We wszelkich dyskusjach dotyczących zdrowia w XIX często pojawia się lęk przed przeziębieniami. Był on w pewnym sensie uzasadniony, gdyż mimo intensywnego rozwoju medycyna stała na niższym jednak stopniu, zwłaszcza brak antybiotyków uniemożliwiał skuteczne leczenie niektórych infekcji było bardzo trudne. Zapalenie płuc, które mogło się wywiązać, było śmiertelnym zagrożeniem. Nie w pełni rozumiano jeszcze przyczyny rozmaitych infekcji i chorób, więc przeziębieniom przypisywano również skutki niemające z nimi nic wspólnego.
Aby unikać przeziębień, zalecano dbać o ciepły ubiór i obuwie, a także unikać gwałtownych kontrastów temperatur (przeciągi na balach, jedzenie lodów). Bardzo się także obawiano przeciągów.
Rozwijająca się higiena, nie kwestionując niebezpieczeństwa przeziębień, zaczęła zwalczać część tych metod, domagając się na przykład wietrzenia mieszkań oraz promując hartowanie.

Lekarz nie jest w stanie wszystkim swoim pacjentom wykładać teorye higieniczne i medyczne, oparte na ostatnich rezultatach postępu nauki, a przy najkompletniejszym braku pism popularnych medycznych w polskim języku, natrafiamy w kraju naszym na najdziwaczniejsze i najszkodliwsze przesądy, które długie lata jeszcze trwać będą, jeżeli ludzie fachowi nadal równie mało jak dotychczas będą się starać, o ich wykorzenienie. O wielkiej szkodzie jaką przesądy te wyrządzają niepotrzeba długo się rozwodzić. Dziecko chore na szkarlatynę, lub inną gorączkową chorobę, okrywają pieczołowite matki kilkoma kołdrami wełnianemi, ubrawszy je wprzódy w flanelowy kaftanik, przez obawę żeby się nie „zaziębiło”, kiedy tymczasem przez podwyższenie temperatury ciała, tym sposobem w wysokim stopniu pogorszają stan dziecka. Mówiąc o szkarlatynie, nie możemy nie zwrócić uwagi na przesąd bardzo u nas rozpowszechniony, a nader szkodliwy w swoich skutkach. Powszechnem jest mniemanie że zaziębienie w czasie szkarlatyny powoduje schowanie się wysypki w wewnątrz, rzucenie się na jeden ze szlachetnych organów a następnie długie cierpienie lub śmierć. Otóż nic niema fałszywszego jak to przekonanie; szkarlatyna nie chowa się w wewnątrz i nie rzuca się na żaden organ, Rzecz się tak ma: w niektórych zjadliwych epidemiach, w czasie przebiegu szkarlatyny, przyłącza się do niej zapalenie płuc, albo zapalenie nerek, albo zapalenie gruczołów ślinowych, albo zapalenie błonicowe gardziela, wszystko cierpienia ważne, bardzo często śmierć sprowadzające; czy zaziębienie jest w stanie te choroby wywołać, rzecz nie dowiedziona.

O zaziębieniu, w: „Bluszcz”, 1871

 

Zaziębienie sprowadzić sobie możemy w kilkoraki sposób, albo przez dłuższe lub krótsze przebywanie w zimnem powietrzu, albo przez dotykania ciała o zimne przedmioty, albo nareszcie przez wystawienie skóry pokrytej obfitym potem na parowanie. Utrata cieplika, a zatem i zaziębienie tem większe być musi, jeżeli na kilka z tych wpływów jednocześnie się naraziliśmy. — Z tego już widzimy jak niesłychanie łatwo i jak wielu sposobami zaziębić się możemy. I tak, wyszedłszy w lekkiem obuwiu na zimno lub wilgoć, łatwo przeziębiamy nogi, na deszczu przemakamy, przebywając w pokoju, w którym tylko co podłogę umyto narażamy się również na znaczną utratę cieplika; osoby wątłej budowy zaziębiają się wchodząc do zimnej piwnicy z ciepłego pokoju, albo ubierając się w świeżą nieogrzaną bieliznę. Większa część zaziębień jednak następuje skutkiem działania temperatury i wilgoci powietrza na nasz organizm. Działanie to objawiać się może nie tylko na osobach po dworze chodzących, ale i na takich, które nigdy z pokoju nie wychodzą.

O zaziębieniu, w: „Bluszcz”, 1871

 

Należy przedewszystkiem starać się, żeby mieszkania nasze były suche i dały się w zimie dobrze ogrzewać, okna żeby wychodziły na szeroką ulicę lub na wielkie podwórze, żeby były wystawione na działanie słońca, zwrócone były ku południowi lub południo-wschodowi, żeby tak dom jak mieszkanie które zajmujemy, nie było zbyt przeludnione. Obliczono na zasadzie ścisłych doświadczeń z oddychaniem, że objętość pokoju sypialnego dla czterech osób, wynosić powinna 200 metrów kubicznych, czyli, że pokój taki powinien mieć wysokości 12, długości 24 a szerokości 18 stóp. Jak mało jest u nas licznych rodzin, w których warunkowi temu zadosyć uczynione być może, nie mówiąc nic o pensyach, w których stosunek ilości dzieci do objętości zajmowanych pokoi najzgubniejszy dla ich zdrowia bywa. Skutki takiego przeludnienia bywają fatalne; wyradzają się z tego anemie, blednice, skrofuły i t. p. Osoby przypadłościom tym podlegle, daleko łatwiej od innych się zaziębiają, a zaziębienie jest dla nich bez porównania szkodliwsze, aniżeli dla organizmów zdrowych, jakeśmy to w Nrze 9 Bluszczu nadmienili. Temperatura w pokojach powinna być w zimie umiarkowana: nic mniej jak 14, a nie więcej jak 16° R. Domy w kraju naszym nie są odpowiednio do ostrości klimatu od zimna zaopatrzone. Bardzo mała jest ilość mieszkań, w których, w czasie silnych mrozów, zdarzających się jednak dosyć często, przez regularne palenie w piecu raz lub dwa razy dziennie, doprowadzić możemy temperaturę do pomienionej wysokości; w takim razie wypada przez szczelne zaopatrzenie podwójnych okien, wstawienie podwójnych drzwi, ogrzanie, gdzie się da, korytarzy, wschodów i t. p., wysłanie podłogi dywanem, gdzie z dołu wieje, starać się brak ten zastąpić. Przepisy te nictylko stosują się do miejscowości przez nas zamieszkałych, ale i do tych, w których znaczną część życia spędzamy, jak: biura, fabryki, sklepy, szkoły i t. p.

Jak się uchronić od zaziębienia, w: „Bluszcz”, 1871

 

Najenergiczniejszym środkiem do zahartowania ciała służącym, jest prysznic z zimnej wody, używany co dzień, cały rok, zimą i latem, w swojem własnem mieszkaniu. Do prysznica takiego używać można najprostszych sprzętów domowych, jak: balii, konewki, karafki i t. p., ale najodpowiedniejszym do tego jest przyrząd umyślnie na ten cel zbudowany, nie wiele zajmujący miejsca i niezbyt kosztowny. Woda użyta do tego nie powinna być bardzo zimna, ale taka, która przez noc w pokoju stała. Natychmiast po takiej kąpieli, którą najlepiej wziąć rano, zaraz po wstaniu z łóżka, trzeba starannie cale ciało wytrzeć, ubrać się i przez kwadrans lub pół godziny ruchu używać, na dworze jeżeli czas jest ładny, a w przeciwnym razie u siebie w pokoju. Dzieci niżej lat pięciu i starcy, u których wszystkie, najmniejsze oziębienie ciała bardzo jest trudne do wyrównania, a zatem szkodliwo, niepowinni tego rodzaju hartowania używać; również osoby cierpiące na reumatyzm lub artretyzm (podagrę) nie mogą się hartować w ten sposób, przed najradykalniejszem wyleczeniem swojej choroby; użycie zimnej wody bezwarunkowo wywołaćby musiało u nich powiększenie bólu i pogorszenie stanu zdrowia. Osoby delikatne, nieprzyzwyczajone do używania zimnej wody, rozpocząć mogą od wody letniej i powoli przejść do zimnej, wreszcie nawet prysznic z letniej wody już wielce jest pożyteczny.

Jak się uchronić od zaziębienia, w: „Bluszcz”, 1871

 

Rażący kontrast z elegancyą i ozdobnoscią bielizny z płótna i bawełnianych materyi, przedstawia prosta cielistego koloru bielizna trykotowa, pozbawiona wszelkich upiększeń, lecz za to przedstawiająca wszelkie zabezpieczenie od zaziębienia i ułatwiająca wskutek swej dziurkowatości wydzielenie potu. Zwolennicy tego rodzaju bielizny używają koszul nocnych i dziennych, majtek, kaftaników, pasów, gorsetów, pończoch, skarpetek. jak również prześcieradeł, poszewek, oraz kołder z wielbłądziej sierści, inni zaś tylko kaftaników, które zakładając się zwykle szeroko na piersiach, zabezpieczają od przeziębienia, przez co są bardzo użyteczne dla osób, zwłaszcza delikatnych, dla pań zaś mogą być trochę wycięte i z krótkiemi rękawami. Wszystkie te trykotaże mogą być doskonale prane i wypłukane w zwyczajnej wodzie; nienależy ich tylko wyżymać, gdyż stracą swą miękkość i elastyczność.

Bielizna kobieca, w: „Bluszcz”, 1885

 

Ruch więc konieczny jest dla młodej osoby, ale jednakże przychodzą chwile, w których powinna się wystrzegać starannie używania natężających spacerów, zaziębienia i zamaczania nóg, powstają ztąd bowiem bardzo złe na przyszłość skutki.

Wanda Reichsteinowa-Szymańska, Poradnik dla młodych osób w świat wstępujących, ułożony dla użytku tychże przez Wielkopolankę, Poznań 1891

 

Ileż już było smutnych wypadków, ile najstraszniejszych następstw, z braku oględności przy tańcu, ile młodych osób skończyło skutkiem tego na suchoty, ile razy chorowały na zapalenie płuc, a to wszystko dla tego, iż, rozgrzane tańcem, albo za wcześnie opuściły salę balową, niedostatecznie zaopatrzone w ciepłe okrycia, albo, iż oziębiły rozgrzane płuca użyciem wody. Osobom słabowitym, zaleciłabym w ogóle wielkie w tańcu umiarkowanie, gdyż małą, rzeczą jest walcować kilkakrotnie wokoło sali, jednak późniejsze cierpienia zapewne nie wydadzą się równie zachęcającemi.

Wanda Reichsteinowa-Szymańska, Poradnik dla młodych osób w świat wstępujących, ułożony dla użytku tychże przez Wielkopolankę, Poznań 1891

 

W porze zabaw karnawałowych, gdy tak łatwo o zaziębienie, szczególniej dla pań stanowiących orszak ślubny i zmuszonych dłuższy czas spędzić w strojnej toalecie w kościele zimnym, radzimy nosić na ciele pod bielizną, stanik z flaneli w nowym wyborowym gatunku zwanej Sanita, tak niezmiernie miękkiej i cienkiej że nic a nic nie pogrubi figury.

O ubiorach, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1903

 

Przy zmiennej temperaturze wiosennej łatwo narazić się na przeziębienie, ubierając zbyt lekko radzimy więc nie porzucać jeszcze bolero i krótkich paletocików futrzanych, gdyż zgodzą się one najzupełniej ze świeżą suknią ciemną fijoletową, zieloną, popielatą, piaskową, bronzową w odcieniu havane lub brun doré. Krótki saczek z futra chinchilli, bardzo szykownie dopełni kostjum z sukna jasno popielatego, w odcieniu odpowiednim do srebrnego koloru futra. Kostjum można przybrać aksamitem, plisami jedwabnemi stebnowanemi, pletnią albo galonem z haftu maszynowego ze sznelą. Z ustaleniem się ciepła, kostjum taki do wyjścia na ulicę, dopełnić trzeba okryciem z takiego samego sukna, przy ktorem można dać kołnierz i ranwersy z aksamitu marszczonego w drobniutkie nagłóweczki, albo gładkie aksamitne, otoczone riuszką i galonem z haftu lub gipiury żółtawej!

O ubiorach, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1906

 

W jednej z powieści znaleźć można opis śmiertelnych skutków podania dziecku przez nierozważną matkę lodów:

Gdy w niedzielę dziewczęta powróciły z Górek, Amelia obchodząc wieczorem sypialnie pensyonarek zauważyła, że Henrysia ma twarz niezwykle rozrumienioną i oddech przyśpieszony.
— Co ci jest, Henrysiu? — spytała zatrwożona.
— Głowa boli mnie bardzo — szepnęło dziecko — i tak mi zimno...
Wybuch ostrego, suchego kaszlu przerwał jej mowę.
Amelia zadzwoniła.
— Poproś starszej pani, — powiedziała do wchodzącej pokojówki.
— Kochana mamo, — zwróciła się do matki Amelia — Henrysia zasłabła nagle. Dreszcze ma, gorączkę i kaszel gwałtowny...
— Zaziębiła się prawdopodobnie — odparła pani Helena przysłuchując się z uwagą oddechowi chorej.
— Przecież zupełnie zdrowa wyjeżdżała... — zauważyła Amelia.
Klimunia uniosła głowę od poduszki.
— A tak, proszę pani. Mama zawsze kucharzowi lody robić każe, gdy przyjeżdżamy do domu. Henrysia i Laurka przepadają za niemi.
— Opowiedz-że mi wszystko coście dzisiaj robiły u rodziców, Klimuniu — ozwała się pani Helena, którą wzmianka o lodach naprowadziła na domysł, czy nie tu szukać należy przyczyny zaziębienia.
— To co i zawsze proszę pani — odparła dziewczynka. — Mama pozwala robić co nam się podoba, bo mówi zawsze do papy, że dość przymusu ma my na pensyi.
— Proszę cię, odpowiedz wprost na moje pytanie, — z upomnieniem wyrzekła pani Helena.
— Czy ja wiem, co Henrysia robiła? — odparła krnąbrnie dziewczyna, rada, że nie potrzebuje się krępować skoro je matka ztąd zabiera.
— Ja nic złego nie zrobiłam, proszę pani – odezwała się słabym głosem Henrysia. — Biegałyśmy z Laurką po dziedzińcu i zmęczyłam się bardzo... Pić mi się chciało, więc zjadłam dużo lodów...
Pani Helena spojrzała porozumiewawczo na Amelię.
— Nie należało jeść lodów skoro byłaś mocno rozgrzaną, — zauważyła gładząc twarzyczkę dziecka. — A jeszcze dużo, jak mówisz... Cóż ci dolega najwięcej, kochanko?
Ale Henrysia z boleśnie skrzywioną buzią ukryła głowę w poduszce.
Wkrótce potem wezwany posłańcem nadjechał Dembiński.
Przy badaniu chorej twarz mu się zasępiła.
— Mamy do czynienia z dość ciężkim wypadkiem, — rzekł do pani Heleny. Gwałtowne zapalenie płuc w połączeniu z zapaleniem kiszek. Dziwi mnie to, bo wiem przecie jak baczną na wszelkie hygieniczne warunki zwracają panie uwagę. Tak skomplikowana choroba nasuwa myśl jakiegoś nadużycia.
— Istotnie — odparła Amelia zgnębiona, — Henrysia była u rodziców przez dzień dzisiejszy i przyznała się nam, że będąc bardzo rozgrzaną zjadła dużo lodów.
— Otóż i przyczyna choroby — rzekł Dembiński.

Wanda Grot-Bęczkowska, Kędy droga?, w: „Bluszcz”, 1896