Bona zajmowała się kilkuletnimi dziećmi, które wyszły już spod opieki niańki, a nie rozpoczęły jeszcze pełnej edukacji. Zatrudnienie bony nie było w domu koniecznością – dziećmi w tym wieku matka mogła opiekować się samodzielnie, lub skorzystać z pomocy którejś ze starszych córek albo innej krewnej. Jednak zwłaszcza przy licznej gromadce pociech pomoc była przydatna.
Jako bony chętnie zatrudniano cudzoziemki (przodowały Francuzki i Szwajcarki, ewentualnie Niemki), gdyż w ten sposób dzieci mogły od razu rozpocząć naukę języków obcych. Przeciwko temu protestowano dość często zarówno na gruncie moralno-patriotycznym, jak i pedagogicznym (uważano, że zbyt wczesne wprowadzenie języka obcego nadmiernie obciąża umysł dziecka). Zatrudniane cudzoziemki często nie miały żadnych kwalifikacji pedagogicznych, ich jedyną predyspozycją do pracy był ich język ojczysty. Zwracano uwagę, że w ten sposób można wpuścić do domu osobę o wątpliwej moralności, albo narazić dzieci na zetknięcie z niewłaściwymi poglądami.
Miejscowych chętnych na posadę bony nie było wiele. Wymagania były spore – według zaleceń dla matek bona powinna posiadać przynajmniej podstawowe wykształcenie, by nie wpajała dzieciom – będącym w bardzo chłonnym wieku – przesądów i poglądów klas niższych. Mogła udzielać im podstawowych lekcji (chociaż to mogło też pozostać domeną matki), miała dbać o ich właściwy rozwój umysłowy i duchowy. Z drugiej strony nie była to posada zbyt dobrze płatna (cudzoziemki mogły sobie lcizyć znacznie więcej) i bona – w odróżnieniu od guwernantek i nauczycielek – nie miała statusu wyższego niż reszta służby. Spać miała w pokoju dziecięcym, pracy było dużo.
Szkoły rzemiosł dla kobiet oferowały także kursy dla bon. Wydaje się, że kandydatek nie było wiele. Były także plany założenia osobnej szkoły dla bon.
Bliżej końca wieku zaczynała się rozpowszechniać metoda edukacji dziecięcej zaproponowana przez Friedricha Fröbla. Powstawały tzw. szkółki freblowskie i pojawiło się zapotrzebowanie na odpowiednio przygotowane bony. Nazywano je bonami freblowskimi albo freblówkami. Kończyły one odpowiednie kursy i mogły prawdopodobnie żądać za swoje usługi nieco wyższej płacy.

Mając zajęcia domowe, kilkoro dzieci mniejszych i większych, czyż jesteśmy w stanie dostatecznie same zająć się niemi, kiedy i inne zatrudnienia, równie naszej wymagają obecności? Potrzebując zatem kogoś do pomocy, do zajęcia się starszemi dziećmi, bierzemy bony cudzoziemki, lub nasze rodaczki które prawie zawsze są kobietami prostemi, nie mającemi pojęcia o swoich obowiązkach, które jedynie krzywią to co my siejemy, i zamiast rozjaśnić umysł dziecięcy, tak z natury swojej ciekawy, zaćmiewają go opowiadaniem bajek o czarnoksiężnikach, czarownicach itp. lub co gorzej jeszcze, wpajają w dzieci dziwne wyobrażenia o bogactwie, przepychu, strojach i rozkoszach świata. Wprawdzie każda rozsądna matka, prostuje w dzieciach te szkodliwe nabytki, lecz raz kąkol zasiany, nie da się tak i łatwo wyplenić i zawsze coś z niego pozostaje.

Marya O…A, O potrzebie stowarzyszenia kobiet wzajemnej pomocy i rady, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1873

 

Pani Józefie Z. w Igliczkach.
Jakkolwiek nadesłane uwagi zupełnie podzielamy, jednak możemy polecić z całą sumiennością panią Helenę Dąbrowską mieszkającą pod N-rem 38 przy ulicy Krakowskie Przedmieście wprost Placu Saskiego, a zajmującą się przedstawianiem Nauczycielek, Nauczycieli i Bon zarówno tutejszych jak z Niemczech, Szwajcaryi lub Francyi do nas przybywających. Pośrednictwa chętnie się podejmiemy.

Odpowiedzi od Redakcyi, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1874

 

Przede wszystkim bowiem umożliwia sprowadzanie do domu bon paryżanek, dziewcząt z dobrą pronuncjacją, ładną talią, ładną buzią i brakiem przesądów. Bony te nie tylko uczą dzieci, ale wyręczają też ich matki w różnych obowiązkach rodzinnych.

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Warszawski”, 1875

 

Dziś poglądy na wychowanie stają się trzeźwiejsze, pisma na gwałt krzyczą o reformy, a jedną z nich ma być zastąpienie bon cudzoziemek Polkami, nie dlatego jednak, aby one zaznajomiły dzieci z warszawską francuszczyzną, ale dlatego, aby wyuczyły je rodowitego języka, bez którego dalszy rozwój umysłowy jest niemożliwym.

Bolesław Prus, Sprawy bieżące, w: „Niwa”, 1875

 

Zanim dziecię lat siedm skończy, zaczynają je zwykle u nas uczyć obcego jakiego języka, Katechizmu, Historyi Świętej i Historyi Krajowej; nie jest to przedwczesnem, jeżeli nauki te są podane we właściwej ilości i w odpowiedni sposób.
Dziecię uczy się najłatwiej języków obcych między 3-cim a 10-tym rokiem życia; w tym pierwszym okresie może się jedynie uczyć mówić i czytać językiem obcym. Naukę tę zdobędzie najłatwiej w towarzystwie osoby mówiącej wyłącznie obcą mową i jest to jedna z przyczyn 1) dla których u nas rodzice zamożniejsi przekładają bony cudzoziemki nad bony krajowe.
Drugą przyczyną jest brak u nas zupełny osób oddających się temu zawodowi ze znajomością rzeczy i z zamiłowaniem. Bonami, bywają u nas stare panny służące które wzrok straciły, a które ani nie umieją pielęgnować dieci, ani je zabawiać, ani umysłu ich rozwijać.

Anastazja Dzieduszycka, Przy kolebce!, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1876

 

Dlatego śmieszną jest rzeczą, jeżeli młode mężatki cieszą się, gdy je nazywają pannami, a złą jest ta matka, która o swoje dzieci nie troszcząc się powierza je od pierwszej chwili życia mamce, potem bonie, potem guwernantce, a wreszcie wyseła je do zagranicznego pensyonatu, aby dłużej uchodzić za młodą. Gdzie ten zwyczaj się szerzy, tam, jak w Paryżu, upada rodzina, a z nią całe społeczeństwo!

Franciszek Kasparek, prof. Wszechnicy Jagiellońskiej, Kobieta i jej stanowisko w rodzinie, społeczeństwie i państwie, w: „Gazeta Sądowa Warszawska”, 1877

 

Żaden ogród publiczny, lub park w pobliżu miasta położony, nie może zastąpić ogródka domowego. Posyłanie dzieci na publiczne spacery zawsze bywa połączone z wielu niebezpieczeństwami. Zły przykład czycha na każdym kroku, a zdziczałe piastunki lub lekkomyślne bony nieraz zatruwają młode duszyczki jadem zepsucia.

Dr B. Lutostański, Pogawędki z dziedziny gospodarstwa domowego, w: „Bluszcz”, 1880

 

Skarżymy się gorzko i od bardzo dawna, że wychowanie krzywi się u nas u podstaw samych, bo bardzo znaczna liczba dzieci prawie zaraz po wyjściu z niemowlęctwa zostaje oddaną w ręce bon cudzoziemek. Skargi te są słuszne i ugruntowane: dziecko w czasie pierwszego rozwoju władz umysłowych nie może bez szkody uczyć się naraz dwóch języków, bo i swojego uczy się ono wtedy, tak samo jak obcego, zdobywając w nim coraz-to nowe wyrażenia, w miarę nabywania coraz nowych wyobrażeń, poznawania nieznanych mu dotąd przedmiotów: więc pracuje nienaturalnie, nadmiernie; w ekonomii natury nie wydzielono mu sił na takie kształcenie się forsowne, musi też zostać tu coś zepsułem i zdwojona praca pamięci odbywa się kosztem poczynającej się pracy myślenia, zatem młody umysł wyrabia się źle, przybiera zły kierunek, działający na szkodę teraźniejszej i przyszłej intelligencyi dziecka.

Marya Ilnicka, Praca kobieca. Bona, w: „Bluszcz”, 1880

 

Tak, bon Polek niema. Ta gałąź pracy, zajmująca równie ważne miejsce w wychowaniu, jak wśród zarobkowych zawodów kobiety, nie została podjęta przez Polki i nie można nawet powiedzieć, że musiałyby tu walczyć z konkurrencyą zagraniczną. Bo nie uczyniono nigdy próby. Wprawdzie są tacy, którzy, smutnie dotknięci tym nieszczęśliwym stanem rzeczy, szorstko odzywają się do matek, że bona, wyraz pochodzenia francuskiego, utworzony został z bonne, jak Francuzi nazywają nietylko proste piastunki, ale każdą sługę do wszystkiego, że zatem biorąc do dozoru dzieci zwyczajne niańki: te, które nosiły je niegdyś na ręku, miałyby z nich to samo, co w dom dostają, sprowadzając cudzoziemki. Ale jakkolwiek dowodzenie podobne dość jest rozpowszechnione, trzeba dla miłości prawdy zaprzeczyć mu i powiedzieć, że językowy ten wykład rzeczy jest błędnym. Matki czują, że czas poprzedzający naukę szkolną powinien już być dla edukacyi zużytkowanym i mylą się tylko w tem. że przeznaczają go przedwcześnie na naukę języka obcego, którą jednak cudzoziemka dzieciom daje, ale powiedziałabym, że i pod względem innym cudzoziemki owe nie są zupełnie tom samem, co nasze zwykłe piastunki. Bon przybywa do nas najwięcej ze Szwajcaryi i z Niemiec, czyli z kraju, gdzie przymusowe nauczanie ludu jest przeprowadzone od dość dawnego czasu, każda więc dziewczyna pochodząca ztamtąd ma już jakieśkolwiek rozświecenie. Jeżeli nie oświecenie umysłu, jakieśkolwiek pojęcie o nauczaniu; że przytem oderwaną jest od otoczenia swojego, że służba miejscowa języka jej nie rozumie, trzyma się więcej boku państwa i jeżeli tylko jest inteligentną z natury, przybiera choć w części ich układ, ich obyczaj życia, czyniąc się przez to odpowiedniejszą do prowadzenia dzieci.

Marya Ilnicka, Praca kobieca. Bona, w: „Bluszcz”, 1880

 

Tam nawet gdzie przez błędne pojęcia wychowawcze ubiegają się najmocniej dla dziecka o naukę języka obcego, wzgląd ten zostałby często poświęconym, gdyby do konkurrencyi z cudzoziemką, której przeszłość jest zagadką, stanęła taka Polka, którejby matka spokojnie zaufać mogła, którejby mogła powierzyć dzieci z tem przeświadczeniem, że nie spotka je od niej żadna krzywda, ani fizyczna ani moralna.
Ale na to — na dobre, uczciwe, należyte wypełnienie obowiązków bony, potrzeba jej najpierw posiadać gruntowne wykształcenie elementarne, które już oświeceniem umysłu nazwać można, bo daje ono rozumne pojęcie otaczającego nas świata i jego zjawisk, podnosi ponad przesąd ciemny i choć samo jeszcze naukowości nie stanowi, już szacunek nauki wszczepia i potrzebę jej poznać daje. Powtóre bona powinna mieć tyle wiedzy pedagogicznej, aby dziecku w rozumny sposób zając się pomogła, rozumnie z niem rozmawiać umiała, a przez odpowiedzi na te zapytania, któremi rozbudzająca się ciekawość młodego umysłu nieustannie starszych zarzuca, nietylko mu fałszywych wyobrażeń w umysł ten nie wprowadzała, ale przeciwnie zaczynała już tym sposobem oświecać go i rozwijać: zaczynała prowadzić z dzieckiem naukę o rzeczach i naukę o pojęciach, do czego podręczniki Jeskego (kurs stopnia!) pomocą być jej mogą, bo przewodnik to dobry, za którym idąc może należycie ustalony grunt do nauki szkolnej przygotować, tak przez rozwinięcie umysłu i rozbudzenie siły myślenia, jak i przez pewne dane naukowe, które dziecko już w tym czasie zdobyć sobie powinno.
Zrozumieć wskazówki, jakiemi osoby wyższego umysłowego wykształcenia— ojciec, matka — dawać jej mogą, dawać jej powinni, należy też do obowiązków bony, bo intelligencya jej otyle już rozwinięta być powinna, aby nie trzymała się uparcie w zakresie posiadanych już wiadomości, ale pragnęła je rozszerzać, pragnęła przez zyskiwane z każdym dniem doświadczenie pedagogiczne wspomagać je, i do coraz wyższej wiedzy w zawodzie swem dochodzić.

Marya Ilnicka, Praca kobieca. Bona, w: „Bluszcz”, 1880

 

Bezzaprzeczenia bony cudzoziemki bardzo wiele złego u nas zrobiły, choćby z tego względu, że przybywają szukać chleba, nie rekomendowane przez nikogo; my zaś biorąc z nich pierwszą lepszą, bez żadnego wyboru, wprowadzamy często do domu zgorszenie i zły przykład dla dzieci. Nie wiem jednakże tkwi główna złego przyczyna, ile raczej w bezwzględnem powierzaniu im dzieci i w przelewaniu na nie praw macierzyńskich. Często pokój dziecinny znajduje się na drugim końcu domu i w nim mieści się bona z wychowańcami. Jest to złe podwójne: najprzód ze względu na poddanie dzieci pod wpływ obcej, nieznanej nam osoby; powtóre, jako usunięcie ich z pod wpływu matki. Gdyby dzieci wraz z boną pozostawały ciągle pod jej okiem, złe wpływy dałyby się usunąć. Matka mogłaby się wkrótce przekonać, jakie jest postępowanie bony z dziećmi i nawzajem, jak ją dzieci traktują. Wyrugowanie bon cudzoziemek, a wprowadzenie bon polek w niczem rzeczy nie zmienia. Klasa bowiem, która mogłaby ich dostarczać, klasa – wydająca dziś panny służące i szafarki, nie zawsze także odznacza się moralnością.

Zofia Kowerska, O wychowaniu macierzyńskiem, Warszawa 1881

 

Gdy ma jednak dzieci powinna czuwać nad nimi, choćby były pod opieką niańki, bony, lub nauczycielki. Dobra gospodyni jest zarazem najlepszą i najtroskliwszą matką i przy każdem zatrudnieniu swojem będzie miała baczne oko i czujne i ucho na zachowanie się dzieci, inaczej oddając się wyłącznie gospodarstwu ze szkodą swych dzieci chybi celu.

Julia Selingerowa, Obowiązki kobiety każdego stanu w zakresie gospodarstwa domowego, Lwów 1882

 

Dotąd jeszcze trwa niestety u nas, zwłaszcza u rodzin bogatych, smutny obyczaj przyjmowania do dzieci bon cudzoziemek. Żal pomyśleć jakie nieraz wyrzutki społeczeństwa wchodzą tym sposobem do zacnych domów naszych. Tu, jak we wszystkiem, matka-chrześcianka, duszę dziecka na pierwszym względzie mieć będzie, i osoby, której przeszłość, zasady, obyczaje nie są z gruntu jej znane, nie wprowadzi do domu; nigdy też dziecka obcej mowy uczyć nie zacznie, póki swoją dobrze władać nie będzie. Zbyt wczesne uczenie dziecka obcego języka, utrudnia swobodny rozwój myśli i porządne ich uszykowanie. Dobrze jest gdy z postępem lat dziecię nabierać będzie wprawy do mówienia obcemi językami, ale w razie materyalnych trudności, ubodzy rodzice powinniby zaniechać wszelkich w tej mierze wysiłków. Za pieniądze, któremi się opłaca bona cudzoziemka, można zebrać biblioteczkę wybornych dzieł edukacyjnych z których niebogata matka rodziny zaczerpnie do wykształcenia swych dzieci nieocenione pomoce.

A.F., Zadanie matki, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1882

 

Odebrałam list z prowincyi w którym nie znana mi korespondentka, żądając rady, w ten sposób opisuje swoje położenie.
„Jestem średnią córką niezamożnego domu. Rodzice moi mają bardzo małą wioseczkę, starsza siostra pomaga matce w gospodarstwie, dwóch braci w szkołach drogo kosztują. Ja jestem bezużyteczną, tymczasem chciałabym być rodzicom pomocą, a przynajmniej nie być im ciężarem. Skończyłam pensyę w Kielcach, ale w obec tego, czego dziś żądają od nauczycielek, nie mogłabym odpowiedzieć wymaganiom rodziców. Do małych dzieci trzymane są zwykle francuzki lub niemki, a ja nawet porządnie żadnego z tych języków nic umiem, zresztą niemam cierpliwości potrzebnej do zawodu bony.

Walerya Marrené, Kwestya bieżąca, w: „Moda”, 1883

 

Najważniejszym projektem minionego tygodnia jest sprawa „szkoły bon" podniesiona przez panią Aleksandrową R.
Nad ogółem naszych dzieci, oprócz ospy, szkarlatyny i wyrzynania się ząbków, ciążą jeszcze takie klęski jak: brak dozoru, nieumiejętne wychowywanie i cudzoziemczyzna. Otóż pani R. słusznie sądzi, że skutki niedozoru mogą się zmniejszyć przez powiększenie liczby dozorczyń, że dzieci będą rozsądniej wychowywane wówczas, gdy owe dozorczynie nabędą pewnych wiadomości i rutyny, a wreszcie– że ograniczy się choroba cudzoziemczyzny, gdy będziemy posiadać bony polki.
Projekt szkoły bon odpowiada jednej z istotnych potrzeb kraju, a nawet dwom, gdyż instytucja ta nie tylko dostarczyłaby opiekunek dzieciom, ale jeszcze otworzyłaby nowy rodzaj pracy dla niezamożnych kobiet.
Pytanie jednak czy projekt będzie wykonany, czy nasz ogół rozumie swoją potrzebę pedagogiczną i zechce ją zaspokoić?
Pod tym względem nie tęgą wróżbę stanowi list „Jednej z matek". Pani ta przyznaje, że dzieci są źle chowane, lecz zarazem twierdzi, że dawniej było lepiej. A z jakiego powodu? A – gdyż dawniej każdy dom zamożniejszy posiadał asortyment „ubogich kuzynek" i „starych panien", które nie mając nic lepszego do roboty, stawały się rezydentkami i – doskonałe wychowywały dzieci.
Sens moralny – który „dom" może, niech wróci do epoki „ubogich kuzynek" i rezydentek.
Pisząc to „Jedna z matek" widocznie nie pamięta, że główna rola „ubogich kuzynek" polegała na nadludzkiej cierpliwości, na pochlebianiu i znoszeniu plotek, wreszcie na tysiącu zajęciach, miedzy któremi figurowało, cieszenie się z dowcipów pana domu, ubieranie pani domu, dozorowanie dzieci domu, karmienie ptactwa domowego itd.
Jak zaś w rezultacie był wychowywanym ogół dzieci zamożnych domów, widzimy po dorosłych.
Powtóre „Jedna z matek" nie dostrzega, że od czasów ś. p . rezydentek i ubogich kuzynek zaszły, takie zmiany, iż „domy zamożne" nie mają już tej obfitości chleba co dawniej, a i ubogie kuzynki, zapewne skutkiem zgubnych prądów epoki, wolą na własną rękę szyć, albo robić kwiaty, niż pełnić funkcją popychadeł, dodajmy, gorzej wynagradzanych aniżeli niegdyś.
Widzimy, że „Jedna z matek" ani nie ma racji wylewać łez za systemem pedagogicznym ubogich kuzynek, ani możności wskrzesić upadłą instytucją. Ale za to jest możność otworzenia „ubogim kuzynkom" nowej gałęzi zarobku i dostarczenia dzieciom lepszych wychowawczyń, za pomocą szkoły bon.

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Warszawski”, nr 1884

 

Szkoła bon i nianiek.
Jedna z tutejszych mieszkanek podjęła myśl urządzenia w mieście naszym szkoły bon i nianiek.
Zważywszy, że obecnie bony sprowadzane są do nas zza granicy, co nie zawsze na korzyść dzieci wychodzi, nie można wątpić, że szkołą taka przyniosłaby społeczeństwu korzyść rzeczywistą.
Może pozbylibyśmy się tym sposobem cudzoziemskich opiekunek, których liczba przechodzi podobno w samej Warszawie pół tysiąca.
Inicjatorka stara się obecnie o uzyskanie koncesji.

„Kurier Warszawski”, 1886

 

Kurjer Warszawski, opierając się na wiadomości powziętej z kantora stręczenia nauczycielek donosi, że przy bardzo zmniejszonych żądaniach bon niemieckiego pochodzenia otworzyło się wiele miejsc dla bon rodaczek. Ta gałąź pracy kobiecej powinna być całkowicie przez kobietę naszą, zajęta i chodzi tylko, aby znalazły się osobistości odpowiednio uzdolnione. Powstajemy bardzo silnie przeciw nauce obcego języka u dzieci przed skończeniem lat siedmiu, bo nauka ta wysila je i wykoleja naturalny rozwój umysłowych władz dziecka. Z wierzchu — jeżeli się tak wyrazie można — nie daje się to poznać; dziecko nie mizernieje, ani słabnie — rodzice widzą przytem rezultat tego, co dziecko przez nabycie jakiegoś języka pod względem edukacyjnym zyskuje, ale nie wiedzą, co traci ono na intelligencyi — gruncie podstawowym wszelkiej nauki. Dziecko zbyt pracuje pamięcią, ucząc się w tak młodziuchnym wieku dwóch naraz języków. bo uczy się ono wtedy i własnego, zdobywając sobie coraz to większy zapas wyrazów, przy kolejnem poznawania coraz to więcej przedmiotów. oraz wyrażeń, malujących pojęcia dla niego nowe, bo teraz dopiero pod uwagę mu podpadające. Podwójny więc ciężar dźwiga ono pamięciowo, przez co pamięć przeważnie się rozwija, kosztem władz umysłu innych, jak spostrzegawczości, uwagi, rozbudzającej się zdolności myślenia, przerabiania w myśli wrażeń doznanych. Wszystko to już się w dziecince małej odbywa: już kiełkuje i w górę się dźwiga, lecz może zagłębionem zostać, jeżeli zmusimy umysł młody do zbyt ciężkiego, bo przedwczesnego, w okresie tym ćwiczenia pamięci.

Kronika działalności kobiecej, w: „Bluszcz”, 1886

 

Zastąpienie bony cudzoziemki rodaczką byłoby rzeczą niezmiernie ważną w ekonomii naszej moralnej, a każdy już zrozumie, że byłoby to ważnem i w ekonomii pracy kobiecej — w rubryce jej zarobku. Jest zapewne w kraju naszym parę, może kilka tysięcy, cudzoziemek tak zajętych: otóż należy się starać o to, aby ich miejsce zajęły kobiety nasze, znajdując sobie w ten sposób szerokie pole dla pracy na chleb. zarazem wielce pożytecznej i doskonale odpowiadającej kobiecie pod względem wszelakim.
Powtarzam też, że należy pracownicom naszym zdobyć sobie to stanowisko, które jest nie tylko polem zarobku, ale i zasługi obywatelskiej, przez usunięcie cudzoziemki. Ale trzeba im odpowiednio do tego się uzdolnić i w kantorach stręczeń zapisywać się wyraźnie jako bony, co oznacza osobę wykształconą nieco wyżej niż prosta piastunka, ze znajomością potrzebnej tu metody poglądowej i wspierającemi ją wiadomościami. Cudzoziemka daje dziecku naukę jakiegoś obcego języka; ona powinna to zastąpić wprowadzeniem w umysł dziecinny pewnych elementarnych wiadomości o świecie w sposób, który się zowie metodą freblowską, a dziecku nieco starszemu dać w bajce, w historyjce opowiadanej coś pierwszej wiedzy geograficznej, historycznej, na wzór tego, jak czynią to książki, pisane dla małych dzieci. Dziecko jest z natury ciekawe i jeżeli tylko rzecz będzie umiejętnie prowadzona, ze znajomością i miłością dziecka, stać się może dobrem przygotowaniem do nauki już właściwej przez otworzenie dla niej umysłu dziecinnego, bez obciążania go datami, bez słuchania go jakiegokolwiek examinu z tego, co mu się wiedzieć dało.

M. Ilnicka, Do rodziców, w: „Bluszcz”, 1888

 

Bona francuska, która kosztuje rs 120 (nie licząc utrzymania), nazywa się „tanią”; lecz na przykład szkołą rzemieślnicza, która by pobierała od ucznia rs 60 nazywałaby się arcydrogą.

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Codzienny”, 1888

 

Tylko konieczność może zwolnić matkę z tych obowiązków wychowawczych, które nie są wręcz nauką, bo do tej nie każda uzdolnioną być może; przytem nauka wymaga pewnej regularności, trudnej do otrzymania przy zajęciach gospodyni domu i liczniejszej rodzinie. Lecz wtedy nawet, gdy matka wyręcza się pomocą bony, oko jej czuwa i atmosfera rodzinna owiewa dziecko.

Kronika działalności kobiecej, w: „Bluszcz”, 1889

 

Bona. Wszyscy się skarżą na brak bon Polek i konieczność sprowadzania cudzoziemek, a jednak jest to zajęcie bardzo odpowiednie dla młodych dziewcząt, nieposiadających wyższego wykształcenia, lub wybitnych w jakim kierunku zdolności, a zmuszonych zarabiać na swoje utrzymanie. Praca nie jest ciężka, lecz zato ciągła, wynagrodzenie w ogóle niezbyt wysokie, z drugiej strony jednak ma zapewnione mieszkanie, wygody i życie. Wykształcenie może być tylko elementarne, ale dobrze jest umieć roboty kobiece, posiadać naukę o rzeczach, znać systemat Frebla i trochę gimnastyki. Takie osoby byłyby bardzo poszukiwane i znacznie wyżej płatne. Jest jeden konieczny, najważniejszy prawie warunek dla osoby chcącej oddać się temu zawodowi: oto musi lubić dzieci, inaczej praca jej będzie jałową, a dla niej samej stanie się jarzmem nie do zniesienia. Drugim nader ważnym warunkiem jest zdrowie; prócz tego bona powinna mieć usposobienie wesołe, obejście miłe i łagodne, poczucie swoich obowiązków i swego stanowiska. Jeżeli zadość uczyni tym warunkom, może z pewnością liczyć na miłość dzieci i uznanie rodziców.

Skarbiec dla rodzin w mieście i na wsi, tom II, Wydawnictwo Biesiady Literackiej, Warszawa 1889

 

Pierwsze lata dziecinne (do lat pięciu), stanowią najważniejszą epokę w życiu dziecka. To co ono sobie w przeciągu tego czasu przyswoi, czem, że tak powiem, przesiąknie cała jego istota, zarówno umysł jak serce, stanie się podwaliną przyszłej jego wielkości, przyszłej godności człowieczeństwa. Jakże więc bona pełną rozsądku, gruntownej, elementarnej przynajmniej nauki być powinna, by odpowiedzieć zawsze mogła dobrze, umiejętnie, na mądre bardzo często pytania dziecka, by nie zwichnąć zawczasu jego wyobrażeń. Ale i strona moralna bony odpowiadać powinna jej wykształceniu pedagogicznemu, bo dziecię mimowoli kształcić się będzie na jej wzór, a kiedy się do niej przywiąże, już ze świadomością naśladować ją zapragnie. Śmiało więc powiedzieć mogę, że bona jest nauczycielką początkową, wychowawczynią dziecka, jego prawdziwą mistrzynią i za taką od rodziców swego wychowanka uważaną być winna. Ale czemże ona jest w istocie w domach rodzin zamożnych, inteligentnych, bo tylko rodzice zamożni bony do swoich dzieci trzymać mogą? Jest ona sługą i to... nawet nie pierwszą. Ona nietylko ma ubierać, bawić, rozwijać młody umysł, wpływać na jego stronę moralną, ale i spełniać przy dziecku najprostsze posługi. Niedosyć gdy dziecię ułoży w łóżeczku, o godzinie dajmy 8 wieczorem, musi siedzieć przy niem, wstawać do niego w nocy po kilka razy, czuwać przy niem gdy chore, słowem winna mu się poświęcić z miłością, zaparciem się samej siebie niby matka. A za to wszystko uważaną jest bezporównania niżej niż nauczycielka, opłacaną również mniej hojnie, nigdy prawie nie przypuszczaną do towarzystwa, bo to jest, jak się zwykle o bonie wyrażają, rodzaj sługi.

Józefa Żdżarska, Czem jest w istocie, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1891

 

Więc też młode dziewczęta z pewnem elementarnem wykształceniem, któreby korzystnie miejsce bon w zamożnych domach zająć mogły, wolą zostać początkowemi nauczycielkami, bo je odstrasza nietylko miano bony, ale ciężkie, nad ich młode siły obowiązki, ale i upokarzające posługi, któreby pokojówka bezpiecznie spełniać mogła. Wprawdzie nic rozsądnego człowieka nie poniża, bo wszyscy jedni drugim służymy w miarę swoich sił i zdolności, ale każdy woli stać wyżej niż niżej, tembardziej, jeżeli czuje czego jest wart i co mu się należy, a młodość ma poczucie swej siły i pragnie dążyć wysoko. Otóż więc jeżeli matka pragnie mieć pomocnicę, prawą rękę w wychowaniu pierwotnem swych dziatek, niech naprzód zmieni nazwę bony na miano nauczycielki, opiekunki, wychowawczyni ponaszemu. Język nasz dosyć jest bogaty, aby właściwą nazwę znaleźć tej pierwszej przyjaciółce dziecka. Niedosyć; niechaj matka nie żąda, by ta młoda mistrzyni jej dziecięcia w białą zamieniła się niewolnicę, nie miała chwili wytchnienia od godziny 8 rano do 8 wieczorem, bo przecież istota Boża, rozumna, ma wyższe pragnienia, chce nietylko chleba powszedniego, ale i pewnej strawy dla ducha. Niechże ma dziennie kilka godzin swobodnych dla siebie na czytanie, pisanie listów do rodziny, a wreszcie i odpoczynek chwilowy dla nabrania sił do pracy obowiązkowej. Prócz tego czyby nie można przypuszczać do towarzystwa państwa domu dobrze wychowanej, inteligentnej (nazwijmy ją podawnemu) bony, pamiętać trochę o jej przyjemnościach? Podobne postępowanie rodziców z tą młodą opiekunką ich dziatek wpłynie dobrze i na jej wychowanki. Widząc zawsze pogodny uśmiech na jej ustach, zadowolenie na twarzy, rozwijać się będą swobodnie, niby kwiatki, pod tym słonecznym promieniem, który dobroczynnie ogarnie młodziutkie istotki. Jeżeli w taki sposób ułoży się stosunek chlebodawców do młodej, rozumnej, inteligentnej pierwotnej dziecka mistrzyni, nie zadziwi nas niekonsekwentne na dzisiaj żądanie rodziców: bony inteligentnej, którą jednakże narówni ze sługą traktować będą, bo czemże jest ona w istocie obecnie w domu swoich chlebodawców?

Józefa Żdżarska, Czem jest w istocie, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1891

 

Matki i wychowawczynie, w których ręku spoczywają losy fizycznego, umysłowego i moralnego rozwoju dziecka, od lat trzech począwszy, do siedmiu albo ośmiu, jeśli nie powierzają dzieci swych niańkom lub zagranicznym bonom, upadają ze znużenia — tak wiele sił, energii i cierpliwości potrzeba w kierowaniu trojgiem lub czworgiem malców.

Wychowanie. Słówko o Freblu i jego ogródkach dla dzieci, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1891

 

Ważny na przykład zawód bony freblowskiej, jak je dzisiaj nazywają, wymaga on nie tyle wykształcenia, ile naturalnych, dobrych wewnętrznych skłonności, których zastosowanie w życiu praktycznem, nie jest tak łatwem, jakby się mogło wydawać. Zawód ten odpowiada właściwemu przeznaczeniu kobiety. O iluż młodych dziewczynkach możnaby powiedzieć, iż są, jeżeli nie przeznaczonemi od urodzenia na matki rodziny, to przynajmniej na osoby zajmujące się wyłącznie małemi dziećmi. Od najpierwszej młodości bawią się one z zamiłowaniem lalkami, później z troskliwością opiekują się młodszem rodzeństwem, znajdując w tem największą przyjemność. Po wsi zbierają małe, opuszczone dziateczki, bose i nagie, aby im okazywać serdeczne współczucie, przyodziawszy jakiemi resztkami swego odzienia. Są one obdarzone przymiotami właściwymi kobiecie, której szczęście na tern polega, aby podobnie jak promienie słoneczne mogła w koło siebie roztaczać światło i ciepło. Czyż prawdziwie dobrej i cnotliwej kobiecie więcej czego do szczęścia potrzeba od zadowolenia wewnętrznego, iż spełniając swoje obowiązki, uszczęśliwia ukochane istoty'? Młoda osoba, mająca tak szczęśliwe usposobienie, w chwili zakłopotania o przyszły los swój, będzie niezawodnie uważała, iż najodpowiedniejszym dla niej zawodem jest zawód bony freblowskiej, w nim znajdzie z pewnością zupełne zadowolenie i niejako wynagrodzenie utraconego szczęścia życia rodzinnego.

Wanda Reichsteinowa-Szymańska, Poradnik dla młodych osób w świat wstępujących, ułożony dla użytku tychże przez Wielkopolankę, Poznań 1891

 

Zawód ten zresztą w teraźniejszych czasach cieszy się wielkiem powodzeniem, ponieważ podczas kiedy w innych zawodach zawsze można się obawiać przesiedlenia i z trudnością osiągnięcia odpowiedniego stanowiska, poszukiwania bon freblowskich, w kraju i za granicą, tak się często zdarzają, iż bióra nie są nawet w stanie dostarczenia tylu, ilu ich potrzeba. Przytem muszę nadmienić, iż wykształconym wyższym bonom przypada w udziale szersze pole działania.  Mogą one fungować jako wychowawczynie młodszych dzieci, wezwane do pomocy matkom.

Wanda Reichsteinowa-Szymańska, Poradnik dla młodych osób w świat wstępujących, ułożony dla użytku tychże przez Wielkopolankę, Poznań 1891

 

Jednym z najlepiej prowadzonych jest niezawodnie zakład seminaryjny Pestalozziego i Fróbla w Berlinie, dwóch znakomitych myślicieli i przyjaciół ludzkości. Co się tyczy wyłącznego kształcenia bon, kurs tamże dzieli się na dwa oddziały. Jeden z nich przeznaczony dla panienek, które odebrały staranniejsze wykształcenie, w drugim oddziale wykład przystępnym jest nawet dla uczennic szkół ludowych, którym dozwolonem bywa kształcenie się tamże na zwykłe bony i pomocnice szkółek fróblowskich, również przełożone ochronek. Co do kursu trwa tenże jeden do dwóch lat, wedle zdolności uczennic, które uczą się nietylko prowadzić duchowo pieczy swej powierzone dzieci, ale także dbać o ich cielesne potrzeby.
Jeżeli młode osoby, poświęcające się temu zawodowi, uważają za niegodne ich wielkości zajmowanie się czynne ubiorem i myciem dzieci, co się zresztą niestety zbyt często zdarza, dowodzi to, iż nie dobrze pojmują obowiązki swego powołania. W rzeczywistości pielęgnowanie duszy i ciała u małych dzieci, ma z sobą taką łączność, iż niepodobieństwem byłoby chcieć te dwa warunki z sobą rozdzielić.

Wanda Reichsteinowa-Szymańska, Poradnik dla młodych osób w świat wstępujących, ułożony dla użytku tychże przez Wielkopolankę, Poznań 1891

 

We Francyi płacą bonom Fróblowskim, które posiadają cokolwiek muzyki, częstokroć tysiąc marek, a nawet znaczniejszą pensyą.

Wanda Reichsteinowa-Szymańska, Poradnik dla młodych osób w świat wstępujących, ułożony dla użytku tychże przez Wielkopolankę, Poznań 1891

 

Zarówno jak wykwalifikowane gospodynie potrzebne są u nas bony do dozoru małych dzieci. Kursa więc freblowskie dla bon mają być otwarte przy warszawskiej szkole hr. Platerówny od początków września. Wykształcone odpowiednio pod kierunkiem moralnym jaki tam znajdą, bony te niewątpliwie będą poszukiwane, tem więcej, że mania dawania bon cudzoziemek dzieciom nie znającym jeszcze własnego języka, zaczyna szczęśliwie przemijać. Nastręczy się też nowe zajęcie dla kobiet, korzystniejsze nawet pod względem materialnym jak te, które im dać mogą niedokładnie po największej części posiadane rzemiosła, do których się ze wszech stron garną.

Silva rerum, w: „Kronika Rodzinna”, 1892

 

Miejmy nadzieję, że ogół nasz to zrozumie, jak rozumie już potrzebę szkół freblowskich, których obecnie utworzono kilka. Pocieszającym jest faktem, iż przy podobnej szkole p. Maryi Weryho, kształcą się także praktycznie bony, przyswajając sobie metodę rozwijania umysłów dziecięcych. To też p. Weryho należy się zasługa rozbudzenia u nas ruchu w tym kierunku. W szkole hrabianki Platerówny, jak to już wspominaliśmy dawniej, kształcą się również bony, które niezawodnie zadowolnią wszelkie na tym punkcie wymagania. Napływ młodych osób, pragnących wyspecyalizować się na bony, budzi nadzieję, że wyrugują one wreszcie bony cudzoziemki, które pomimo ciągłych usiłować prasy i nawoływań doświadczonych pedagogów, grasują jeszcze w naszym kraju, zwłaszcza też po wiejskich dworach. Matki zazwyczaj tłómaczą się tem, że bon Polek, któryby dziećmi zająć się umiały, brak ogólny. Dziś brak ten ustaje.

A. Gr., Rok ubiegły, w: „Kronika Rodzinna”, 1892

 

Pokój dziecinny, kto go może mieć oddzielny, znajdować się powinien zawsze obok pokoju sypialnego, ażeby nawet i w takim razie, jeżeli dzieci zostają pod opieką bony lub zaufanej niańki, matka mogła ciągle dawać baczenie na to, co się dzieje w przyległym, przez dzieci zajmowanym pokoju.

Paulina Szumlańska, Wskazówki i rady, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1901

 

Bony Niemki, Angielski lub Francuzki nigdy nie równa się z nauczycielem lub guwernantką. Bony, choćby cudzoziemki, są jedynie służącemi i, jako takie, nie siadają z państwem do stołu.

Mieczysław Rościszewski, Pani domu. Skarbiec porad praktycznych dla Polek wszelkich stanów, Warszawa, 1904

 

Dawniej było zwyczajem ubierać dzieci od rana w sukienki, w których chodziły dzień cały, szlafroczki i ranne ubranie było przywilejem mężatek, potem przeszło do panien a dziś rozpowszechnia się zwyczaj ubierania nawet kilkoletnich dziewczynek w sukienki ranne, uszyte z materjału do prania. W domach gdzie jest młodsze rodzeństwo a nie ma oddzielnej młodszej lub bony, to najstarsza córeczka pomaga dzieciom w ubraniu, czesze młodsze siostrzyczki, pilnuje aby dzieci utrzymywały w porządku wszystkie swoje przybory do umycia, szczoteczki, grzebienie.

O ubiorach dla dzieci, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1905

 

W pokoju dziecinnym ustawić pod ścianami łóżeczka dzieci i łóżko bony, umywalkę nie wysoką aby dziecko trochę starsze z pomocą bony z łatwością mogło się umyć — szafkę z pólkami na bieliznę, szafę do wieszania ubrań i parę małych szafeczek do przechowania zabawek, które każde z dzieci powinno trzymać w porządku, gdyż do tego zwyczaju od małego nawykać powinno.

Paulina Szumlańska, Rady gospodarskie, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1906

 

Ojciec nie zajmował się naszym wykształceniem w szczegółach, pozostawił to matce, która w równej jak on mierze troszczyła się o naszą naukę. Sprowadzała do Borowa bony cudzoziemki, guwernantki Polki i sama uczyła nas.

Zofia z Grabskich Kirkor-Kiedroniowa, Wspomnienia, Kraków 1986

 

Po roku czy dwóch mój tyran opuścił Dereszewicze, mnie zaś oddano pod opiekę najdroższej mademoiselle Francine Lallemand, która uprzednio była boną przy moim starszym rodzeństwie, a po kilkuletniej przerwie i pracy w innych domach powróciła do Dereszewicz.

Antoni Kieniewicz, Nad Prypecią, dawno temu… Wspomnienia zamierzchłej przeszłości, 1989

 

Zastałem tym razem w Dereszewiczach bardzo ładną twarzyczkę zgrabną bruneteczkę z dużymi, czarnymi, wyrazistymi oczyma, może o rok czy dwa starszą ode mnie. Była to Blanche Salm, Francuzka rodem, urodzona w południowej Ameryce, wychowana w Portugalii w klasztorze, zaś po śmierci ojca przyjechała do Polski z matką nauczycielką języka francuskiego. Klosia, będąc w Warszawie w poszukiwaniu bony Francuzki do Dziuni, natknęła się na tę panią. Bardzo sobie upodobała jej córeczkę i przywiozła ją do Dereszewicz. Dziecko to było jeszcze zupełne i bardzo głupiutkie, nią się jeszcze trzeba było opiekować i pilnować. Doskonały jednak miała akcent francuski, a o to przecie głównie chodziło.

Antoni Kieniewicz, Nad Prypecią, dawno temu… Wspomnienia zamierzchłej przeszłości, 1989

 

Z panną Franciną czytywałem różne bajeczki francuskie i paplałem w tym języku już całkiem biegle. Dwa razy dziennie chodziłem z nią na spacery, a ponieważ Francina bardzo lubiła słodycze, zachodziliśmy zwykle do znanej już cukierenki i objadaliśmy się ciastkami. Gdy ojciec przyjechawszy na święta dowiedział się o tych naszych wizytach w cukierni, strasznie się gniewał i okropne robił pannie Francinie wymówki: że nie dba o chłopca, że chłopiec wygląda jak truposz, że pora już zmienić babską opiekę na męską itp. Panna Francina bardzo była zmartwiona, lecz jeszcze rok cały opiekowała się mną.

Antoni Kieniewicz, Nad Prypecią, dawno temu… Wspomnienia zamierzchłej przeszłości, 1989

 

Dzieci z powodu zawiści Ruciów pokazywano tylko z rzadka w starym domu. Chowały się w tylnych pokojach oficyny, pod opieką prostych nianiek i bon, wśród nieznośnego dla mnie zapachu ceraty i mleka.

Janina z Puttkamerów Żółtowska, Inne czasy, inni ludzie, Londyn 1998