Właściwe zachowanie się na ulicy – a zatem w miejscu, najbardziej publicznym z publicznych – było szczególnie ważne. Nigdy nie było wiadomo, kiedy napotka się kogoś znajomego, a przynajmniej nie zostanie się przez kogoś takiego z daleka zauważonym. Zwłaszcza kobiety musiały niezwykle dbać o to, by ich zachowanie pozostało bez zarzutu. Kobiety niezamężne w miarę możliwości powinny się tam znajdować jak najrzadziej, a już na pewno nie same. Mężatki też zresztą powinny tego unikać, o ile nie miały ważnego powodu. Mogło to zagrozić ich reputacji lub świadczyć o utracie przez rodzinę majątku, przez co zostały zmuszone do poruszania się pieszo.

 

Satyryczny tekst z „Kuriera Warszawskiego” wyśmiewa się z pretensji do wielkiego świata, przez które panienka nie może sama nosić swoich książek, ale nie kwestionuje faktu, że ta sama panienka nie może chodzić do szkoły bez asysty.

Kochany Panie Wawrzyńcze!
Zwierzając ci się zawsze z moich cierpień domowych, niemogę przemilczeć o nowej przeprawie jaką miałem z powodu posyłania naszej Ewusi na pensję. Nasza kucharka zawsze ją odprowadza, i przeciw temu niemam nic do nadmienienia; ale na co się zgodzić niemogę, to jest, że Ewusia krygując się po ulicy w jakimś kroackim kapelusiku z dwoma kapłoniemi piórkami, każe nosić za sobą kucharce, swoje xiążki i kajeta. „A toć" powiadam do żony, „Małgosia kluski zagniata i grzebie w popiele, jakżeż te białe kajeta przy tem wyglądać będą?"—„Córka obywatelska z tłómokami paradować nie może", odrzekła pompatycznie moja magnifika. „Ależ daruj kochanie" dodałem jak najsłodziej, „xiążka nie tłómok, a miałbym za hetkę takiego żołnierza co idąc do boju, w obce by ręce karabin powierzył". —„Wasan niemasz za grosz ambicji", odparło kochanie i otworzyło lufcik by więcej nie słuchać tego co powiedzieć jeszcze mogłem. Dziwne to obyczaje, pomyślałem sobie, za moich czasów dziewczyna z xiążką, student zaś z teką na rzemyku, ba, z deską rajzbretową i linjałem chodził do szkoły, a przecież wychodziliśmy na ludzi. Dziś zaś xiążki się ulatniają i różne w tej mierze praktyki bon ton wkradać się zaczynają, a mamusie im potakują. Szkoda, wielka szkoda, że nieboszczyk Chirurg filozofji, nieodżałowany August Wilkoński, nie zdążył napisać zamierzonego dzieła: ,,Jak dzieci obywatelskie chować należy, aby się stały źródłem utrapienia dla swoich rodziców, ciężarem społeczeństwa, a pociechą dla Lucypera".
Bonifacy D...

„Kurier Warszawski”, 1865

 

Niedawno „Gazeta Polska" umieściła w swych szpaltach studjum o „ludziach źle wychowanych". Pomimo wielu bardzo trafnych uwag i spostrzeżeń nad obejściem i znalezieniem się ludzi, złe wychowanie zdradzających, pominiętą została w tem studium jedna strona tych ludzi, która najczęściej nam się pod oczy nawija, a z którą każdy codziennie ma do czynienia.
Chcemy tu mówić o znajdowaniu się i obejściu przechodniów na ulicy.
Dziwimy się bardzo, że autor wspomnionego studjum wcale tego nie dotknął, bo to jest może strona najwybitniejsza, po której wychowanie człowieka poznać się daje.
Nie zamierzamy tu bynajmniej szczegółowo i wyczerpująco brak ten wypełnić, lecz chcemy tylko zwrócić uwagę badaczów społeczeństwa na dokuczliwe dowody braku dobrego wychowania, jakie od niektórych przechodniów na ulicy otrzymujemy.
Każdy człowiek mający jakie takie pojęcie elementarne o kardynalnych fundamentach, na których ustrój społeczny jest zbudowany, wie doskonale, iż nie same tylko obostrzenia, w kodeksie prawa karnego zawarte, utrzymują ten ustrój w porządku. Mnóstwo jest jeszcze zdarzeń i wypadków drobiazgowych, niedających się ani przewidzieć ani pod żaden regulamin podciągnąć, przy których właściwe i stosowne znalezienie się przynosi ulgę lub dogodność innym, a przez to samo skłania ich do podobnego względem nas postępowania.
Właśnie umiejętność postępowania w rzeczach powszednich, drobiazgowych, świadczy o dobrem wychowaniu.
I gdy ktoś najwytworniejsze mający salonowe maniery, imponująco i niegrzecznie do stróża się odzywał, to zaręczyć można, źe w danej chwili umie maskować swe złe wychowanie, lecz ma je niezawodnie.
Nie zamierzamy tu wcale robić studja lub szkice podobnych osób, gdyż na to ani ramy pisma naszego nie pozwalają, ani też poczuwamy się do tego zdolnymi.
Chcemy tylko wskazać niektóre chwile z ruchu ulicznego, w których jakość wychowania przechodniów jawnie się przebija.
Oto dama krocząca po chodniku sunie samym jego środkiem, tak, jakby ten jej z prawa należał. Nikomu spotkanemu ani na włos na bok nie ustąpi, chociażby to było w najciaśniejszem miejscu. Wprawdzie nieraz się i jej szturchaniec dostanie, bo takim tylko ochoczo się ustępuje, którzy sami tego brutalsko się nie domagają.
Tam kilka osób z sobą się spotkawszy, prowadzą długą rozmowę, nie zwracając na to uwagi, że stoją na chodniku, a inni przechodnie muszą ich obchodzić aż przez ulicę. Właściwiej by może było, żeby rozmawiali stojąc na ulicy, a chodnik dla idących zostawili.
Ówdzie jakiś wartogłów nucąc piosnkę z „Pięknej Heleny," wymachuje laseczką na wszystkie strony, nie zważając na to, że nią niejednego uderzy.
Byliśmy w tych dniach świadkami na ulicy Wierzbowej jak jakiś poważny jegomość, będąc przez podobnego impertynenta laseczką po ręku uderzony, radził mu, żeby lepiej chodził po polu machając biczykiem.
Tu znowu jakiś pan rozpłacając się z przekupką, u której gruszki kupował, wziął laskę pod pachę i cały nią chodnik zagrodził.
A cóż mówić o owych parasolkach, używanych, zdaje się, nie dla ochrony od deszczu lub słońca, lecz tylko umyślnie dla wykluwania ócz spotykanym osobom.
Co sądzić można o wychowaniu tych wszystkich osób, zostawiamy to refleksji światłych czytelników.

„Kurier Warszawski”, 1869

 

Mężatka i matka zaledwie w biały dzień, wśród najbardziej uczęszczanych ulic, zaledwie pod osłoną surowego a jednak dobrobyt zdradzającego stroju, uniknąć może posądzenia o złe zamiary, a ztąd nieprzystojnego żartu, obelgi; a i te wszystkie rękojmie wieku, szacunek wzbudzającego pozoru, nie zapewnią jej przyzwoitego obejścia się w wielu miejscach publicznych, przez mężczyzn za swoję uważanych własność. Obyczajność dzisiejsza każe unikać kobiecie wszelkiego tłumu, zebrania, miejsca publicznego, w któremby się z męzkiem towarzystwem spotkać mogła, albo przypuszcza ją tam tylko pod skrzydłem męzkiej opieki, i gdy mowa jest o przypuszczeniu kobiet do równości w obec nauki i pracy, drży o swoje przepisy jako o ostatnie moralności warownie.

Anastazja Dzieduszycka, Kilka myśli o wychowaniu i wykształceniu niewiast naszych, Warszawa 1874

 

Społeczeństwo nasze wkłada teraz istotnie nieznośne i niczem nieusprawiedliwione więzy na kobiety, szczególniej na dziewczęta, niepozwalając im wyjść z domu, przyjąć gościa, uczęszczać do zakładów naukowych i t.d. bez opieki i towarzystwa kobiety starszej; są miejsca w których i ta nie wystarcza, potrzeba obecności mężczyzny, aby kobieta nie doznała obelgi, nie była wyśmianą i o złe posądzoną zamiary. Zwyczaj ten tłumaczą potrzebą chronienia niewiast, dziewcząt szczególnie, przeciw nim samym, ich niewiadomości lub lekkomyślności; w rzeczy samej jestto ostatni głos uczciwości męzkiej, pragnącej uchronić swe siostry i żony od męzkiej niemoralności i ich nieokrzesania. Jakkolwiek dobrym i szlachetnym jest zamiar mężczyzn (...), mogąż oni nie wiedzieć jak dla większej części niewiast prawo to jest niepodobnem do zachowania, jak dla reszty jest uciążliwem?
Wszystkie kobiety zarobkujące i potrzebujące zarobkować mogąż spełnić tego wymagania, a ich moralność i cześć nie jestże równie cenną jak bogatszych i szczęśliwszych niewiast? Nie jestże bolesnem i upokarzającem myśleć, że dla zdobycia kawałka chleba muszą cześć swą poświęcać, albo co najmniej na posądzenia ją narażać?

Anastazja Dzieduszycka, Kilka myśli o wychowaniu i wykształceniu niewiast naszych, Warszawa 1874

 

Unikać potrzeba, o ile to się da, pozwalania córkom wychodzenia na miasto w towarzystwie brata dopóty, dopóki ten nie jest żonatym. Panna może wyjść na ulicę ze swoim szwagrem, stryjem lub wujem, nigdy zaś z bratem stryjecznym lub ciotecznym.

 Zwyczaje towarzyskie (Le savoir-vivre) w ważniejszych okolicznościach życia przyjęte, według dzieł francuskich spisane, Kraków 1876

 

Mężczyzna spotkawszy na ulicy damą znajomą, kłania się jej tylko ale jej nie zatrzymuje ani z nią rozmowy nie zaczyna, zwłaszcza jeżeli oboje są młodzi. Na spacerze może się przechadzać, ale z kilkoma damami nie z jedną.

 Spirydion, Kodeks światowy czyli Znajomość życia we wszelkich stosunkach z ludźmi. Na podstawie dzieł Pani d'Alq ułożył, Warszawa, Kraków 1881

 

Mężczyzna prowadzący pod ramię żonę swą, narzeczoną lub wogóle kobietę, którą szanuje, nie może kłaniać się kobiecie dwuznacznych obyczajów albo takiej, której przedstawić nie śmiałby w rodzinie swojej. Kobietą zaś dwuznacznych obyczajów, jest według nas każda taka, która stosunków swych z mężczyznami wyjawić nigdyby nieśmiała; — jeżeli więc mężczyzna mając kobietą uczciwą pod ręką, kłania się tamtej lub patrzy na nią uparcie, lub daje poznać czemkolwiek że ją zna, natenczas wyrządza towarzyszce swojej najcięższą obrazę; obrażona zaś nie powinna się wahać ani chwili i opuścić go natychmiast. Kobieta też uczciwa, spotkawszy swego znajomego w towarzystwie kobiet podejrzanych, udaje że go nie widzi.

 Spirydion, Kodeks światowy czyli Znajomość życia we wszelkich stosunkach z ludźmi. Na podstawie dzieł Pani d'Alq ułożył, Warszawa, Kraków 1881

 

Kobieta spotkawszy na ulicy znajomego, który jest tyle niedyskretny, że ją zatrzymuje lub idzie z nią dalej, powinna pod pierwszym lepszym pozorem, pożegnać go i wejść czy do jakiego magazynu czy do domu, czy choćby wsiąść do dorożki dla odczepienia się.
Naturalnie że można być mniej surowym, gdy mężczyzną tym jest człowiek poważny ze wszech miar, zresztą człowiek taki nie skompromituje nigdy niczem kobiety. A są znowu mężczyźni, z którymi dosyć przejść się raz po publicznym spacerze, ażeby stracić reputacyą. Kobiety unikać ich powinny jak ognia, bo jakkolwiek uprzedzenie ludzi może być najniesprawiedliwsze, ale uprzedzeń tych trudno zwalczać. Podeszły wiek mężczyzny także nic tu nie ochrania, tylko czystość jego charakteru, a więc opinia jakiej u ludzi używa.

 Spirydion, Kodeks światowy czyli Znajomość życia we wszelkich stosunkach z ludźmi. Na podstawie dzieł Pani d'Alq ułożył, Warszawa, Kraków 1881

 

Na przechadzce czy na ulicy, gdy kobieta idzie z mężem i jeszcze innym mężczyzną, powinna zawsze iść w pośrodku, prosta rzecz że podaje ramię tylko jednemu.

 Spirydion, Kodeks światowy czyli Znajomość życia we wszelkich stosunkach z ludźmi. Na podstawie dzieł Pani d'Alq ułożył, Warszawa, Kraków 1881

 

Młoda panna nie powinna nigdy paradować w miejscu tłumnie zapełnionem lub ożywionem muzyką wojskową, ze swą służącą ani też z guwernantką, może tu jednak przebywać w towarzystwie swych rodziców lub znajomej sobie rodziny. Ze służącą lub guwernantką, chodzić może tylko za sprawunkami lub interesami, lub też w takie miejsca, gdzie nie bywa wiele osób.

 Spirydion, Kodeks światowy czyli Znajomość życia we wszelkich stosunkach z ludźmi. Na podstawie dzieł Pani d'Alq ułożył, Warszawa, Kraków 1881

 

Na ulicy naturalnie każda młoda znajoma naprzód wita starszą, nie wszczyna jednak rozmowy, chyba starsza ją skinieniem poprosi, aby stanęła.

Wskazówka dobrego tonu dla dorastających panienek, Lwów, 1882

 

Młoda kobieta jeżeli idzie sama na ulicy, nie powinna się oglądać, ani zatrzymywać, ani patrzeć w ziemię lub po stronach, tylko przed siebie. Niech unika ulic bardzo gwarnych, miejsc licznie uczęszczanych, a spostrzegłszy jakie zbiegowisko, niech przejdzie na drugą stronę. Spotykając się ze znajomą osobą, powinna się strzedz głośnych objawów serdeczności i zadowolenia, żeby nie zwracać na siebie uwagi.

Skarbiec dla rodzin w mieście i na wsi, tom I, Warszawa 1888

 

Mężczyzna spotkawszy na ulicy znajomą pannę lub młodą kobietę, idącą samą, nie powinien jej towarzyszyć. Na spacerze może się wtedy tylko przyłączyć, jeżeli dwie kobiety idą razem. Nieprzyjętem jest gwizdać na ulicy lub nucić, a impertynenckie przyglądanie się kobietom przez binokle dowodzi złego wychowania. Jeżeli osoba, której się towarzyszy, mężczyzna lub kobieta, ukłoni się komu, trzeba także zdjąć kapelusz, choćby to był ktoś nieznajomy.

Skarbiec dla rodzin w mieście i na wsi, tom I, Warszawa 1888

 

Jeżeli mężczyzna widzi kobietę w kłopocie, powinien jej przyjść z pomocą, bez względu na to, czy jest ładną lub brzydką, starą czy młodą, biedną czy bogatą, znajomą lub obcą. Kobieta może w takim razie przyjąć pomoc od nieznajomego i podziękować mu za nią; on zaś powinien się skłonić i odejść, nie narzucając się dalej ze swoją osobą.

Skarbiec dla rodzin w mieście i na wsi, tom I, Warszawa 1888

 

Nie można rozmawiać z kobietą, mając kapelusz na głowie i cygaro w ustach. Jeżeli na spacerze mężczyzna towarzyszący paniom, usiądzie obok nich na ławce, nie może odstępować swego miejsca nieznajomej kobiecie. Jeżeli jest sam, grzeczność nakazuje mu to uczynić, tak w tramwaju, jak w ogrodzie lub w kościele.

Skarbiec dla rodzin w mieście i na wsi, tom I, Warszawa 1888

 

W dzisiajszych czasach, przy coraz szczuplejszych pomieszkaniach, ludzie chętnie wiele czasu spędzają na ulicy, a mianowicie młode dziewczęta, zamieszkujące miasta, lub przybyłe ze wsi lubią z towarzyszkami swemi spacerować po ulicach, zaglądając, zatrzymując się przy każdem oknie wystawnem i robiąc złośliwe uwagi odnoszące się do przechodniów. Byłoby to wszystko bardzo pięknie, gdybyśmy jeszcze żyli w krajach niecywilizowanych, gdzie nie ma pojęcia o żadnych regułach przyzwoitości. W naszych jednakże stosunkach młode kobiety nie mają tyle wolności; mogą wprawdzie wychodzić w towarzystwie przyjaciółek na przechadzkę, lub za sprawunkami, ale po załatwieniu tychże powinny spiesznie, nie oglądając się ani na lewo, ani na prawo, powracać do domu. Zupełnie także nieprzyzwoitem jest głośne rozmawianie na ulicy, a wymawianie nazwisk bywa nawet niebezpiecznem, ponieważ trudno odgadnąć, kto za nami postępuje. Ulica rzeczywiście nie jest żadnym klasztorem, gdzieby zabronionem było oczy podnosić, a jednakże trzeba być bardzo ostrożnym z używaniem wzroku, gdyż rozmowa ócz nie dla każdego zrozumiałą.

 Wanda Reichsteinowa-Szymańska, Poradnik dla młodych osób w świat wstępujących, ułożony dla użytku tychże przez Wielkopolankę, Poznań 1891

 

Również nieprzyzwoitem jest szeptanie na ulicy, lub w obecności statecznych osób, przypomina to bowiem czasy podlotków, tak samo jak giestykulacya podczas rozmowy. 

 Wanda Reichsteinowa-Szymańska, Poradnik dla młodych osób w świat wstępujących, ułożony dla użytku tychże przez Wielkopolankę, Poznań 1891

 

Na ulicę wychodzi się w ubraniu przyzwoitem, gustownem i nie zbyt wpadającem w oczy.

Wanda Reichsteinowa-Szymańska, Poradnik dla młodych osób w świat wstępujących, ułożony dla użytku tychże przez Wielkopolankę, Poznań 1891

 

Niedawno byłem świadkiem rozmowy dwóch pań, której tematem było to, czy racyonalniejszym jest zwyczaj angielski, podług którego panie pierwsze kłaniają się na ulicy znajomym panom czy zwyczaj panujący na kontynencie, podług którego panie czekają zawsze na ukłon pana. Jedna z pięknych mówczyń przemawiała żywo za zwyczajem angielskim utrzymując, iż tylko w ten sposób może kobieta uniknąć niemiłego ukłonu. Lecz przeciwne zapatrywanie zasługuje także na uwagę.
Oddawna u nas zakorzenionego zwyczaju takie i tym podobne dyskusye nie zmienią. W każdym jednak razie mogą one dać pochop do rozstrząsania innych z zwyczajem tym w związku pozostających kwestyj spornych. Nie ulega wątpliwości, iż kobieta sama idąca ulicą powinna dziękować za ukłon pana, z którym raz tylko mówiła, i że powinna ignorować ukłony panów zupełnie jej nieznanych. Jeżeli kobieta znajduje się w towarzystwie drugiej, zależy to od jej dobrej woli podziękować za ukłon adresowany do jej towarzyszki lub nie. Podług zwyczaju dworskiego ma się rzecz wprost przeciwnie. Jeżeli się ktoś n. p. cesarzowej znajdującej się w towarzystwie damy pałacowej kłania, to tylko cesarzowa może się odkłonić, gdyż przypuszcza się, iż w tym wypadku ukłon był wyrazem hołdu złożonego tylko dostojnej pani.
Jakże się ma rzecz, jeżeli się dama znajduje na ulicy w towarzystwie ojca, brata lub męża? Córka w towarzystwie ojca powinna się zawsze kłaniać, kiedy się ojciec kłania lub za ukłon dziękuje. Inaczej ma się rzecz, jeżeli siostra idzie z bratem. Młodym ludziom bratu się kłaniającym powinna się tylko wtedy kłaniać, jeżeli takowi zostali jej kiedykolwiek przedstawieni i osobom starszym, jeżeli są przełożonymi brata. Znajomym męża kobieta zawsze odkłonić się powinna, jeżeli nie chce zasłużyć na miano niegrzecznej, a w skutek tego podkopać nieraz stanowisko społeczne męża.
Wiele zależy na sposobie kłaniania się. Nie dające się bliżej określić „coś,“ które jednak kobiety bardzo dobrze rozumieją, może ukłonowi więcej lub mniej uprzejmą nadać formę. Od sposobu kłaniania się zależy często, czy ludzie uważają kobietę za dumną czy uprzejmą. Żadna kobieta nie powinna tedy lekceważyć znaczenia ukłonu.

CZ, O kłanianiu się, w: „Nowe Mody”, 1893

 

Wyczerpawszy w obecnej chwili wszelkie szczegóły dotyczące się nowości sezonu wiosennego, opisawszy modne okrycia, fason i materyały na suknie, kapelusze i parasoliki — nadmienimy jeszcze dla młodych naszych czytelniczek, że osoby z dobrego towarzystwa nigdy nie starają się ubraniem ani zachowaniem zwracać na siebie uwagę na ulicy. Ruchy ich są spokojne chód jednostajny, nie nadto pośpieszny, cała powierzchowność pełna prostoty i dystynkcyi. Efektowne wspaniałe toalety nie służą do kursów pieszo, zdarza się jednak, że trzeba w strojnem ubraniu wyjść na ulicę, w takim razie narzuca się płaszczyk zasłaniający całość sukni. Młoda panienka ani nawet młoda mężatka zmuszona chodzić sama, nie przypina bukietu świeżych kwiatów przy staniku, nie wsuwa ich za pasek. Z nadejściem wiosny a z nią fijołków, hyacentów, dalej konwalii i róż, moda nawet nakazuje przypinać świeże kwiaty, z któremi rywalizują o pierwszeństwo wdzięku młode, piękne twarzyczki. Cóż więc za rygor pozbawia kobiety tej najwłaściwszej ozdoby? Owszem, przyklaskujemy tej modzie, zastrzegając tylko, że młode osoby niech się zdobią kwiatami, idąc w towarzystwie rodziców, krewnych, brata lub męża, jadąc powozem, idąc razem na koncert, do teatru i t. p , ale idąc sama nie używać ani kwiatów, ani kosztownych biżuteryi. Kobieta ceniąca godność osobistą, nie dba o zwrócenie uwagi nieznanych przechodniów, owszem unika tego, ale stara się podobać w swojem kółku, w swoim domu. — To samo co o kwiatach powiemy i o trzewikach haftowanych, wyszytych perełkami, mocno wyciętych. Są piękne, strojne, zdobią nóżki, ale właściwe tylko przy toaletach wieczorowych, na zebrania wizytowe, do chodzenia po salonach i dywanach — nigdy po bruku czy asfalcie.

O ubiorach, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1895

 

Nie mówi się tu o młodej dziewczynie zmuszonej na życie zarabiać, a więc i wychodzić samej. W każdem jednakże położeniu i wieku trudno jest i prawie niemożebne kobiecie wychodzić samej wieczorem do teatru lub na zabawy; dlatego gdy gospodarstwo każą ją z balu odprowadzić przez kogoś ze znajomych, odmawiać nie powinna, choćby tym odprowadzającym był mężczyzna (...). Atoli (...) to nigdy nie wolno pannie, jeżeli jeszcze ma zamiar wyjść za mąż.

Spirydion, Kodeks światowy, Warszawa 1898

 

Panienki wychodzą na ulicę w towarzystwie kobiet starszych już, poważnych i zaufanych; służący nie odprowadzają ich nigdy.

 baronowa Staffe, Zwyczaje towarzyskie, przeł. M.N.B., Lwów 1898

 

Narzeczona nie wychodzi sama na ulicę ze swym narzeczonym; gdyby zaś narzeczony towarzyszył jej na ulicy, w teatrze lub tym podobnem miejscu, to powinien iść za nimi jeszcze jakiś krewny, który ma wyłączne prawo bronić i osłaniać ją przed zniewagą.

 baronowa Staffe, Zwyczaje towarzyskie, przeł. M.N.B., Lwów 1898

 

W towarzystwie dam na ulicy rękę podaje się zawsze najstarszej. Młode kobiety, przechodząc obok mężczyzny, nie powinny zwracać się ku sobie jakby w celu robienia uwag o nim. Mężczyzna, idący z damami, winien nieść im pakunki, wyręczać je w drobnych sprawunkach, może też kupić kwiatów i obdarzyć nimi towarzyszki. Kłaniać się kobietom nie pewnych obyczajów nie może.

Jak żyć z ludźmi? Popularny wykład zwyczajów towarzyskich. Wydanie trzecie, Warszawa, 1898

 

Na ulicy, od chodzących piechotą wymaga się unikania jaskrawszych kolorów i oryginalniejszego fasonu sukien; tylko pozory staranności i świeżości ubrania, a nie zaś jego krzykliwość, stanowią tak zwany cachet d'élégance. A jakże niesmacznym jest strój zdający się przemawiać „chciałabym dorównać innym, ale nie mogę". Całość ubrania i drobne jego szczegóły, powinny najzupełniej odpowiadać sobie; z kieszeni jedwabnej sukni, nie wypada wyjmować portmonetki za kilkanaście kopiejek, ani grubej chustki od nosa.
Kobiety nie mające na kosztowne suknie, najlepiej zrobią, nosząc skromne wełniane – zgrabne buciki i wolne od wszelkiego zarzutu dodatki toaletowe; czego łatwo dokażą, kupując dobre i mocne materyały, w kolorach ciemnych, trwalsze i odpowiedniejsze od jasnych, jeśli się nie jest w możności często zmieniać ostatnich.

Przewodnik życia światowego, Warszawa 1900

 

Kobieta z wyższego towarzystwa, unika najstaraniej wszystkiego, co mogłoby zwracać na nią uwagę. Można być pewnym, że skarżąca się, iż na ulicy bywa niepokojona niestosownymi hołdami, – z małym wyjątkiem – własnem niestosownem zachowaniem ściąga na siebie te nieprzyjemności. Nie należy także uskarżać się na to, gdyż może to zakrawać na chełpienie się z tego rodzaju hołdu. Jeśli nic nie można zarzucić kobiecie, pod względem ubioru, ruchów i zachowania, a mimo to – co jednak bardzo rzadko się zdarza, – znajdzie się jakiś... ośmielający się iść za nią, lub nawet zbliżyć się i przemówić, dość jest okazać mu obojętność, być dlań niemą, głuchą, niewidomą, nie przyśpieszać kroku, nie okazywać najmniejszego przestrachu. Tak niezachwiana, zimna krew, zniechęci natręta.

Przewodnik życia światowego, Warszawa 1900

 

Zdarzyć się może, iż kobieta wpada w zręcznie zastawione sidła. Pan jakiś, udając, że ją zna, zbliża się z największym szacunkiem, poczem, przepraszając za omyłkę, stara się zawiązać rozmowę. Podstęp ten, chyba nader naiwną może zmieszać i onieśmielić; grzeczna, ale spokojna i zimna odpowiedź, uwolni od zuchwalca.

Przewodnik życia światowego, Warszawa 1900

 

Dobrze wychowany mężczyzna winien składać ukłon każdej kobiecie, w której domu był przyjęty, każdej pannie, z którą ślizgał się, tańczył, etc. Jeśli niekiedy zdawać się komu może, iż nie wypada ukłonić się jakiej kobiecie, w takim razie trzeba jej nie widzieć...
Lecz według nas, podobna niby delikatność jest zniewagą. Pomimo wszelkich pozorów, kobieta uczciwa winna być wolną od podejrzeń; biada nie zasługującej na ten dowód szacunku.
Jeśli jakiś znajomy pan idzie w towarzystwie nieznanej kobiety, nie trzeba ich widzieć, dopokąd nie uczynią pierwszego kroku.

Przewodnik życia światowego, Warszawa 1900

 

Weszło w modę, że na ulicy i na spacerach, idzie się obok siebie; tylko małżonkowie starej daty prowadzą się pod ręce; jest to jakby odblask młodocianych uczuć – kiedy to jeszcze wolno było kochać się wzajemnie, bez pogwałcenia zasad dobrego tonu.
I obecnie jednakie należy podawać ramię kobiecie, w tłoku, na schodach, lub w jakiemś trudnem przejściu. Toż samo obowiązuje nawet względem nieznajomych kobiet, wchodzących do wagonu, wsiadających na statek etc. etc. Do oddania tej przysługi, upoważniony jest każdy, przyzwoicie przedstawiający się mężczyzna, mówiąc: „Pozwoli pani" „Uprzejmie dziękuję" odpowie dama; jest to dostateczna nagroda za oddaną usługę. Wielu mężczyzn, jedynie przez nieśmiałość, naraża się na posądzenie o niegrzeczność.

Przewodnik życia światowego, Warszawa 1900

 

Jedna jeszcze dość delikatna kwestya!
Jeżeli któraś z pań obecnych w towarzystwie, opuszcza je o dość późnej godzinie, czy należy zaofiarować się odprowadzeniem jej do domu? Czy dowiedziemy tym sposobem grzeczności, czy natręctwa. Trudno odpowiedzieć stanowczo zależy to bowiem od okoliczności.
Wogóle kobieta pozbawiona męzkiej opieki najlepiej zrobi, pozostając w domu, gdyż to wyszukiwanie coraz innego protektora po każdem zebraniu, staje się prawdziwem nadużyciem lub nawet śmiesznością.
Jeśli jednak nieprzewidziany jakiś wypadek pozbawia kobietę, nieprzyzwyczajoną do przebywania ulic o późnej godzinie, zwykłej opieki, ktoś z obecnych powinien odprowadzić ją do domu. Jeżeli było to do przewidzenia, pan czy pani domu lub zaufany przyjaciel wcześnie pomyślą o tem; w nieprzewidzianym wypadku najlepiej oddać się w opiekę jakiegoś małżeństwa, krewnego w dojrzałym wieku, a w braku tych, jakiego usłużnego młodzieniaszka; w ostatnim razie, każdy dobrze wychowany mężczyzna winien ofiarować się z gotowością odprowadzenia, nie narzucać się jednak, ani obrażać odmową.

Przewodnik życia światowego, Warszawa 1900

 

Młoda panna nie powinna wychodzić do miasta sama: jeżeli jednak stanowisko rodziców nie pozwala im na utrzymanie guwernantki lub służącej, któryby mogła towarzyszyć panience, to dziewczę powinno być ubrane jak najskromniej, iść szybko, nie rozglądać się na prawo i lewo, nie stawać przed witrynami sklepów i nie dawać nikomu powodu do brutalnych zaczepek.

 Mieczysław Rościszewski, Pani domu. Skarbiec porad praktycznych dla Polek wszelkich stanów, Warszawa 1904

 

Idąc, trzeba zawsze spoglądać przed siebie; spuszczenie oczu ku ziemi, jak naiwna w teatrze, jest i śmiesznem i pretensyonalnem. Nie należy odwracać się za jakimś oryginalnym kapeluszem lub suknią, która nas zadziwia; gotów kto pomyśleć, że pani jesteś szwaczką, kopiującą modele! Nie wypada chodzić, zwłaszcza w Warszawie, od wystawy do wystawy. Nie należy przystawać w rozmowie z kilkoma osobami, jak jacy zgnuśnieni pracą telegrafiści. Na ulicy nie psyka się na znajomych, ani tez nie wzywa ich po nazwisku. Jeżeli są na drugim trotuarze, nie trzeba ich przywoływać laską lub parasolką, bo można komu oczy wybić.

 Mieczysław Rościszewski, Pani domu. Skarbiec porad praktycznych dla Polek wszelkich stanów, Warszawa 1904

 

W jakim wieku panna może wychodzić sama? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo trudna. Wszystko zależy od warunków i od wychowania. Faktem jest tylko, że córki domów dystyngowanych nigdy same nie wychodzą na ulicę. W Warszawie zwłaszcza radzimy zwyczaj ten przyjąć za ogólną zasadę, wbrew wszelkim prądom i hasłom równouprawnienia.

 Mieczysław Rościszewski, Pani domu. Skarbiec porad praktycznych dla Polek wszelkich stanów, Warszawa 1904

 

Przy awanturze ulicznej, przy zbiegowisku, spowodowanem n. p. przechodzącą orkiestrą wojskową, panienka powinna się zachować z możliwą obojętnością i tłumu unikać, – chyba, że jest w towarzystwie rodziców.

 Mieczysław Rościszewski, Pani domu. Skarbiec porad praktycznych dla Polek wszelkich stanów, Warszawa 1904

 

Na ulicy dobrze wychowana panna nie bierze pod rękę służącej.

 Mieczysław Rościszewski, Pani domu. Skarbiec porad praktycznych dla Polek wszelkich stanów, Warszawa 1904

 

Wychodząc na ulicę pieszo, ubierajcie się skromnie. Włożyć kapelusz, odpowiedni do powozu, i paradować w nim pieszo – stanowi oznakę jak najgorszego tonu.

 Mieczysław Rościszewski, Dobry ton, Warszawa, Lwów, 1905

 

Wychodzić na ulice bez rękawiczek jest nieprzyzwoicie, również nie uchodzi zapinać je dopiero na ulicy, trzeba to załatwić w domu, tak, jak wogóle w domu wykończyć należy wszelkie szczegóły toalety.

 Mieczysław Rościszewski, Dobry ton, Warszawa, Lwów, 1905

 

Idąc po ulicy, trzeba się starać o to, ażeby nikogo nie zaczepić łokciem, nie zaglądać paniom w oczy.
Dama nigdy nie powinna uginać sukni powyżej stopy, a zawsze czyni to prawą ręką.

 Mieczysław Rościszewski, Dobry ton, Warszawa, Lwów, 1905

 

Idąc w towarzystwie, w którem liczba mężczyzn jest mniejszą od liczby pań, przyzwoiciej jest ofiarować rękę mężatce, aniżeli pannie.
Jeżeli ktoś odprowadza dwie panie, to obie mogą iść pod rękę z jednym mężczyzną, ale jedna dama nie może brać pod ręce dwóch mężczyzn od razu, bo to i nieładne i nieprzyjęte. Dość jest wziąć jednego pod rękę, a drugi niech idzie obok.

 Mieczysław Rościszewski, Dobry ton, Warszawa, Lwów, 1905

 

Prowadząc damę pod rękę ulicą, trzeba uważać, ażeby dama szła od strony domów. Jeżeli się wam zdarzy wypadkiem przechodzić przez rynsztok lub kałużę, to powinniście na chwilkę wyprzedzić damę, a następnie podać jej rękę i w ten sposób pomódz jej do przejścia na drugą stronę.

 Mieczysław Rościszewski, Dobry ton, Warszawa, Lwów, 1905

 

W razie ulewy, mężczyzna może zaproponować damie, ażeby się ukryła z nim razem pod jego parasolem, ale dama w żadnym razie nie może zaproponować tego mężczyźnie, a tem bardziej sama prosić go o pozwolenie ukrycia się pod jego parasolem.

 Mieczysław Rościszewski, Dobry ton, Warszawa, Lwów, 1905

 

Spotykając znajomą damę, mężczyzna nie powinien jej zatrzymywać, lecz, przyłączywszy się do niej, iść z nią po jednej drodze i rozmawiać, choćby nawet kierunek, obrany przez nią, oddalał go od celu jego własnej przechadzki.

 Mieczysław Rościszewski, Dobry ton, Warszawa, Lwów, 1905

 

Spotykając na ulicy mało znajomą mężatkę lub pannę i nie będąc pewnym, czy przypomni go sobie, mężczyzna nie powinien zbyt skwapliwie kłaniać się, co może jej się wydać niewłaściwem, lecz czekać, ażeby go ośmieliła do tego łagodnym uśmiechem, dowodzącym, że go poznaje.
Rozsądna panienka światowa potrafi wykonać ten drażliwy manewr bez żadnej kokieteryi i wyzwania; uśmiech powinien wykazywać jedynie to, że spotkanie nie jest jej niemiłem. Jeżeli mężczyzna zbyt długo ją odprowadza, to może się z nim pożegnać lekkim ukłonem lub przerwać rozmowę na czas pewien, przez co da poznać natrętowi, ażeby się oddalił. Udać, że się nie rozumie tego znaku, jest wielce niegrzecznem a nawet śmiałem. W takim razie kobieta powinna zimno się skłonić i odejść przyspieszonym krokiem.

 Mieczysław Rościszewski, Dobry ton, Warszawa, Lwów, 1905

 

Wolno jest teraz wszystkim palić na ulicy; jeżeli jednak palący spotyka znajomą damę, to grzeczność nakazuje, ażeby rzucił papierosa przed rozpoczęciem rozmowy.

 Mieczysław Rościszewski, Dobry ton, Warszawa, Lwów, 1905

 

Kobiety powinny unikać zbyt badawczych spojrzeń przy spotykaniu innych kobiet, a także powinny patrzeć zupełnie obojętnie na przechodzących mężczyzn.
Również bardzo jest niewłaściwem, jeżeli dwie młode panienki, spotkawszy jakiego przystojnego mężczyznę, zaczynają coś szeptać pomiędzy sobą, chichotać i wogóle postępować tak, jakby chciały zwrócić na siebie jego uwagę.

 Mieczysław Rościszewski, Dobry ton, Warszawa, Lwów, 1905

 

Kobieta zamężna, a tem bardziej panna, nie powinna pierwsza zatrzymywać się przy spotkaniu ze znajomym mężczyzną, o ile ten nie jest jej starym lub bliskim krewnym; jeżeli zaś dama pragnie powiedzieć kilka słów spotkanemu dygnitarzowi, to może stanąć pierwsza i przemówić doń, ale winna go za to prosić o przebaczenie.

 Mieczysław Rościszewski, Dobry ton, Warszawa, Lwów, 1905

 

Na ulicy trzeba iść krokiem średnim, ani za prędko, ani za wolno i tak, ażeby nikogo nie potrącić.
Damom w oczy zaglądać nie wolno, dama zaś nigdy nie powinna uginać sukni powyżej stopy, a zawsze czyni to prawą ręką.

 Mieczysław Rościszewski, Księga obyczajów towarzyskich, Lwów 1905

 

Jeżeli wam się zdarzy wypadkiem przechodzić przez rynsztok lub kałużę, to powinniście na chwilkę wyprzedzić damę, a następnie podać jej rękę i w ten sposób pomódz jej do przejścia na drugą stronę. Wogóle damom wszędzie i na każdym kroku trzeba robić możliwe ułatwienia, traktując nawet osoby nieznajome z najwyższą uprzejmością.

 Mieczysław Rościszewski, Księga obyczajów towarzyskich, Lwów 1905

 

W razie ulewy, mężczyzna może ofiarować damie miejsce pod swoim parasolem, ale dama pod żadnym pozorem nie może tego zaproponować mężczyźnie, a tem bardziej prosić go o pozwolenie ukrycia się pod jego parasolem.

 Mieczysław Rościszewski, Księga obyczajów towarzyskich, Lwów 1905

 

Idąc, trzeba zawsze spoglądać przed siebie. Spuszczanie oczu ku ziemi, jak naiwna w teatrze, jest śmiesznem i pretensyonalnem. Nie należy odwracać się za jakimś oryginalnym kapeluszem lub suknią, która nas zadziwia; gotów kto pomyśleć, że pani jesteś szwaczką, kopiującą modele! Nie wypada chodzić, zwłaszcza w wielkich miastach, od wystawy do wystawy. Nie należy przystawać w rozmowie z kilkoma osobami, jak jacy zgnuśnieni pracą telegrafiści.

 Mieczysław Rościszewski, Księga obyczajów towarzyskich, Lwów 1905

 

Jednak oprócz męskich zaczepek i ewentualnego kontaktu z niepożądanymi osobami, na ulicy mogło też grozić prawdziwe niebezpieczeństwo:

Na pewnej Pani, przechodzącej przez ulicę Długą, zapaliła się nagle odzież, i tylko przytomność i spieszny ratunek subjektów składu winnego Segedy, uchroniły ją od nieszczęśliwych skutków. Wypadek ten, jak wnosić można, nastąpił od rzuconego na chodnik papierosa z ogniem, i powinienby służyć za przestrogę, aby niedopalonych papierosów pod nogi przechodzącym nie rzucano.

„Kurier Warszawski”, 1866

 

Dorożkarz, jadąc ulicą Mazowiecką, potrącił p. Helenę Krasuską córkę Notarjusza i skaleczył jej obie nogi, bok i głowę; zdrowie jej jednak nie znajduje się w niebezpieczeństwie. P. Krasuska znajduje się na kuracji w mieszkaniu rodziców; dorożkarz zaś aresztowany dla wymierzenia kary według prawa.

„Kurier Warszawski”, 1868

 

Śmiała kobieta.
Wczoraj na ulicy Brackiej, koń zaprzężony do wozu rozigrawszy się, wyrwał się z rąk woźnicy,
którego zciągnął z kozła.
Biedak dostał się już pod koła i znajdował się w wielce niebezpiecznem położeniu, które mogło się skończyć potłuczeniem lub nawet może i śmiercią.
Na szczęście jego, przechodząca ulicą dama bez namysłu podbiegła i chwyciwszy konia śmiało za cugle, dała czas woźnicy wydostać się z niebezpiecznej sytuacji.
Dama dała dowód niepospolitej odwagi i dobroci.
Musiała to być warszawianka.

„Kurier Warszawski”, 1885

 

Niezwykła odwaga.
W piątek na placu Trzech krzyży rozbiegały się konie zaprzężone do bryczki, na której oprócz 5-cio letniej dziewczynki nikogo nie było, gdyż właściciel Jan K., kolonista z okolic Warki, wszedł za sprawunkiem do sklepu.
Nie obyłoby się bez nieszczęścia, gdyby nie odwaga i przytomność pani K., żony obywatela z Ukrainy, która wybiegłszy przed konie, pochwyciła je za cugle i pasowała się z niemi dopóki nie nadbiegł właściciel.
Poświęcenie godne poklasku!

„Kurier Warszawski”, 1885

 

Przytomność i odwaga.
W dniu wczorajszym na placu św. Aleksandra jednokonny kabrjolet o mało co nie przejechał dziecka w chwili, gdy stangret zapijał sprawę w pobliskim szynku.
Uniknięcie wypadku nieszczęśliwego zawdzięczać należy odwadze i przytomności przechodzącej panny B, która pochwyciła za uzdę i zatrzymała konia w pełnym biegu.

„Kurier Warszawski”, 1885

 

Statystyka wypadków przejechania w Warszawie. W ciągu Lipca, a więc w miesiącu, który ma najmniejszy ruch uliczny zanotowała policya 61 wypadków wywołanych przez nieostrożność powożących. Idzie teraz o to, gdzie jest winowajców najwięcej. Na to odpowiada bardzo wymownie rozszczególnienie przestępstw na różnej kategoryi woźniców i tak: W 3 wypadkach winowajcami okazali się stangreci ekwipaży prywatnych — w 7 powożący dorożkami parokonnemi, służącemi przeważnie tego rodzaju jednostkom, które jeżdżą najszybciej dlatego, że nie wiedzą co robić z czasem swoim i jak zabić dzień Boży — w 26 złożyli dowody zawodowej niezręczności dorożkarze jednokonnych wehikułów siedmiu boleści — w 17 furmani powożący wozami — w 1 powożący omnibusem — w dwóch palacze samochodów — w 6-ciu panowie cykliści, którzy przecież uzyskują świadectwa policyjne, a więc muszą zdawać jakieś egzaminy. Warto jednakże, aby władze wykonawcze wzięły się do tych, co broją najwięcej, bo w istocie jazda dorożką jednokonną w Warszawie zaprzężoną w suchotniczego wyglądu konia, a kierowaną przez zwerbowanego rankiem na Powiślu automedona, razem z jego wyglądem nie budzącym zaufania i z jego tak zwaną liberyą dopasowaną prawdziwie do figury, jest nietylko przedsięwzięciem co się zowie ryzykownem, ale właściwie jest abominacyą prostą. Nie mówimy też i o tem, że bywają między tą metodą rekrutowanymi kuczerami i stowarzyszeni rozmaitych obskurnych bractw, o których sprawkach kursują dosyć niepokojące pogłoski.

Kronika, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1904

 

Ilustrację tego, jak dalece ulica była miejscem niewłaściwym dla kobiety z wyższych sfer, można zaleźć w dziełach Elizy Orzeszkowej.

Bohater „Pana Graby” Orzeszkowej, pilnujący swej (niezasłużonej) reputacji człowieka z wyższych sfer, tak pouczał żonę:

Masz w swojej garderobie zapasy bogatych strojów, które przygotowałem dla ciebie; na rozkazy twe posiadasz powozy, konie i liczną służbę. Zawsze i wszędzie powinnaś być ubrana wykwintnie i bogato; piechotą wychodzić z domu nigdy nie będziesz, chyba na ranną mszę do kościoła, bo to się używa między bogatymi ludźmi, wszelkie zaś inne piesze wędrówki po mieście tchną mieszczaństwem i ubóstwem, którego najlżejsze nawet pozory są ci przez mnie najściślej wzbronione.

 Eliza Orzeszkowa, Pan Graba, 1872

Wychodzenie na ulicę było powaznym problemem dla panien Jedlińskich z Pana Graby:

- Ale najokropniejsze położenie nasze było wtedy, gdy papo umarł, - odpowiedziała Laura. - Bo do boleści po stracie ojca, który był jedynym naszym opiekunem, dołączyło się mnóstwo przykrości, o jakich nie miałyśmy wyobrażenia. Zjawiło się mnóstwo kredytorów, których nie było czem opłacić. Musiałyśmy sprzedać kochany nasz Jedlin, i nawet groby rodziców naszych pożegnać...
- A jakże ten domek ciemnym nam się wydawał zrazu po pałacyku w Jedlinie, - westchnęła Adzia.
- Zaczęłyśmy odmawiać sobie wszystkiego czując, żeśmy powinne oszczędzać małego funduszu, który nam został. Zostawiłyśmy tylko dwoje służących, sprzedały konie i powozy.
- A czy wiesz Cesiu, że ja z początku nie umiałam chodzić po bruku, szczególniej zimą, ślizgałam się ciągle i padałam. Gdy za życia papy bywałyśmy w mieście, nigdy nie wychodziłyśmy piechotą.

 Eliza Orzeszkowa, Pan Graba, Warszawa 1872

 

Matka tytułowej bohaterki Pamiętnika Wacławy, po utracie majątku, zamyka się w domu i niemal histerycznie reaguje na pomysł wyjścia z niego:

Pierwszego dnia, w którym wiosenne słońce zaświeciło jasno i ciepło, namówiłam ją, wróciwszy z lekcyi, aby wyszła wraz ze mną na przechadzkę. Wahała się parę minut, ale potem, ujęta moją prośbą, czy zwabiona piękną pogodą, po raz pierwszy zeszła ze wschodów mieszkania. Ale gdy tylko, przebywszy zaułek, weszłyśmy na dotykającą doń główną ulicę miasta, zaledwie moja matka zobaczyła tłum osób, postępujących naprzeciw nas chodnikiem, i powozy, mijające się na środku ulicy, zapuściła woalkę i śpiesznie zwróciła się na zaułek, aby wrócić do domu. Przez woalkę dostrzegłam, że spuściła oczy z wyrazem upokorzenia, i że słaby rumieniec odbił się na jej twarzy. Zwyczajem osób, które nagle z wyżyn bogactwa spadły w ubóztwo, matka moja musiała zapewne wyobrażać sobie, że wszystkie oczy zwrócone są na nią i że ją wszystkie usta osypują gradem złośliwych uśmiechów. Lękała się też może, aby ktokolwiek z dawnych jej znajomych nie spojrzał na nią z góry, z lekceważeniem; aby z pod kół któregokolwiek powozu nie bryznął na nią śnieg wpół roztopiony, niby policzek, którym na ulicy bogaty obdarza ubogiego; aby grube jakie ramię nie strąciło jej z drogi; aby brudny jaki łachman nie otarł się o jej suknią; aby nogi jej, nie przywykłe do stąpania po nierównym bruku, nie poślizgnęły się i nie zachwiały. Lękała się, aby jej cokolwiek z tego nie spotkało, albo może i wszystkiego tego i wielu jeszcze innych podobnych rzeczy, i wyrzekła się wiosennej pogody, i wróciła, a wstępując na wschody, miała rumieniec na twarzy i łzę pod spuszczoną powieką. Odtąd wiele dni minęło, a matka moja ani razu nie wspomniała o wyjściu na miasto. Ale z wielkim żalem i obawą patrzyła zawsze na mnie, gdy, ubrana do codziennej mojej wędrówki, przychodziłam ją żegnać.
 - To okropne! – wołała z razu – jakże ty możesz tak sama jedna chodzić po mieście? Ubliżą ci, pokrzywdzą, najadą na cię końmi, zepchną cię z chodnika!
 Mówiąc to, kryła oczy w dłoniach z żalem i trwogą. Kiedy kilkanaście odbyłam już wycieczek, a matka moja przekonała się, że mogę uniknąć tego, czego się tak bardzo dla mnie obawiała, zaczęła znowu troskać się o moję dobrą sławę.
 - I cóż o tobie świat powie? Jakie mniemanie powezmą o tobie ludzie, widząc cię tak ciągle zbijającą bruk miejski i samę jednę na ulicach?
 Gdy wreszcie rzeczywistość pokazała, że nie mogę wyrzekać się powszedniego chleba dla nagany i podejrzenia ludzkiego, przypuszczając nawet, że te dotknąć-by mnie mogły, czego się nie spodziewałam; matka moja, zamknąwszy w sobie obawę o mój honor, zaczęła drżeć o moje zdrowie.

 Eliza Orzeszkowa, Pamiętnik Wacławy, Warszawa 1884

 

Także w powieści „Depozyt” Walerii Marrené jednym z najbardziej szokujących objawów zmiany sytuacji materialnej rozpieszczonej córce rodziny wydaje się chodzenie piechotą:

- Mamo, zawołała dnia jednego, wchodząc do pokoju matki, czy to być może, by ojciec odprawił Julję.
- Tak jest; Julja należy do służby zbytkowej.
Helenka, pochyliła głowę, z wyrazem ostatecznego pognębienia.
- A któż nas czesać i ubierać będzie? spytała.
- Musimy się nauczyć same to robić.
Na te słowa, dziewczyna wybuchnęła głośnym płaczem.
- I powozy i konie ojciec sprzedaje, mówiła wśród łkań, czemże będziemy jeździć, czy temi brudnemi dorożkami, na które patrzeć nie mogę?
- Bedziem chodzić piechotą Helenko.
Ale ta perspektywa nie pocieszyła jej wcale.
- Mama wie że to niepodobna, odparła, jakżeż tu iść po błocie, w sukni strojniejszej z ogonem.
- Zapewne też nie będziemy potrzebować takich sukien.
- Jakto, spytała; więc i bywać nigdzie nie będziemy – ah! prawda, ojciec szuka nowego mieszkania, gdzieś na końcu miasta, na jakiem trzeciem piętrze, mamo powiedz ojcu, że ja tego nie przeniosę.
I mówiąc to rzuciła się na fotel zanosząc się prawie od łkań.

Waleria Marrené, Depozyt, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1873

 

W innej powieści Walerii Marrené, „Świat serdeczny”, bohaterka, ubrana jak kobieta uboga, może poruszać się ulicami Warszawy niedostrzegana, bez uszczerbku dla swojej reputacji:

Stasia czuła się pokrzepioną na duchu i spokojna w swojem skromnem żałobnem ubraniu, przesuwała się wśród strojnych tłumów, nie olśniona zbytkiem, nie strwożona samotnością dążąc we wskazanym sobie kierunku, gdy nagle usłyszała przyjazny wykrzyknik.
- Ah! nie mylę się to panna Stanisława.
Podniosła głowę skwapliwie uderzona dźwiękiem dobrze znanego głosu. Przed nią stał młody człowiek, szczupły, blady, o wielkich czarnych oczach i energicznych rysach jaśniejących teraz prawdziwą radością.
- Pan Jan! zawołała nawzajem.
To serdeczne pełne prostoty powitanie odbywające się na Krakowskiem Przedmieściu, byłoby zapewne zwróciło ogólną uwagę, gdyby skromny strój dwojga młodych ludzi nie chronił ich niejako przed ciekawością tłumu. On i ona byli niczem w oczach tak zwanego świata, te dwa pyłki, dwa atomy pochodzące wyraźnie ze sfer pracy, nie mogły mieć żadnego znaczenia a ich szczere powitanie dowodziło tylko zwykłej u podobnych ludzi nieświadomości form przyjętych.

Waleria Marrené (Morzkowska), Świat serdeczny, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1875

 

W jeszcze innym utworze tej autorki młoda panna, pragnąca zdobyć w Warszawie wykształcenie zawodowe, wyraźnie źle czuje się na ulicach:

Wieczór zimowy zapadał nad Warszawą, śnieżna zamieć szalała po ulicach miasta, młoda kobieta otulona skromnem futerkiem, ciążyła szybkim krokiem Nowym Światem.
Doszła do rogu ślizgając się po obmarzłych kamieniach, potrącana falą ludzką i skręciła na wązką Chmielną ulicę; ale krok jej był niespokojny, oglądała się z rodzajem przestrachu za każdym przechodniem, przyciskała się do muru skoro ujrzała kogoś na przeciw siebie idącego; wówczas serce jej uderzało tak silnie iż zabijało jej oddech w piersiach.
Im ciemniej było na ulicach tem ona prędzej postępowała, gnana widocznie trwogą jakąś, tak iż pomimo zimna kropelki potu występowały jej na czoło.
Nikt przecież nie zważał na nią, przechodnie zasłonięci od zimna szalami i kołnierzami futer, śpieszyli gdzie ich wzywał jakiś konieczny interes i nie zabawiali się bynajmniej śledzeniem niczyich kroków.

Waleria Marrené, Nieszczęścia panny Anny. Obrazek przez…, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1881

 

W komedyjce dla dzieci opublikowanej w Wieczorach Rodzinnych też podkreśla się, że panienka sama z domu nie wychodzi:

Mówiła, że ma coś do załatwienia na mieście, sprawunki czy wizyty, szczęście, że miała jeszcze swoją opiekunkę, tę, która ją tu przywiozła, bo mama wyjśćby z nią dziś nie mogła, a samej ze służącą nie puściłaby pewnie, tak jak nas nigdy nie puszcza.

 A. Skibniewska, Sroczka. Komedyjka w jednym akcie, w: "Wieczory Rodzinne", 1899

 

O wychodzeniu na ulicę wyłącznie pod opieką można także czytać we wspomnieniach:

Nie wypadało np. pokazywać się samej na ulicy, toteż nie wychodziłam z domu inaczej jak z matką lub guwernantką, Francuzką.

Zofia Kirkor-Kiedroniowa, Wspomnienia, Kraków 1896

 

Zofia uwolniła się jednak od tych rygorów po tym, jak jej działalność patriotyczna zaczęła mieć także negatywne skutki:

Stanął też zdecydowanie po mojej stronie, gdy przed wyjazdem na zimę do Warszawy przedłożyłam rodzicom parę życzeń w grzecznej, lecz kategorycznej formie. A więc by mi było wolno wychodzić z domu bez obowiązującego towarzystwa matki lub guwernantki – bo jeśli jeździłam sama z żandarmami i siedziałam w więzieniu, a nic złego mi się nie stało, to mogę też chyba sama chodzić ulicami Warszawy.

Zofia Kirkor-Kiedroniowa, Wspomnienia, Kraków 1896

 

Widzę się, jak idę ulicą Marszałkowską w nowym, ładnym kostiumie i kapeluszu, czytam w oczach przechodniów, że mi w tym stroju do twarzy – co podnieca mój dobry humor – i pół-, a czasem ćwierćgłosem nucę socjalistyczną Warszawiankę

Zofia Kirkor-Kiedroniowa, Wspomnienia, Kraków 1896

 

Także jej siostra, Halina, nieraz sama poruszała się po ulicach miasta, ale bez wiedzy rodziców (i po latach Zofia przyznała, że nie było to stosowne):

Halinka chodziła na wykłady Uniwersytetu Latającego, i to na kilka kursów; zwierzyłam jej się ogólnikowo z mego kłopotu i zaproponowałam, by w sekrecie przed matką przestała chodzić na część wykładów, a pieniądze mnie oddawała. Jak zawsze, gdy ją o coś prosiłam, nie odmówiła. I godzinę lub dwie wieczorem, zamiast siedzieć w sali wykładowej, musiała Halinka spacerować po ulicach Warszawy, nieraz w niepogodę, nie mając gdzie tego czasu spędzić. Ja chodziłam do Czytelni Naukowej, siostry wszakże tam wprowadzić nie chciałam ze względu na zbierających się w tym lokalu działaczy podziemnych. Że włóczęga po Warszawie w wieczornej porze dla siedemnastoletniej panienki mocno była niestosowna, nie mówiąc już o tym, że nieprzyjemna – tego wówczas nie brałam w rachubę zupełnie.

Zofia Kirkor-Kiedroniowa, Wspomnienia, Kraków 1896

 

Służąca odprowadzała mnie do gimnazjum co dzień rano przed dziewiątą i niosła za mną w tornistrze książki, kajety, piórnik i drugie śniadanie, przychodziła po mnie o trzeciej.

Teodora z Kosmowskich Krajewska, Pamiętnik, Kraków 1989

 

Anna Działyńska w swoich wspomnieniach niepokoiła się o uczniów i uczennice:

Jedną jeszcze rzecz uważam, że Rada Szkolna zrobić powinna rzecz tak prostą i łatwą! Zrobić to, żeby przyjście i wyjście panienek chodzących do szkół i seminariów odbywało się w pół godziny po i przed przyjściem chłopców, tak, by ci byli w klasie, jak dziewczęta ten marsz odbywają. Nieraz szłam w Krakowie Szewską ulicą rano czy w południe, jak ta fala szła, i rozmyślała,, że to rzecz po prostu niemożliwa, żeby te młode oczy nie patrzyły wzajemnie na siebie, żeby się w ślad za tym nie zapalały główki, nie rozbudzały przedwcześnie uczucia i namiętności, które co najmniej będą przeszkodą w nauce, a może przy słabym dozorze i spowodują jakie stosunki niebezpieczne. (...) Pomyśleć, że przez ośm lat cztery razy na dzień ci sami chłopcy i te same dziewczynki wąskim trotuarem odbywają te samą drogę o tej samej godzinie! A tak łatwo by było temu zaradzić!

Anna z Działyńskich Potocka, Mój pamiętnik, Warszawa 1973