie odbywała się po francusku. Niemieckiego także uczyły się rzadko.

To skupienie się na językach obcych, zwłaszcza francuskim, w kształceniu kobiet spotykało się ze sporą krytyką. Po pierwsze fakt, że dzieci zaczynają szybciej poznawać język obcy (sprowadzano nawet francuskie bony) niż porządnie uczyć się ojczystego wydawał się niepatriotyczny. Po drugie, ganiono fakt, że francuszczyzna była traktowana czysto instrumentalnie, do salonowych popisów, nie do porządnego poznawania języka i literatury. Efekty nauki też nie zawsze były zadowalające – rodziny, które nie mogły sobie pozwolić na lekcje u rodowitych Francuzów i Francuzek zadowalały się niekoniecznie kompetentnymi, ale tańszymi rodzimymi nauczycielkami. Te, same nie mając dobrze opanowanego języka, nie mogły też odpowiednio kształcić uczennic (przykładem może tu być Marta Orzeszkowej). Wreszcie zaczęto zwracać uwagę na to, że kobiety pragnące same zarabiać na życie, powinny znać niemiecki i rosyjski, bardziej potrzebne w kontaktach handlowych.

 

Sąsiedztwo Niemiec, a ztąd częste stykanie się z Niemcami w rzeczach handlowych i technicznych, czynią język niemiecki bardzo potrzebnym dla kobiet, mających żyć z własnego zarobku. Bogactwo literatury niemieckiej powiększa wartość języka niemieckiego zarówno dla kobiet jak dla mężczyzn naszych.

Ignacy Krajewski, Stanowisko społeczne kobiety i odpowiednie temu jej wychowanie, w: „Bluszcz”, 1867

 

Nauka języków obcych pożyteczną jest wielce, dla trzech przyczyn: pomaga rozwojowi umysłu, naginając go do pojmowania kombinacyi i prawideł każdemu językowi właściwych; daje potężne narzędzie pomocnicze do naukowego kształcenia się, przez możność zrozumienia dzieł w obcych językach pisanych; przynosi nieraz przyjemność i praktyczny użytek w życiu, dając możność rozmówienia się z cudzoziemcami.
Nie dla popisów salonowych, ale dla tych trzech, nierównie ważniejszych celów, wielce pożytecznem jest wyuczenie się choćby jednego obcego języka.

Eliza Orzeszkowa, Kilka słów o kobietach, Warszawa 1870

 

Przed zamężciem panna nauczyła się tylko stroić, czasem nieco po francuzku, brząkania na fortepianie, tańców i niedokładnych początków rozmaitych nauk, za które rodzice płacili pewną roczną kwotę, najczęściej z warunkiem nietylko regularnej corocznej promocyi, ale także pochwały i nagrody. Do tego wypada jeszcze czasem dołączyć pewną znajomość gospodarstwa domowego. Zostawszy żoną i matką, kobieta zapomina i zaniedbuje tego, co dało jej wychowanie, jako rzeczy przydatnych tylko dla panny, a natomiast spostrzega, że nie wie prawie nic, coby jej rozjaśniło wielką jej rolę i obowiązki macierzyństwa.

Kwestye i sprawy, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1877

 

Nie szukając daleko, weźmy np. przełożoną pensyonatu Vl-klas. panią Natalię z Płużańskich Porazińską,—dama ta chcąc zyskać reklamę, powodzenie i łowić próżnych rodziców na lep francuzczyzny, ogłosiła złą polszczyzną anons, że zakład swój zamienia na francuzki;— cała prasa jednozgodnie potępiła ten kierunek wychowania. Po kilku tygodniach pani przełożona wezwała kilku przedstawicieli prasy (ani jednego pedagoga między zaproszonymi gośćmi np. pp . Dygasińskiego, Łagowskiego, Mieczyńskiego, Dunina i t. d. nie było) i przedstawiła im swój projekt. Znów odezwały się głosy potępiające ten krok, gdyż nie ma nic gorszego w pedagogice, jak uczenie przedmiotów to w obcym, to znów w krajowym języku, albo też powtarzanie tegoż samego przedmiotu raz w obcym to znów w swoim języku. Następnie dosyć już tych paplających francuzczyzną panien, które żyją bez poczucia obywatelskich i społecznych obowiązków. Ale pocóż nam tracić marnie czas i miejsce na udowodnienie, że najdroższym naszym skarbem jest język i że pani Płużańska z samowiedzą wprowadza wynarodowienie. Zdawałoby się, że wobec surowych odezwań się prasy, wobec tego, że nawet osobiście przychylni projekt ten ganili — nie ośmieli się pani Płużańska wprowadzić go w życie. Stało się inaczej; — oto mamy przed sobą ogłoszenie — oznajmiające wszem wobec i każdemu z osobna, że historya, geografia i nauki przyrodnicze będą wykładane czy powtarzane (ogłoszenie niezbyt jasne) w języku francuzkim. Ciekawa rzecz jak sobie poradzą pupilki tej pani, gdy służącą trzeba będzie wysłać na zakupno — kapusty, grochu, marchwi etc. — lub gdy na wsi trzeba będzie nazwać rośliny i drzewa po nazwisku — a one uczyły się tylko po francuzku, biedne dzieci!
Gdy głos prasy, oburzonej tem „liberum veto" pani przełożonej przebrzmiał bezskutecznie, — my nie mamy innej broni, tylko odwołanie się do światłych rodziców, — może ten środek poskutkuje!

Wojciech Lubicz, Z kwestyj bieżących, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1881

 

Panu I. E. z pod Siedlec. W nauce dzieci, na pierwszym względzie powinna być mowa ojczysta, a więc i nauka czytania. Jednoczesne zatem uczenie dzieci czytania w dwóch językach, polskim i francuzkim uważamy nietylko za bezużyteczne ale i szkodliwe. Umiejąc dobrze czytać po polsku, łatwiej nauczą, się czytać po francuzku, bo już myśl ich rozbudzona do działania, przyczyni się wielce do zapamiętania prawideł tak odmiennych od naszej pisowni. Inaczej postępując, w główkach dzieci może się pomieszać, i prawidła jednego języka do drugiego będą stosować. Sądzimy że to zdanie przez Szanownego Korespondenta w zupełności podzielone zostanie.

Odpowiedzi od redakcyi, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1881

 

Oto jest liczne towarzystwo polskie, wtem wchodzi jakaś galicyjska hrabina lub baronowa, a nawet wystarcza bogatsza obywatelka i „nie z potrzeby, ale z mody", rozpoczyna parlować, często nawet kalecząc język obcy — i w tejże chwili cała gromada sąsiadek uderza natychmiast w struny francuzkie. Jest w tem trochę naśladownictwa, trochę pychy, a najwięcej grzeczności i uniżoności wcale niestosownej dla Polek i obywatelek kraju.
Że się zdarza spotkać tak naiwne panie, które sądzą, że francuzczyzna jest nieodzownym warunkiem dobrego tonu— to nas wcale nie dziwi, gdyż nie każdy ma mądrych rodziców, nauczycieli i wrodzony rozum — ale, każdego myślącego człowieka musi boleć i oburzać lekceważenie języka ojczystego, usuwanie go na plan trzeciorzędny i czynne pozwolenie na dominowanie języka obcego.
Gdy już tak bardzo kto ukochał cudzoziemszczyznę, niechże za przykład weźmie stanowcze i konsekwentne wytrwanie Niemców, Francuzów, Anglików i t. d. w uznaniu ich języka jako najdoskonalszego do rozmowy.

A.G., Nie z potrzeby, ale z mody, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1882

 

Na Warszawę, jako na stolicę spoglądają prowincye i z niej wzór biorą — a my, bardzo piękny przykład dajemy — tak piękny, że zakładamy pensyonaty z językiem wykładowym francuzkim i zamiast się oburzać, cieszymy się, że nasze córeczki nauczą się nazywać po francuzku bławat, proso, żyto, grykę i jęczmień — zapomniawszy polskich nazw. Jak też taka przyszła pani domu rozmówi się z kucharką o zakupnie i potrzebach domowych, jak wytłomaczy dziecku zjawiska przyrody, gdy poznała tylko terminologią francuzką.
Ale w ustach mamy zawsze miłość kraju i języka polskiego, piękne frazesa, które z rzeczywistością związku nie mają!
A jeśli jeszcze mało przykładów, to przejdźmy się po Ogrodzie Saskim. Dzieci, istne lalki wystrojone, szczebiocą jak papugi po francuzku i niemiecku, a na bezmyślnych twarzach rodziców jaśnieje uśmiech zadowolnienia.
Sami słyszeliśmy jedną z tych matek mówiącą: „Moja Lola nie powstydzi się żadnego towarzystwa: ma siedm lat, a już wybornie mówi po francuzku. Na przyszły zaś rok przyjmę Angielkę."

A.G., Nie z potrzeby, ale z mody, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1882

 

W mieście naszym otwarte zostały Kursa łaciny i greczyzny dla kobiet.
Kursa mają za zadanie kształcić w tych językach osoby zamierzające wstąpić do uniwersytetu, jak i matki same udzielające korepetycji dzieciom.
Ciekawa rzecz, czy zbierze się odpowiednia ilość uczennic.

„Kurier Warszawski”, 1886

 

Naukę języków obcych i muzyki należy ograniczyć do pewnej miary, zastosowanej do sił fizycznych i duchowych dziewcząt i do istotnych potrzeb. Paplanie obcymi językami mało przynosi pożytku. Pamiętajmy, ze nauka języków obcych jest tylko środkiem do poznania arcydzieł piśmiennictwa innych narodów, a nie celem dla siebie.

Mieczysław Baranowski, O wychowaniu dziewcząt z uwzględnieniem obecnych stosunków i potrzeb, Lwów 1889

 

Zamiast poświęcania tylu godzin na wyrobienie czystego akcentu paryskiego, na liche wyuczenie się języka angielskiego, a częstokroć i, nie wiadomo w jakim celu, włoskiego, czyż nie lepiej byłoby zaprowadzić w wyższych szkołach kurs obowiązków, które je czekają względem męża, krewnych jego, służących i obowiązków o szerszem jeszcze znaczeniu, względem bliźnich, społeczeństwa i kraju.

I.T. Weber, Sztuka ożenienia się i wyjścia za mąż, Warszawa 1890

 

Co do języków innych, trzymaj się tej zasady, aby poznać tylko język tego narodu, obok którego żyjemy.
Uczyć się po francusku, angielsku itd. jest niepotrzebna strata czasu. Ta tylko niech się liczy obcych języków, która w celach naukowych potrzebuje znajomości jakiegoś języka, lub która z potrzeby swego stanowiska obracać się będzie wśród obcych krajów i obcych ludzi.
Zastałem raz córki mało-miasteczkowego lekarza uczące się z ogromnem zajęciem gramatyki francuskiej. Pytam: jak dawno uczycie się po francusku? — Od lat trzech poświęcamy codziennie 3—4 godzin nauce tego języka. Przekonałem się, że niewielkie zrobiły postępy. Czyż nie szkoda tyle czasu tracić na naukę, z której w życiu nigdy pożytku mieć nie będziecie ani wy, ani rodzice, ani naród?
Owszem, fracuzczyzna wiele nam przyniesie korzyści, odpowiedziały. Jadąc koleją, często może ktoś o nas powiedzieć złośliwe słowo, a wtedy będziem się umiały bronić, a potem możemy czytywać francuskie romanse.
I dla tak błahych powodów marnowały najlepsze chwile życia. Ileż to rzeczy mogły się one wyuczyć pożytecznych sobie i narodowi.
Dodam nawiasem, że nie podróżowały nigdy, marzyły tylko o podróży poślubnej; książek żadnych, nawet polskich nie kupowały.
Jeżeli uczysz się obcego języka dla pychy dlatego tylko, aby się od innych wyróżnić, przed znajomymi pochwalić, — to czynisz źle.
Za młodu przyzwyczajając się do lekceważenia mowy swojej, a przeceniania mowy obcej, stracisz przez to miłość ojczystego języka, i zamiłowanie ideałów narodowych.

Ks. F. EL. Łukaszewicz, Złota książka polskiej dziewicy, Kraków 1895

 

Średnie wykształcenie naszych dziewcząt ma program bardzo obszerny. Nauka na pensyach 8-mio klasowych, które za normę przyjmujemy, obejmuje: cztery języki z gruntowną znajomością gramatyki i literatury takowych, historyę, geografiję, arytmetykę, algebrę, geometryę, kosmagraflję, zoologię, mineralogię, botanikę, fizykę, nauki społeczne.

Z. Bielicka, Kilka uwag o wychowaniu kobiet, w: „Dobra Gospodyni”, 1902

 

Jedyną moją i najlepszą nauczycielką aż do wyjazdu mego do Warszawy na pensję była moja matka. Zanim jeszcze rozpoczęłam z nią naukę przedmiotów szkolnych, uczyła mię muzyki i francuskiego; oba te przedmioty, „talenta”, jak to się wówczas nazywało, należały do jej specjalności i uczyła jeszcze gromadkę swych wnucząt niemal aż do śmierci. Ze mną zaczynała naukę francuskiego już bardzo wcześnie, od rozmowy codziennej w tym języku, dzięki czemu już w szóstym roku mego życia doprowadziła do tego, że mówiłam wcale nieźle i w ogóle do matki nie odzywałam się inaczej, jak tylko po francusku, dla większej wprawy.

Jadwiga z Sikorskich Klemensiewiczowa, Przebojem ku wiedzy. Wspomnienia jednej z pierwszych studentek krakowskich z XIX wieku, Warszawa 1961

 

Jadwiga Klemensiewiczowa opisuje także, jak na pensji prowadzonej przez jej ciotkę Jadwigę Sikorską, część uczennic nie uczyła się języka rosyjskiego, chociaż był on obowiązkowy.

Poza tym było wiele uczennic, tak miejscowych, czyli tak zwanych pensjonarek, jak i przychodzących z miasta, które nie uczyły się języka rosyjskiego ani geografii czy historii Rosji. Najczęściej dlatego, że były słabego zdrowia i chodziło o to, aby ich nie przeciążać tymi niepotrzebnymi nam, Polkom, przedmiotami; albo też na wyraźne życzenie rodziców, którzy nie chcieli, aby ich córki uczyły się znienawidzonego języka zaborców. Z chwilą więc, gdy na teren pensji wkraczał inspektor szkolny, te wszystkie nielegalne osoby musiały znikać z klas, i to niepostrzeżenie, ostrożnie, aby się nie zetknąć z tym postrachem szkoły, który czasem miewał „fatalny” pomysł, aby wchodzić tylnymi schodami, przeznaczonymi tylko dla uczennic.

Jadwiga z Sikorskich Klemensiewiczowa, Przebojem ku wiedzy. Wspomnienia jednej z pierwszych studentek krakowskich z XIX wieku, Warszawa 1961

 

Uczono tam także języka niemieckiego, a do tego wprowadzono specjalne zasady mające zapewnić, że uczennice ćwiczą się w językach obcych.

Język niemiecki w niższych klasach był w rękach panny Margeryty Gierszewskiej, która pochodziła zapewne z rodziny niegdyś polskiej, ale zupełnie zniemczonej. Była to osoba pięknej powierzchowności i wyniosłej postawy, dobra i względna dla uczennic. Należała razem z siostrą Anielą, która uczyła robót i kroju, do stałego personelu nauczycielskiego. Obie były lubiane przez dziewczęta, gdyż były młode, ładne i wesołe, zwłaszcza panna Aniela, do której zwracałyśmy się zawsze w różnych kłopotach z zakresu ubrania, bielizny, prania itp. Obie siostry bowiem miały sobie powierzone czuwanie nad sypialniami dziewczynek oraz nad naszą wprawą w niemieckiej rozmowie. Istniał bowiem na pensji zwyczaj, że uczennice miały rozmawiać ze sobą na pauzach, a pensjonarki także przez całe popołudnia i wieczory jednego dnia po francusku, a drugiego po niemiecku dla większej wprawy w obu tych językach. Dyżurowały też przez całe dni, a głównie przez popołudnia, w tych salach, gdzie zbierały się dziewczynki dla wspólnego przygotowywania lekcji, odpowiednio dobrane nauczycielki, aby dopilnować tego przepisu, który oczywiście bywał bardzo często przekraczany, pomimo że stawiano osobne stopnie z rozmowy w tych językach. Tylko niedziele i święta, spacery i wycieczki oraz zabawy urządzane w szkole zwalniały uczennice od tego obowiązku.

Jadwiga z Sikorskich Klemensiewiczowa, Przebojem ku wiedzy. Wspomnienia jednej z pierwszych studentek krakowskich z XIX wieku, Warszawa 1961

 

Młoda Zofia Grabska należała do panien, które oprócz francuskiego i angielskiego poznały również rosyjski:

Dużo czasu mi to światowe życie zabierało, jednak zostawało mi go dość na czytanie przeróżnych książek naukowych i powieści, głównie francuskich, angielskich i rosyjskich. Brałam też lekcje języka angielskiego, malowania i muzyki, do której najmniej miałam zdolności. Z nauką angielskiego szło mi bardzo łatwo, do rysunku, a zwłaszcza malarstwa, miałam wyraźne zdolności i w odpowiednich warunkach byłaby może sztuka na serio mnie pociągnęła, ale malowanie na atłasie, drzewie czy marmurze (ekrany, przyciski, patery itp.) sprzykrzyło mi się prędko.

Zofia z Grabskich Kirkor-Kiedroniowa, Wspomnienia, Kraków 1986

 

Po owym egzaminie miałam więcej wolnego czasu i tym zawzięciej pochłaniałam książki, między innymi francuskie romanse, które z rąk guwernantki przechodziły do moich. Wśród autorów byli i Zola (który mi się nie podobał), i Flaubert, Balzac, Maupassant, więc całkiem nieodpowiednia dla młodego dziewczęcia lektura. (…) Matka nie kontrolowała mojej lektury, co do francuskiej polegała nieopatrznie na naszej guwernantce, zaś języka ani literatury rosyjskiej nie znała zupełnie, przypuścić też z pewnością nie mogła, aby na mnie ta literatura mogła wywrzeć jakikolwiek wpływ.

Zofia z Grabskich Kirkor-Kiedroniowa, Wspomnienia, Kraków 1986

 

W owych czasach wszyscy mężczyźni władali językiem rosyjskim, znali ten język ze szkół; natomiast nasze panie z zasady nie uczyły się rosyjskiej mowy.

Antoni Kieniewicz, Nad Prypecią, dawno temu… Wspomnienia zamierzchłej przeszłości, 1989

 

Siostra Antoniego podjęła odpowiednie środki w celu wyrobienia o swojej córki odpowiedniego francuskiego akcentu:

Zastałem tym razem w Dereszewiczach bardzo ładną twarzyczkę zgrabną bruneteczkę z dużymi, czarnymi, wyrazistymi oczyma, może o rok czy dwa starszą ode mnie. Była to Blanche Salm, Francuzka rodem, urodzona w południowej Ameryce, wychowana w Portugalii w klasztorze, zaś po śmierci ojca przyjechała do Polski z matką nauczycielką języka francuskiego. Klosia, będąc w Warszawie w poszukiwaniu bony Francuzki do Dziuni, natknęła się na tę panią. Bardzo sobie upodobała jej córeczkę i przywiozła ją do Dereszewicz. Dziecko to było jeszcze zupełne i bardzo głupiutkie, nią się jeszcze trzeba było opiekować i pilnować. Doskonały jednak miała akcent francuski, a o to przecie głównie chodziło.

Antoni Kieniewicz, Nad Prypecią, dawno temu… Wspomnienia zamierzchłej przeszłości, 1989

 

Po tańcu francuszczyzna była drugim punktem programu w wychowaniu p. Ledóchowskiej. Nasza literatura obrała ją sobie za wyłączny cel swoich docinków, a jeśli chodzi o Jodkówny, może nawet miała rację. Ogółem biorąc i to nie tylko na Wołyniu, zła francuszczyzna oznaczała w opinii salonów złe maniery, zaściankowość, a mówiącego źle okrywała śmiesznością. W Anglii kryteria uprawniające do nazwy gentelmana są trochę szersze, ale równie kategoryczne i także oparte na cechach zewnętrznych i konwencjonalnych. Jodkówny mówiły i pisały wyłącznie po francusku, do tego stopnia, że porozumienie się ze służbą sprawiało im znaczne trudności. Kiedy jeden z domowników zachorował w nieobecności ich matki, nie wiedziały jak sprowadzić dla niego lekarstwa, bo używały słowa „farmacja" zamiast apteka.

Janina z Puttkamerów Żółtowska, Inne czasy, inni ludzie, Londyn 1998

 

W rozmowie przeważała francuszczyzna, daleko bardziej rozpowszechniona na Wołyniu niż na Litwie, dzięki bogactwu i zagranicznemu wychowaniu.

Janina z Puttkamerów Żółtowska, Inne czasy, inni ludzie, Londyn 1998

 

Chętnie uczyłą się języków Zofia Pieniążkówna:

Nauki szły mi bez wyjątków bardzo łatwo. Najmniej lubiłam matematykę, ale na świadectwie zawsze miałam stopień „bardzo dobry”. Języki bardzo lubiłam, a byłam w nich tak zaawansowana (w klasztorze tak nauka niemieckiego jak i francuskiego języka rozpoczynała się od pierwszej klasy), że gdy byłam w pierwszej klasie to z językiem francuskim należałam do zespołu klasy trzeciej. Nie poświęcałam dużo czasu na przygotowywanie się do lekcji, ale dużo zgłębiałam sama i lubiłam wyczerpywać tematy, tym więcej, że Ojciec miał dużą doborową bibliotekę.

Zofia z Odrowąż-Pieniążków Skąpska, Dziwne jest serce kobiece…, Warszawa 2019

 

Prócz lekcji języka francuskiego w szkole brałam dodatkowe lekcje i byłam w tym języku bardzo zaawansowana, teraz chciałam rozpocząć angielski.

Zofia z Odrowąż-Pieniążków Skąpska, Dziwne jest serce kobiece…, Warszawa 2019

 

O naukę języków obcych dbali także rodzice Eleonory Chamcówny Trzecieskiej:

Lato spędzaliśmy zawsze w górach Mondsee albo Aussee w Styrii. Na lato zawsze brali nam rodzice do towarzystwa Angielkę albo Włoszkę i w ten sposób nauczyłyśmy się i tych dwóch języków. W Aussee widywałyśmy czasem przebywającą tam żonę Franciszka Józefa, sławnej piękności cesarzową Elżbietę.

Pamiętnik Eleonory z Jaxa Chamców Trzecieskiej (mojej Prababki) z końca XIX wieku

 

Gdy ja miałam lat 6 przyjechała do nas Francuska, Ernestyna Osiral. Zaangażował ja w Wiedniu nasz dziadek Chamiec. Była to 20 letnia przystojna dziewczyna, z warkoczem do ziemi, ale nam wydawała się stara i niesympatyczna, a do tego baliśmy się jej towarzystwa, bo nie umiała ani słowa po polsku, a my ani słowa po francusku.
Kazano się nam z nią bawić cały dzien. Józia uciekała przed nią w krzaki, na „huśtawce” odmawiałyśmy nawet „nowenny” w „zbożnym” celu, aby dostała „ influency”, jak dawniej nazywano grypę, słowem biedna dziewczyna, nie miała z nami słodkiego życia.
Po kilku jednak miesiącach my dwie starsze mówiłyśmy nieomal płynie po francusku, a i Antek również, tylko Kuba, w żaden sposób nie dał się tego języka nauczyć, którym miał później - mieszkając w Belgii - całe życie mówić.
Ernestynę polubiliśmy z czasem bardzo, a i ona przywiązała się do nas i pozostała na stałe wyszedłszy zamąż w roku 1910 za naszego rządcę Piątkowskiego.
Służba nazywała ją „ panna marmuazela Agrestyna”.

Pamiętnik Eleonory z Jaxa Chamców Trzecieskiej (mojej Prababki) z końca XIX wieku

 

Języki obce odgrywały ważną rolę z edukacji Wacławy z powieści Elizy Orzeszkowej, jednak traktowano je właśnie jako obowiązkowy element wykształcenia panny, nie wiążąc z tym żadnych głębszych refleksji. Gdy Wacława sama zostaje nauczycielką, jest jeszcze bardziej rozczarowana podejściem do nauki języków obcych wśród rodziców swoich uczennic. W powieści zwraca się także uwagę na niesłuszność dawania pierwszeństwa francuskiemu przed nauką innych umiejętności, bardziej pożytecznych w życiu młodej kobiety, zwłaszcza niezbyt zamożnej.

Przy obiedzie matka moja rozmawiała ze mną po francuzku i po angielsku naprzemian, a wstając od stołu, rzekła do mnie:
 - Bardzo się cieszę z tego, że posiadasz wprawę mówienia dwoma językami, które są powszechnie używane po salonach. Chciałam się o tem przekonać i wyszłaś z próby zwycięzko.
 Tu pogłaskała mię po głowie z zadowoleniem.
 - Umiem jeszcze mówić po niemiecku – rzekłam, ucieszona pochwałą matki.
 - O niemiecki język mniejsza – odpowiedziała - potrzebny on tylko w razie podróżowania, a i to niekoniecznie, bo z francuzkim i angielskim cały świat objechać można. – Zdziwiły mię nieco te słowa, bo na pensyi powiadała mi często jedna z nauczycielek naszych, że znajomość niemieckiego języka jest prawie niezbędną dla każdego, kto chce kształcić swój umysł.
 Podzieliłam się tą uwagą z moją matką.
 - Nauczycielka wasza – rzekła – miała słuszność, jeśli to, co mówiła, stosowała do mężczyzn; kobiety zaś nie mają potrzeby ślęczeć nad naukami, chyba jeśli się kształcą na guwernantki.

Eliza Orzeszkowa, Pamiętnik Wacławy, Warszawa 1884

 

Często też zachodziłam do kantoru, który mi dostarczył tych pierwszych lekcyi, i prosiłam o możność zajęcia się całem wychowaniem dwóch lub trzech podrastających panienek, albo przynajmniej o możność udzielania innych przedmiotów, ważniejszych i gruntowniejszych, albo jeszcze na ostatek choćby o lekcye muzyki i języków, ale takich, którychbym treść i programat sama, według własnych przekonań, a nie czyichś wskazówek, układać mogła. Właścicielka kantoru, rozsądna i miła kobieta, z którą polubiłyśmy się od razu, słuchała tych moich żądań i wzruszała ramionami.
 - Wymagasz pani ode mnie rzeczy niepodobnych – mówiła – zkądże ja wezmę takich uczennic i takich rodziców? U nas jedyną nauką, o jaką starają się dla kobiet, są języki i muzyka, a jeżeli przyjdzie komu do głowy uczyć swoje córki historyi lub nauk przyrodniczych, to wzywanym bywa do tego mężczyzna, bo to i modniejsze, i więcej zaszczytu przynosi dla domu, i zresztą więcej wzbudza zaufania. Jeżeli więc pani chcesz kształcić swoje uczennice za pomocą nauki dziejów albo umiejętności ścisłych, to przebierz się za mężczyznę, utnij włosy, namaluj sobie wąsy, a może i znajdę w całem W. parę domów, które będą żądały takich lekcyi. Co się tyczy tego, abyś mogła nauczać języków i muzyki według swego upodobania i wyobrażenia, o tem także pani nie myśl; panienki powinny conajprędzej nauczyć się płynnie mówić po francuzku, aby módz konwersować w salonie, i jak najwprawniej przebierać palcami po klawiszach, aby mieć możność zachwycić i podbić salon. O filozofią języków i muzyki wcale ich rodzicom nie chodzi. Mówić o pedagogicznych celach nauczania tych przedmiotów, było-by w ich oczach nieznośną pedanteryą. Panna mówi po francuzku i gra na fortepianie tak, jak gwiazda świeci i kwiat pachnie; stanowi to jej właściwą i nieodebralną godność, której, gdy nie posiada, jest zhańbioną... i nigdy dobrej partyi nie zrobi. Wymagają od pani, abyś swe uczennice od stóp do głowy orzuciła błyskotkami, aby ku nim zlatywały się dobre partye, jak motyle ku świecy; uczyń to, a nie mieszaj się do tego, co do ciebie nie należy.
Przy pierwszej rozmowie ze mną, wspomniałaś mi pani, że udzielanie historyi literatury uważasz za niezbędne prawie dla zapoznania uczennic z duchem języka obcego, jakiego się uczą. Duch języka? a to na co? czy umiejętnością jego można popisać się, zadziwić lub zainteresować? Nie. A więc jest niepotrzebnym zupełnie i wybij go pani sobie z głowy. Nawet poczciwy Chapsal i Noël, dlatego tylko jest tolerowany, że wypada przy sposobności ortograficznie napisać francuzki bilecik, inaczej dosyć-by było wokabuł i konwersacyi. Co do muzyki, przekonałam się, że ulubionemi pani mistrzami są: Beethowen, Haydn, Mozart, Mendelsohn, Szubert i t. p. To na nic się nie zdało; ucz pani swoje elewki Liszta, bo to grzmi i hałasuje, Aschera, bo każe często ręce na krzyż zakładać; wyjątki z oper, bo płaczą, lamentują i na nerwy słuchaczów działają. W obcych językach płynna mowa i wykwintna pronuncyacya, w muzyce brzęk, huk, sentyment i sztuki łamane: oto wszystko, czem masz pani prawo uczennice swoje obdarzać. O reszcie nie pamiętaj, albo schowaj ją dla siebie, a bądź zadowoloną tem, że za tak małe wydatkowanie twych umiejętności tak znaczną otrzymujesz płacę.

Eliza Orzeszkowa, Pamiętnik Wacławy, Warszawa 1884

 

Wróciwszy ze śpiżarni z pękiem kluczów u paska, Madzia mówiła do mnie:
 - Rózia nauczyła mię szyć bieliznę i suknie i odtąd sama sporządzam ubrania dla siebie i rodzeństwa. Doglądam też pralni i folwarku, i w kuchni nie rzadko bywam, mianowicie, gdy spodziewamy się gości i trzeba coś lepszego do stołu sporządzić...
 - Mama życzyła sobie – szczebiotało dalej wesołe dziewczę – abym uczyła się po francuzku i grać na fortepianie, ale Rózia sprzeciwiła się temu i powiedziała, że daleko lepiej będzie, jeśli nauczę się szyć, gotować, doglądać gospodarstwa, bo jej samej francuzki język i muzyka na nic się przydały, odkąd ojciec stracił cały prawie fundusz...

Eliza Orzeszkowa, Pamiętnik Wacławy, Warszawa 1884

 

Kazia z "Dwóch sióstr" kształci się sama, a w jej edukacji języki obce zajmują istotne miejsce - jednak służą jej nie do salonowej konwersacji (zresztą jej rodzina rzadko bywa na salonach), a do poznawania dzieł naukowych.

– Mam dużo książek naukowych; widziałaś, co tam tego w naszej bibliotece. Ojciec niezmiernie lubi książki, powiada, że to jedyny zbytek, na który sobie pozwala, ciągle też potrosze kupuje nowe, a tym sposobem, powoli, ziarnko do ziarnka, utworzył się zbiorek spory. Mama nauczyła mię po francusku i po niemiecku, głównie dlatego, żebym mogła korzystać z wybornych dzieł naukowych, pisanych w tych językach, teraz uczę się znów po angielsku, także prawie sama, z pomocą cioci Tereni. Ona ma bardzo dużo zajęcia, nie może siedzieć nade mną godzinami, więc dała mi wyborną metodę, wskazuje kiedyniekiedy, jak mam się brać do tego, dopomaga mi z wymawianiem i już zaczynam wcale nieźle czytać i rozumieć. Będę więc mogła z czasem i z angielskich książek się uczyć, a to rzecz bardzo ważna, bo w obcej literaturze mnóstwo jest dzieł naukowych, tak przystępnych, popularnych, jakto nazywają, że łatwo zrozumieć z nich wszystko, bez pomocy nauczyciela.

Maria Julia Zaleska, Dwie siostry. Opowiadanie z życia młodych dziewcząt, 1888