Karnawał był wielką i wyczekiwaną atrakcją, ale wiązał się także ze sporymi kosztami. Bawienie się na balach wymagało przygotowania odpowiednich toalet – a suknie balowe, chociaż zwiewne i delikatne, były również drogie. A przecież oprócz sukni balowych i odpowiednich dodatków do nich trzeba się było zaopatrzyć także w odpowiednie stroje wizytowe, spacerowe nadające się na ślizgawki, ciepłe i modne okrycia… Dochodziły koszty podejmowania gości, biletów na bale dobroczynne, urządzenia balu czy wieczorku. Jeżeli w rodzinie było kilka bywających w świecie kobiet, koszty karnawału mogły okazać się niemałe. Dlatego do stereotypowych obrazków karnawałowych, oprócz rozmarzonych panienek czy wirujących w sali balowej kolorowych par, należał także ojciec rodziny rwący włosy z głowy nad stosami rachunków.
W publikacjach z epoki sporo można znaleźć podkreślania kosztów karnawału (wobec wiecznie rosnącej drożyzny) i narzekań na nie. Ale jednocześnie zwracano też uwagę, że jest to główny okres zarobkowy dla całej rzeszy i tak niezamożnych rzemieślników, których ograniczenie karnawałowych wydatków skazałoby na głód. Nie było więc prostej recepty.
Przeważa jednak utyskiwanie na karnawałowe szaleństwo i nawoływanie rodaków do opamiętania i wydawania w miarę możliwości. Literatura pełna jest opisów ludzi żyjących ponad stan, zwłaszcza w karnawale – albo przez lekkomyślność, albo w celu stworzenia pozorów posiadania majątku większego niż w rzeczywistości, chcąc złapać bogatego męża dla córki czy też posażną pannę dla siebie lub syna. Oczywiście w literaturze takie postępowanie ma nieodmiennie fatalne następstwa.

 

Z Krakowa. — Karnawał umarł, pozostawiając swoim sukcesorom mnóstwo długów, wiele niemiłych wspomnień, a bardzo mało nowo zawartych małżeństw. O jego skonie doniosły nam czarno-żółte afisze Banku zastawniczego wiedeńskiego w Krakowie, ogłaszające sprzedaż mnóstwa kosztowności przez licytację. Mieliśmy też wydatków niemało, bo szły bal za balem, a po większej części na cele dobroczynne. Na tej dobroczynności nieźle wyszli i zagraniczni fabrykanci, dostarczając jednowieczomych sukien dla płci pięknej. Poległo ich niemało w tych paru miesiącach i niejedna łezka spłynęła po niejednej pięknej twarzy ku wspomnieniu nieboszczek. Wprawdzie nie mamy się z czego cieszyć, bo drożyzna wciąż wzrasta, a bieda coraz potężniej rozpościera, lecz dobroczynność skłania do tańczenia, a od ofiar trudno się wymawiać.

„Kurier Warszawski”, 1868

 

Dawniej na taneczne zebrania stale po niektórych domach w karnawale urządzane, zbierano się najpóźniej przed dziesiątą wieczorem: dziś prawie o północy. Dawniej zwano je swemi dniami, dziś monżurów zyskano nazwę: dawniej bawiono się choć o czystej herbatce okraszonej bułeczką i plasterkami szynki, dziś bez gorącej kolacyi nikt nawet nie pomyśli o zabawie. Jak obetrze usta każdy sięga do zegarka i wynosi się bo zrobił co przynależało: był, pokręcił się i najadł.

Pogadanka, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1873

 

W karnawale lub w porze wyścigów panny takie zjeżdżają do miast, a zjawienie się ich ma wszystkie cechy maskarady, bo domowe perkaliki i tybeciki zamieniają na balowe suknie jedwabne lub lekkie pajęcze tkaniny, skrojone podług paryzkich żurnalów, paradują w najętych powozach, przebierają poczciwych Grzesiów i Kubów w sutą liberyję i za pożyczane pieniądze oszukują świat wystawnością, za którą kryje się brudne skąpstwo i ruina majątkowa. – Poznać łatwo takie maseczki po fałszywych brylancikach w uszach i po liberyi Grzesia, która jest albo za przestronna, albo za ciasna. W hotelu u nich po szufladach i szafkach znajdziesz zapasy bułeczek i wędlin, któremi dopełniają skromne obiady pożywane w najpierwszej restauracyi i pełno listów od papy ze wsi, których koperty zapisane francuzkim adresem, a treść czysto polska brzmi mniej więcej tak: siano zalała woda, zboże grad wybił; szelma Mordko nie chce już ani grosza dać, — radźcie sobie jak możecie, — wasz kochający ojciec etc. — Mama z pannami rzeczywiście radzą sobie jak mogą, by przedłużyć maskaradę i złowić męża, pożyczają zkąd można, biorą na kredyt, gdzie się da, a gdy wszystkie źródła się wyczerpią, znikają z widowni i wracają chyłkiem do kłopotów domowych, jak aktorowie po przedstawieniu.

Michał Bałucki, Album kandydatek do stanu małżeńskiego. Z notat starego kawalera, Kraków 1877

 

Oh, będą się na ten nasz karnawał naskarżać, i ojcowie rodzin, gdy przyjdzie płacić zaległe rachunki, łokciowej długości, i pomęczone gospodynie domu, i głośniej i żałośliwiej nad wszystkich, te panny na wydaniu, którym los nie dotrzymał tego, co walet kierowy w pasyansie zapowiadał…

Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1882

 

Zarzucają (!) tegorocznemu karnawałowi. że nie jest tak huczny i zapamiętały, jak bywał za lat poprzednich, ale nie można powiedzieć, aby mu brakło werwy i tanecznego rozmachu; jeżeli nie słychać o nadużyciach, o kosztownych i wystawnych strojach, sprowadzanych z zagranicy, o balach kostyumowych, o kuligach kilkodniowych, o marnowaniu zdrowia i grosza dla chwilowego zadowolenia próżności, to tem lepiej.
Złą opinią zapustom tegorocznym zrobią zapewne kupcy i modniarki, bo ich nadzieje powetowania sobie straconych korzyści w ciągu zeszłego roku zawodzą.
Nasze modnisie z konieczności zeskromniały.
Ale, jeżeli nie słychać dotąd o zbyt rozgłośnych królowych balu, zachwycających i olśniewających swoim zewnętrznym majestatem z koronek i jedwabiów, to nie należy jeszcze wnioskować z tego, że karnawał zrezygnował z dobrej i ochoczej zabawy.
Owszem, ludziska się bawią tańszym kosztem i oszczędniej, a choć to tylko skutek konieczności, może na przyszłość będzie krokiem postępu i pożądanej reformy, której nie można było w pomyślniejszych czasach narzucić, ani zalecić żadnemi argumentami.

Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1885

 

Karnawał jakoś zaczyna coraz bardziej dawać znaki życia, wprawdzie magazyny i sklepy żalą się na brak targu, nawet dorożki i posłańcy publiczni narzekają, że ruchu mało a więc i zarobku, to samo cukiernicy i fryzyerzy, ale głosy te smętne dowodzą nie małej ochoty do zabawy, tylko rozumnej ekonomiki radzącej oszczędność.

Z pod naszej strzechy, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1886

 

Powiadają, że zabawy w obecnym karnawale stanowczo odznaczają się oszczędnością. W handlu, w którym niegdyś podczas trzeciej i czwartej maskarady wypijano po 200 butelek szampana, dziś zaledwie sprzedano dwadzieścia.
Jest to objaw może nie tyle dobrej woli ile niemożności płynącej z przesilenia ekonomicznego. Bądź co bądź oszczędność na pierwszym stoi planie, przynajmniej wszyscy o niej mówią i do niej zachęcają. Na czem jednak właściwie polegać powinna i jak ją w praktyce stosować należy, o tem prawie nic dotąd nie mówiono.
Nie ulega wątpliwości, że tak w skromnej perkalikowej, świeżo upranej, jak jedwabnej bez zmiany aż do zniszczenia używanej sukni, bawić się można wybornie, gdy ochota jest po temu; ale gdyby wszystkie panie do jednej sukni raz na rok odnawianej, ograniczyły swoją garderobę, cóżby się stało z magazynami i robotnicami w nich pracującemi? Za bankructwem ich poupadałyby handle bławatne, fabryki, produkcya potrzebnych dla nich materyałów uledz musiałaby zmianie i w całym przemyśle nastąpiłby przewrót, skazujący setki jak u nas poczciwych a biednych pracownic i pracowników na nędzę trudną do usunięcia. Zdaje się więc, że oszczędność zasadzać się winna, nie na odmawianiu sobie pewnych wydatków, ile raczej na szafunku dochodami w ten sposób, aby z nich coś zawsze na zasób pozostawało. Gdy tak robić będą wszyscy, przesilenie ekonomiczne mniej nas straszyć będzie i mniej wywoływać wzdychań z rozpaczliwem kręceniem głowy: co to będzie, co to będzie.

Z pod naszej strzechy, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1886


Dwa są punkta kulminacyjne w życiu towarzyskiem Warszawy: karnawał i wyścigi. W czerwcu, kiedy równocześnie schodzi się i wystawa i jarmark wełniany, zjazd bywa wielki, gości, zwłaszcza wiejskich dużo, nastaje właśnie ta druga epoka warszawskich zabaw, karnawałem letnim nazwana. Od kiedy znam Warszawę, co roku powtarza się zawsze ta sama historya, że w listopadzie i grudniu zaczynają się złowrogie przepowieści , iż karnawał będzie nieszczególny, balów mało, zjazd, żaden, bo rok ciężki i zły, zbiory niepomyślne a ceny zboża niskie. Tymczasem nadchodzi styczeń i luty, wszystkie przepowiednie zawodzą, bale sypią się jak z rogu obfitości, Lewandowskiemu puchną ręce i hulamy, jakby za najlepszych i najweselszych czasów. Stosunkowo najmniej bawi się arystokracya, to kółko właśnie, które najbardziej jeszcze, chociaż zawsze z przymieszką haute finance, odpowiadałoby waszym krakowskim o „towarzystwie” pojęciom.

Antoni Zaleski, Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki, przez Baronową X. Y. Z., Kraków, t. I 1886

 

Warszawa lubi, a co więcej i umie się bawić. Ogólnie biorąc nasze salony mają pozór bardzo elegancki i świetny, a zbytkiem w przyjęciach przechodzimy stanowczo wszystkie inne miasta polskie. Wypływa to po części z tego, że gród nasz posiada daleko więcej zamożniejszych domów niż Lwów i Kraków; że ci, co się bawią, mają na to i wychodzą z zasady, że man muss leben und leben lussen, ale nie da się także zaprzeczyć, że od lat kilkunastu skalę życia znacznie wyśrubowano, i że nie zawsze jest ona w zgodzie z ogólnym stanem finansowym kraju. Ci, co od was zaglądają tu czasami na karnawał i wyścigi, nie mogą się dość wydziwić naszej zamożności i wykwintnej stopie życia. Dzienniki nasze niejednokrotnie pisały na ten temat łzawe lamenta i budujące kazania a w roku zeszłym Kuryer Warszawski zainaugurował formalną kampanię za „wieczorkami wełnianemi” które miały być jakoby wzorem skromnej, a jednak niemniej ochoczej i wesołej zabawy.
W nawoływaniach tych jest dużo prawdy, ale nieco także i nieuniknionej w podobnych razach przesady. Przeciw nierozsądnym zbytkom, nadmiernemu przepychowi toalet, kulinarnym popisom, przesadzaniu się i zgubnej rywalizacyi, trzeba i należy powstawać, ostro je piętnować i do koniecznej w tym kierunku reformy nawoływać, ale z drugiej strony nie należy nigdy w przeciwną wpadać ostateczność i zbyt radykalnych zalecać środków. Od tego wytwornego i zbytkownego życia, jakie tu wszyscy mniej więcej prowadzimy, do sielankowych „wieczorków wełnianych”, na których przy szklaneczce herbaty czytuje się poważnych pisarzy dzieła i wszystkich zgromadzonych okłada się filantropijnym podatkiem, przeskok zbyt wielki, aby podobna rada rzeczywiście usłuchaną została i w wykonanie weszła.

Antoni Zaleski, Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki, przez Baronową X. Y. Z., Kraków, t. I 1886

 

Nie należy zapominać, że ruch towarzyski i pewne jego potrzeby dają zarobek całemu drobnemu handlowi, że z niego właśnie żyć jedynie może i musi i rękawicznik, i restaurator, tapicer, krawiec, modniarka, ogrodnik itp. Niech więc wydają ci, co mają na to i których środki finansowe pozwalają, aby sami żyjąc, dali też i drugim przy sobie się pożywić, ale niech to czynią w granicach rozsądku i umiarkowania, niech mniej zamożnych do rywalizacyi nie pociągają i złego przykładu nie szerzą – niech nie śrubują skali życia ponad wszelką normę i nowych dotąd nieznanych towarzyskich potrzeb życia nie wytwarzają. Ale z drugiej strony należy także piętnując zbytku propagatorów, odezwać się i do tych, co na zły przykład narzekając, niemniej jednak od naśladowania go powstrzymać się nie umieją. Gdzie się obrócisz, słyszeć będziesz wciąż narzekania na zbytki, przepych, nieznane dawniej wymagania i potrzeby towarzyskie, a jednak ci sami krytycy, ogólnym wirem pociągnięci, oprzeć się mu nie umieją i wśród fal jego toną.

Antoni Zaleski, Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki, przez Baronową X. Y. Z., Kraków, t. I 1886

 

Już jesteśmy w połowie karnawału, już (według doniesień reporterskich) jeden namiętny tancerz zaniewidział, jedna namiętna tancerka dostała zapalenia mózgu, jedna uboga fortepianistka omdlała z nadmiaru pracy, a my jeszcze nie wiemy, co robić: bawić się czy nie bawić w bieżącym karnawale?...
Zdania są podzielone. Ci twierdzą, że w tak ciężkich czasach w ogóle tańcować nie wypada, tamci – że można tańcować, ale tylko w wełnianych sukienkach. Ten, chcąc zabawę połączyć z filantropią, domaga się, ażeby za każdy taniec wirowy płacono po 10 groszy, a za każdą figurę posuwistą 5 groszy na cele dobroczynne, a tamten gwałtem zachęca do „zabawy samej w sobie”, do „tańca jako tańca” bez żadnych celów ubocznych, a nawet… żąda zbytku!...
Albowiem śp. Raczyńska z Krasińskich pisała w „Świcie”, że: „zbytek istnieć musi, zbytek jest obowiązkiem bogatych; bogaci powinni wydawać pieniądze na zbytek, to dla nich jedyna możność spłacenia długu zaciągniętego u społeczeństwa”.
I po tej tak umiejętnie i szczęśliwie wybranej cytacie tutejszo-krajowy apostoł zbytku dodaje od siebie:
Bo jeżeli bogaci wyrzekną się kosztownych zabaw i strojów, wówczas – zbankrutują kupcy i pomrą z głodu rzemieślnicy…
Jeżeli wobec tak sprzecznych zdań nie wiemy dotychczas: czy bawić się i jak się bawić? – za to najmniejszej nie mamy wątpliwości, że hasło: „zbytek jest obowiązkiem bogatych, którzy w ten tylko sposób spłacają dług zaciągnięty u społeczeństwa”, że hasło to jest nie tylko fałszywe, ale nawet przewrotne. Nie tylko bowiem propaguje fałszywą ideę społeczną, ale jeszcze robi jakąś skomplikowaną cnotę z bardzo prostego występku.

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Warszawski”, 1886

 

Notujemy więc że karnawał był ożywiony bardzo; zarobili sporo grosza restauratorzy, cukiernicy i szwaczki, a najwięcej pono dobroczyńcy ludzkości „lichwiarze". Tym zawsze najlepiej, w post czy w karnawał żywią się oni i tuczą kosztem ludzkiej niedoli lub próżności.
Na pochwalę ubiegłego sezonu zabaw dodać należy, że w pewnej części przynajmniej przyczynił się do otarcia łez niedoli. Dobroczynność, instytucye filantropijne, szpitale i ucząca się młodzież, otrzymały jakąś drobną resztkę od tysięcy wyrzucanych na stroje i kosztowne przyjęcia.

Wiadomości z kraju, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1886

 


Dla tych wszystkich przymiotów towarzyskości dla tych wszystkich moralnych towarzyskości wyników, uważani za rzecz bardzo dla ogółu naszego szkodliwą zastępowanie zebrań domowych przez zebrania publiczne, co zaczyna u nas wchodzić w modę, jakoby na skutek oszczędnych chęci bawienia się mniej kosztownie. Tak, jest to mniej kosztownem dla zbytkujących: dla tych, którzy przyjmując u; siebie ludzi, chcą przedewszystkiem wystąpić i nie przyjemnej towarzyskiej rozrywki użyć, ale przedewszystkiem pyszną próżność zadowolnić: roztoczoną wystawnością oczy ludzkie i swoje napaść i to sobie za uciechę mieć że było paradnie, co przypomina mi zawsze historyą przysłowia o tych butach czerwonych, które zblizka i zdaleka mówiły: „Znaj pana po cholewach! – Ale zebrani i domowe z cechą inną i z celami innych przyjemności, zebrania które inny, wdzięczniejszy, milszy duch ożywia, nie dadzą się nigdy publicznemi zastąpić, bo nie może tam być tego, co jest takich zgromadzeń częścią najlepszą i istnienia ich pierwszym powodem — przyjaznego ludzi z ludźmi zetknięcia. Co może dać bal publiczny, i czego się też na nim szuka? Albo się osobę swoją i swoje stroje wystawia na pokaz wielkiej liczby podziwiających je spojrzeń i wtem znajduje się zadowolenie czy miłości własnej, czy zalotności, które nęcić pragnie; albo popycha nas tam młodziuchna chętka wytańcowania się do syta. Poza tem zebrania publiczne nie mają, bo nie mogą mieć, nic więcej...

Marya Ilnicka, Ciężkie czasy, w: „Bluszcz”, 1886

 

Zewsząd się słyszy o projektowanych balach: inżynierskim, panieńskim, na Dobroczynność, dalej o wieczorach prywatnych, choć się to łączy z utyskiwaniem, że tualety kosztują, a czasy są ciężkie. Postanowiłam też sobie sprawdzić, jaki też rzeczywiście może być koszt toalety i czy osoba nie należąca, ze względu na swój stan majątkowy do tych klass, które trzeba nazwać zbytkującemi, może bywać na zebraniach tańcujących, bez narażania się na wydatek tak znaczny, że musi stanowić to przeszkodę, jeżeli rozsądek stoi wyżej nad pragnieniem zabawy?
Otóż odpowiadam, że nie – że tak nie jest, jeżeli tylko panna, czy młoda mężatka nie powie sobie, iż w jednej i tej samej toalecie, nie może się być kilka razy na zabawie i taka niech lepiej przez chęć wystawności, odmówi sobie rozrywki naturalnej w młodym wieku i niech siedzi w domu. Za dawnych, o wiele lepszych czasów, bogate nawet panny, tańcząc w czasie karnawału kilkanaście razy, obywały się dwoma muślinowemi lub z lekkiej jakiej tkaniny wełnianej w rodzaju bareżów sukienkami, jedną białą, drugą różową lub niebieską, zmieniając czasem kwiatek lub wstążkę — i wierzajcie mi panie, że w owych czasach, bawiłyśmy się lepiej, niż wy dziś i nawet średnio zamożna bawiła się dobrze, bez nadwyrężania majątku rodziny. I szły takie panny za mąż, nie tylko-już dla tego, że tanie zabawy dawały możność częstego spotykania się ze sobą młodzieży. Przekonywano się dowodnie, że panna nie jest pyszną i wystawności do warunków niezbędnych życia nie liczy, że umie się bawić skromnie, więc życiu jego wesołych blasków nie odejmie i zarazem mienia swego nie nadwyręży, na głowę męża nie rzuci ciężkich trosk, jakie życie nad stan sprowadza.

L.Ć., Przegląd mód, w: „Bluszcz”, 1887

 

Karnawał chyląc się ku końcowi, nabiera coraz większego życia, jakby w chęci wynagrodzenia dni w początku swem straconych na poważnem rozmyślaniu, czy uledz jego porywom, czy też oprzeć się im i pogrozić skłaniając do upamiętania.
Zabaw prywatnych niewiele, ale korporacyjnych dosyć urządzonych przez ludzi różnych powołań, aby wspólnemi siłami zabawić się z mniejszym kosztem, z uciechą jednak zadawalniająca wszelkie wymagania.
Kuryer Świąteczny, żartując z tej pochopności do wywieszania sztandarów różnych nazw, a jednych celów, doniósł w ostatnim numerze, że w bieżącym karnawale odbędzie się jeszcze jeden bal ... bankrutów, i że zapisy na tę towarzyską zabawę idą bardzo żwawo.
Żart to bolesny, ale rzeczywistość wiernie malujący, dający się zastosować na przestrzeni świata stokroć większej jak szmat ziemi naszej dziedziny. Mimo tego, wszędzie, w uciechach tanecznych starają się zapomnieć o kolcach obecnych czasów, co się bardzo rozwielmożniły i w myślach na przód rzucanych mimowolne westchnienie obawy wywołują.

Wiadomości z pod naszej strzechy i z obczyzny, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1887

 

Karnawał dogorywa i za dni kilka stanie się miłem tylko wspomnieniem. Utrzymują, że Warszawa bawiła się umiarkowanie i najwięcej ograniczała się na publicznych, korporacyjnych i na cel dobroczynny urządzanych zabawach. O balach prywatnych, głośnych ze zbytku i wystawy, nic prawie słychać nie było, co w obec biedy powszechnej godne największego uznania.

Wiadomości z pod naszej strzechy i z obczyzny, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1887

 

Byłem na kostyumowym balu w ratuszu, który z prywatnej zabawy u państwa Gar... zamienił się, dzięki inicyatywie hr. Walewskiego, na dobroczynny popis kostyumów, wdzięków, elegancyi i... marnotrawstwa, z którego dochód utrwalić miał podwaliny nowego przytułku dla starców, pozbawionych opieki: podpory w ostatniej drodze ku — mogile.
Bal udał się świetnie; nie mogło być inaczej, skoro wszystko, co najpiękniejsze i w części najbogatsze w Warszawie, wzięło udział w zabawie.
Patrzałem i podziwiałem, oczu mi nie starczyło na obejrzenie szczegółowo tych wszystkich piękności; nie wiedząc komu oddać berło królowej w tym międzynarodowym bazarze kostyumów, typów i wdzięków, każdą z osobna mianowałem królową rzeczywistych i mitologicznych światów, a jednak nie chciałbym być skarbnikiem żadnej z nich, zwłaszcza w tych czasach, tak ciężkich.
Pod względem estetycznym można się było rozkoszować: jako sen na jawie dla artysty, poety, malarza, widok sali balowej, zapełnionej postaciami z kraju fantazyi, mógł być zachwycającym.
Rozmaite narodowości miały tu przedstawicielki swoje tak urocze, że człowiek z wrażliwem sercem musiał się uczuć kosmopolity, ale gdy się otrzeźwił i zastanowił nad tem, ile taki sen mógł kosztować, nie chciał wierzyć, aby go prześni! w tej samej Warszawie, w której z nędzy i biedy ludzi rzucają się do Wisły, lub kładą głowę pod koła lokomotywy.
Kiedy się z tego zwierzałem jednemu ze spokojnych i pobłażliwych obserwatorów, usłyszałem z ust jego takie zdanie:
— Nie trzeba przesadzać; taki bal niezaprzeczenie kosztuje wiele, ale zważ pan, że znaczna część tych pieniędzy rozeszła się po kupcach, magazynach, szwalniach, które i tak utyskiwały na ciężką dolę i zastój ogólny. To je poratowało trochę w krytycznej chwili. Zresztą, nasze panie bywają praktyczne; z tych wszystkich świecideł, materyi, gałganków — bądź pan spokojny—potrafią zrobić użytek, nie zmarnują tego bez śladu. Kostyum przyda się w przerobieniu, posłuży na coś innego, da się zastosować. Ot, co uważam za wydatek stracony, za pieniądze wyrzucone przez okno, to ów koszt naszych elegantów naśladujących paryzkich i sprawiających sobie czerwone fraki i atłasowe reszty aż do pończoch jedwabnych i trzewików z klamrami po 150 rs. od garnituru. Zadali szyku na raz i więcej nie znajdą sposobności popisać się w swoich dziwacznych kostyumach, nie wiedzieć jakiego stylu i jakiej epoki. To już zakrawa na marnotrawstwo w tych czasach niczem nie usprawiedliwione. Ani to piękne, ani ozdobne, ani gustowne, tak tylko naśladowanie bezmyślne zagranicy; chyba komuś przyjdzie ochota urządzić na jesień steeple-chaise w angielskich rajtrokach; wtedy przyda się może ów czerwony frak na drugi raz.

Quis, Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1888

 

Dawniejszych gości karnawałowych ze wsi dotąd nie ma i pewno nie będzie, a bez nich kupcy i rozmaici procederzyści nie spodziewają się, aby ruch handlowy był ożywiony.
Co do wieczorów w domach prywatnych, o ile nam wiadomo, wszędzie powzięto zamiar bawienia się dobrze ale... tanio.
W myśl tej zasady kosztowne przyjęcia i zbytkowne tualety dam zostaną zaniedbane.

Wiadomości z pod naszej strzechy i z obczyzny, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1888

 

Zeszłej soboty mieliśmy kilka publicznych zabaw i dużo prywatnych, a wszystkie udały się wybornie; na przyszłość zapowiedzi balowe mnożą się z dniem każdym,
Mimo to stękamy na ciągłą biedę, ale ten dysonans powtarza się tak często, z takim Wagnerowskim effektem w symfonii naszego życia publicznego i prywatnego, że trzeba go uważać za kontrast nadużywany, ale konieczny w charakterze ogólnym.
Stękamy tedy, tańczymy i żenimy się.
Znam pewnego pessymistę, który powiada, że wszystkiemu winne są... córki; zadużo ich na świat przychodzi, za dużo kosztuje ich wychowanie, za dużo kłopotu sprawiają ojcu rodziny i zmuszają do anormalnych wydatków dlatego tylko, aby nie zostały staremi pannami...
Dla nich-to urządza się owe bale, wieczorki, zebrania, bo przecież „dziewczynę trzeba światu pokazać,“ dla nich trzeba się ściągać z ostatniego, trzeba nadrabiać miną, żyć nad stan i wbrew przekonaniu łączyć się z ogólnym wirem.
Mój kwaśny pater familias ma aż cztery jedynaczki bez posagu i to tłómaczy jego zgryźliwy humor. Gdyby miał czterech synów w tych czasach, kto wie, czy nie wyrzekałby jeszcze bardziej, nie wiedząc, co z nimi począć.

Quis, Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1888

 

Po trzech królach zaczynamy hulać... filantropijnie: zapowiedzianych jest już mnóstwo balów, pomiędzy temi aż trzy panieńskiej jeden excentryczny w strojach japońskich a la „Mikado“ jeden maskowy na dochód Osad rolnych, kilka zwyczajnych, na studentów, na szpitalik, na Przytulisko etc. etc.
Będzie na co tańczyć, byle tylko było w czem i za co.
Jestem co prawda o ten warunek spokojny, bo grosz na zabawę u nas zawsze się znajdzie; alboż to jeden pamiętam karnawał, kiedy tern głośniej tupano nogami w białym mazurze, im głośniej... bieda piszczała.
Ale nie powinienem nowego roku zaczynać od zrzędzenia, na to przyjdzie czas w wielkim poście, a do niego jeszcze bardzo daleko i może nie będę miał powodu powtarzać corocznej jeremiady na temat naszej nieoględności. rozrzutności, braku miary we wszystkiem i t. p.

Quis, Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1889

 

Długi, za długi karnawał temu winien, czy też poważniejsze przyczyny składają się na to, — ale Warszawa nie bawi się tak ochoczo i z takim zapałem. z jakim innych lat się bawiła.
Nie słychać o licznych zabawach prywatnych, o kopach pączków zjedzonych, o wyścigach za grajkami do tańca, o białych mazurach, o kuligach, o kostyumowych wieczorach i rozmaitych innych szaleństwach zapustnych. Byłżeby to postęp i umiarkowanie, byłożby to zrozumienie nareszcie sytuacyi, która nie pozwala na wybryki kosztowne i marnotrawstwa lekkomyślne?...
Chcę przypuszczać, że tak. że to nareszcie początki tego rozumu, którego bieda uczy i który po szkodzie przychodzi.
Nie trzeba wszelako sądzić, żeśmy się z wesołych facetów poprzemieniali w ponurych trapistów i wyrzekli wszelkich dozwolonych uciech, co zresztą przy naszych skłonnościach do wszelakiej krańcowości nie byłoby rzeczą tak dziwną: nie, my balujemy nawet i zdobywamy się na oryginalne pomysły dla urozmaicenia zabaw, ale nie przesadzamy, i to należy zanotować z uznaniem.
Chcąc połączyć oryginalność z oszczędnością, zamiast całkowitego balu kostyumowego, urządzono tak zwany bal „pudrowany“, na którym panie miały stawić się w białych perukach lub z włosami pudrem przysypanemi: zatem tylko głowa zmieniła swój strój, resztę okrywać miała toaleta współczesna, nic wspólnego z wiekiem XVIII-ym nie mająca, ani z modą margrabinek wersalskiej epoki.
Zdawało się. że ta nowość pociągnie, ale wbrew przewidywaniom bal pudrowany nie udał się na sali, za to zapełnił galerye ciekawym tłumem, który rozczarowany nie miał się czemu przypatrywać; zaledwie kilkanaście par stanęło do kadryla.
Peruki zawiodły, co tak oziębiło zwolenników zapustnej excentrycznosci. że podobno zaniechano już urządzenia balu á la Mikado, w kostyumach japońskich — i dobrze się stało; po co się sadzić na dziwactwa bez sensu, które pociągają znaczne wydatki za sobą, a ostatecznie nie mają nic na swoje usprawiedliwienie?

Quis, Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1889

 

W Kuryerze Codziennym Jeden z wielu obszernie się rozpisał o zabawach tanecznych karnawałowych. Pojmując ich konieczność, powiada, że uważając bale domowe i publiczne za zbyt kosztowne, niektórzy ojcowie rodzin, radzą urządzanie wieczorków składkowych w wynajętych większych salonach publicznych. Jeden z wielu na pomysł ten, już dziś najzupełniej praktykowany za granicą, krzywem spogląda okiem, twierdząc że przyzwyczajenie do większej sali i ostentacyi, może pociągnąć za sobą zniechęcenie zupełne do skromniejszej w domu zabawy. Radzi więc powrót do dawnych tańcujących herbatek, na które ubierano się skromnie, z przyjęciem równie skromnem, ale za to bawiono się zawzięcie jak to mówią do upadłego.
Nie ma wątpliwości, że najmilsza w domowem kółku zabawa, ale ekonomika ma swoje niezłomne prawa.

Wiadomości z różnych stron, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1889

 

Wśród największej śnieżycy nawałem spadającej i obsypującej Warszawę, jak lawiny śnieżne w Alpach, karnawał dopłynął do ostatniego dnia swego istnienia i wesołych uczestników wprost z balowej areny, rzucił w objęcia popielcowej środy.
Wszystko to odbyło się według zwyczaju oddawna przyjętego, a gdy z umiarkowaniem w granicach salonowej przyzwoitości, toć godzi się cośkolwiek przymknąć oczy, na wybryczki może niezawsze z rachunkiem finansowym zgodne. Tak mało radości na świecie, tak brzęk arsenałowych fabrykantów głuszy wszystko, co może być podnietą do zabawy i wesołości! dlaczegóż więc nie bawić się, gdy niebrak sposobności do tego?

Wiadomości z różnych stron, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1889

 

Skończyliśmy z karnawałem i jego balowemi toaletami, bo bądź co bądź, przy całem narzekaniu na ciężkie czasy bawiono się jednak i to głównie publicznie. Że to nie wypadło taniej, zaręczam doświadczeniem, ale wypadło szlachetniej, bo na dobre cele — tualety bywały mniej rażące zbytkiem koronek i brokatów, a podług mnie magazyny uwzględniając finansową stronę kieszeni naszej mniejsze pisały rachunki.

L.Ć., Przegląd mód, w: „Bluszcz”, 1890

 

W roku zeszłym „bal pudrowany , choć niezbyt liczny, przyniósł na ten cel sporą summę z biletów wejścia na galeryą; w roku bieżącym spodziewać się można równie znacznego zasiłku, bo chyba oprócz galeryj i sala będzie zapełnioną.
Bal „perkalikowy“ bowiem zastosowany ma być do... ciężkich czasów i do względów oszczędności: panie, zamiast w wystawnych toaletach, wystąpią w gustownych, ale lżejszych dla ojcowskich i mężowskich kieszeni, sukniach płócienkowych.
Jestem przekonany, że w świeżutkim perkaliku. który się przyda, nie na raz, bo na sezon letni służyć może największym nawet strojnisiom, każda panna i każda młoda mężateczka wyglądać może bardziej uroczo, niż w jedwabiach, koronkach, fularach i atłasach.
Były czasy, nawet nie tak dawne, kiedy panienkom nie wypadało stroić się i kłaść na siebie kosztowniejszych materii, podobniejsze też były do naturalnych, niż sztucznych kwiatów; moda nie zbytkowała, nie kusiła do marnotrawstwa, a wdzięk świeżej młodości, czar siedmnastu lat starczył na wszelkie ozdoby i... chłopaki traciły głowy i serca prędzej, niż dzisiaj.
Panny nie przyzwyczajały się tak wcześnie do strojenia się, do zbytków, nie wyczerpywały tak odrazu wszystkich wrażeń kobiecego życia: zostawiały sobie coś na drugą fazę, na stan małżeński. Ta pierwsza suknia jedwabna, pierwsze klejnoty w uszach i na szyi, pierwszy kapelusz mężatki, miały swój szczególniejszy urok; dzisiaj wyszło to z mody.
Panien w towarzystwie często odróżnić nie można od mężatek; ubierają się, czeszą, zachowują niemal jednakowo. Nie wszystkie, co prawda, ale coraz więcej ich przybywa w tym rodzaju.

Quis, Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1890

 

Ze Lwowa donoszą: Karnawał tegoroczny jest żywym obrazem naszej materyalnej biedy. Wszystkie dotychczasowe bale zrobiły najkompletniejsze fiasco. Na balu rymanowskim, danym na cel tak szlachetny, jak kolonie lecznicze, było par 28, wyraźnie dwadzieścia ośm! To samo powtórzyło się z późniejszemi zabawami, które świeciły najzupełniejszemi pustkami. Zrozpaczone komitety balowe, które nieraz z własnych kieszeni dokładać potem muszą do kosztów nieudanej entreprezy, zwalają winę niepowodzenia na influeuzę, która tu rzeczywiście złośliwie grasowała, a właściwie grasuje dotychczas i być może, że wiele danserek i „Fikalskich" w łóżku przytrzymała. Zdaje mi się atoli, że powodem anemii tego karnawału jest nie influenza, ale „insolwencya", czyli tak zwana po lwowsku „nemapenenca" galicyjska... czyli golizna.

Wiadomości z różnych stron, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1890

 

Karnawał, powiadają, jest rajem dla panienek, czyszczem dla matek skazanych na całonocną drzemkę, a piekłem dla ojców rodzin torturowanych ciągłym brakiem pieniędzy.
Dla młodzieży tańczącej, karnawał także frasunku zsyła niemało, gdy idzie o frak i rękawiczki; ale przynajmniej wytańczy się a w dodatku... nieźle pożywi, gdzie kraszą przyjęcie napitkiem, przysmaczkami i kolacyjką.

Wiadomości z różnych stron, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1890

 

Dwa miesiące karnawału! oto termin który radością przejmuje wprowadzane w świat młode osoby, ze drżeniem serca myślące o pierwszym balu, innym uprzytomnia miłe wspomnienia i daje nadzieję nowych ochoczych zabaw, nowych tryumfów, hołdów i podboju serc. Termin tak długi mniej rozjaśnia twarze ojców i matek rodziny, myślących o trudach lub kosztach na jakie będą narażeni, ale czegóż nie robi się dla swoich pieszczoszek!

O ubiorach, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1897

 

Minął karnawał wesoły a huczny, przelała się fala pieniędzy. Gdybyśmy mogli obliczyć ile łokci jedwabiu, aksamitu, wstążek i koronek wyszło i ile zapłacono za nie. zdumiałby nas ogrom wydanych pieniędzy i ilość zużytkowanej materyi. Jestże to marnotrawstwem, bezmyślnem trwonieniem pieniędzy których strumień obfity w jakieś morze bezdenne popłynął?
Nie!
Na pozór nam się tylko zdaje, że grosz stracony został. Prawda! straciła go jednostka X. lecz jednostka Y. zyskała. Zyskały fabryki wyrabiające materye, zyskały sklepy bławatne i galanteryjne, zyskały krawczynie i wreszcie zyskała o parę groszy więcej biedna szwaczka, choć od podwojonej liczby godzin pracy czuje ból w piersi zapadłej i grzbiecie zmęczonym, oczy łzą zapływają. czerwone powieki raz w raz się mrużą przez sen łaskotane, a palce bolą od ukłuć niemiłosiernej igły, przez mózg zaś przesuwają się obrazy jakieś mgliste, jakieś w piersi pożądania się budzą, niewołane wypływają westchnienia a na dnie serca osiada smutek cichy, żal niemy do Boga, do ludzi, do losu za odsunięcie ich od tej uczty, do której tylko szczęśliwi zasiąść mogą. Mimo to wszystko każda z tych biednych wyrobnic igły, jak kania deszczu oczekuje karnawału. Bolą oczy, piersi, palce ale choć głód nie pali wnętrzności, choć się przewlecze ten żywot marny, opromieniony złudną nadzieją doli lepszej.
Świat się bawi, szaleje, pląsa i śpiewa, bo bawić się, szaleć, pląsać i śpiewać musi; stroi się w kwiaty i szaty drogie, bo blask zewnętrzny podnosi urok zabawy każdej. Smutnem to jest tylko, że grosz przez najmożniejszych rzucony nie idzie do rąk najbiedniejszych, lecz przez tysiąc stopni przechodzi, zaścielając je warstwą coraz mniejszą, nim spadnie na ostatni jakąś monetą zdawkową. Na tym ostatnim znajduje się ten świat wyrobniczy, z którego żyją właściciele bogatych firm kupieckich.
Tak było i tak jest — ktoś mi powie. Lecz czy tak i nadal będzie?
Pytanie!
Z morza krzywd i łez może się podnieść jedna, olbrzymia fala i o wszystkie łzy i krzywdy się upomnieć. Męczą się rozumy nad rozwiązaniem palącego pytania, lecz męczą się daremno ‒ pytanie samo się rozstrzygnie.
Karnawał minął, wylał się strumień złoty.
Gdzie wsiąknął?...
Wiemy jedno tylko że ominął pole, na które choć drobnym deszczem spaść powinien.

??, Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1898

 

Co się tyczy werdyktu restauratorów, fryzyerów, karetników, modystek, dorożkarzy i t. d., i t. d., to ci wszyscy zabierają się podobno do zbiorowych dziękczynień pod adresem tych kół, które przykładały się do ożywienia zabaw, z taką po ścisłym obrachunku znaczącą wzmianką, że jeszcze dwa takie karnawały, a niejeden z tych przedsiębiorców będzie mógł – spocząć na dobrze zapracowanych zyskach i obłowach.

Kronika, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1899


 

W „Tygodniku Mód i Powieści” Paulina Szumlańska, następczyni Lucyny Ćwierczakiewiczowej, instruowała panie, że dzięki umiejętnemu gospodarowaniu zapasami podejmowanie gości w karnawale nie musi być kosztowne:

Rady dla pań urządzających u siebie wieczory lub rauty.
Miesiąc Styczeń, Luty, a nawet i Marzec to pora, w której najwięcej urządza się zebrań wieczorowych i wówczas to jest pole do popisu dla wszystkich gospodyń, bo nietylko że muszą myśleć o odpowiednich dla siebie i córek toaletach, lecz jeszcze wiele trudów ponoszą z obmyślaniem stosownych przyjęć, aby w połączeniu z elegancyą, wszystko było dobre, smaczne i możliwie oszczędne.
Każda też z pań korzysta teraz z porobionych w czasie lata zapasów konfitur, konserw, soków i marynat. Elegancko wyglądające kompoty można z nich układać, przyozdabiać kremy, galarety, marynatami przybierać majonezy, jednem słowem, kto potrafi się zabrać do tego, może z pomocą sprytnej kucharki wydać kolacyę dobrą, a o wiele mniej kosztowną, aniżeli sporządzoną przez najętego kucharza, który nietylko sporo pieniędzy za ugotowanie kolacyi weźmie, ale jeszcze więcej nad potrzebę, wszystkich dodatków wymaga, co także nie małą stanowić może rubrykę.
Na skromniejsze występy naprzykład kolacyę złożoną choćby z dwóch dań, na pierwsze jakiegoś majonezu, potrawy lub peklowiny, a potem pieczystego z indyków lub zwierzyny, można sobie dać radę z kucharką. Należy tylko wszystko przygotować w odpowiednim czasie, a to co konieczne pozostawić na ostatek.

Paulina Szumlańska, Rady gospodarskie, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1902

 

Cicho, spokojnie bez tradycyonalnego balu Sylwestrowskiego zaczęłyśmy rok nowy, nie było żadnego świetnego balu na otwarcie karnawału – co sądzić o tem? Czy młodzież nasza tak poważnieje, czy niepomyślny stan interesów zmusza do oszczędności, czy tylko obliczywszym że mamy długi karnawał, nie chcemy zbyt wyczerpać sił na początku?

O ubiorach, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1903

 

Upojonej tańcem wcale nie przychodziły do głowy owe refleksye, — ale teraz... Wiem, że rodzice nie mają na tak nadmierne wydatki, jakim jest pobyt przez zimę w Warszawie, ale...
Ale rodzice uważają go za konieczny i jedyny, żeby mnie wydać za mąż.
Doprawdy, śmiech mnie bierze, a i wstyd poniekąd, gdym te wyrazy wypisała.
„Wydać za mąż."
I znów nasuwa mi się myśl o towarze i kupujących, którzyby chcieli jak najkorzystniej targu dobić.
Każdy też z tych kupujących jak najdokładniej zbada wartość materyalną towaru, nim do tranzakcyi przystąpi. Wtedy dopiero jak najkorzystniejsze ze swej strony przedstawia warunki, a czy są dotrzymane, przyszłość dopiero okazuje.

Zula, List do przyjaciółki po skończonym karnawale, w: „Bluszcz”, 1904

 

Rodzinę, która przybywa z prowincji na karnawał w poszukiwaniu godnej partii dla ich córki opisał w swoim obrazku Jan Zachariasiewicz:

Tegoroczny karnawał w stolicy obiecywał bardzo wiele. Z powodu klęsk naturalnych i sztucznych, zabrakło zachodniej Europie pszenicy, a kraj nadwiślański cieszył się tym razem wyjątkowo dosyć pomyślnem błogosławieństwem bożem. Ceny więc tego tak dla idealistów jak i pozytywistów niezbędnego produktu były dobre, i było dosyć do sprzedania. Sprzedano więc wszystko co się sprzedać dało i to, co się nie bardzo sprzedać dawało i na długie zimowe wieczory licznie zgromadzano się w stolicy. Ponieważ zaś dobry humor zazwyczaj sprowadza u ludzi myśli i zachcenia energiczniejsze, to i wielu z przybyłych na karnawał kawalerów powzięło i głośno wypowiedziało zamiar ożenienia się, z czego matki i córki wielce się ucieszyły.
W tak dobrą porę trafił właśnie pan Piotr do stolicy. Wziąwszy za poradą żony dosyć drogie i okazałe mieszkanko na trzy miesiące i oporządziwszy nieco siebie, magnifikę i Zenobiję, zaczął się powoli w świecie stołecznem rozpatrywać. Na szczęście znalazł kilku znajomych, za pomocą których pozawiązywał potrzebne do życia miejskiego stosunki.
Na wieczorkach u znajomych sprawiła Zenobija efekt nie mały. Dwunastu kawalerów zbliżyło się koleją do pana Piotra i zacnej pani Piotrowej, zawierając z rodzicami Zenobji tak pożądaną znajomość.

Jan Zacharyasiewicz, Niezrozumiany. Obrazek karnawałowy, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1876

 

Za młodu wydawało mi się, że straszna szkoda każdego grosza, który idzie na karnawał, na stroje, na przyjęcia. Dziś (…) zmieniłam zdanie. Karnawał to żniwa dla całego przemysłu. Nieudany karnawał to dekret nędzy i licytacji na mnóstwo rodzin. Ogrodnicy, tapicerzy, pracownie sukien, pracownie kwiatów sztucznych, wszystko to przez resztę roku prawie nie ma zarobku, zaledwie wegetuje i końce im się zaledwie schodzą i dopiero karnawał decydującą o ich egzystencji staje się chwilą. Nie trzeba więc życzyć źle karnawałowi! Niech się bawią, bez zbytku i wydatków nad miarę, ale niech się bawią.

Anna z Działyńskich Potocka, Mój pamiętnik, Warszawa 1973

 

Jeździłam na parę dni za sprawunkami do Warszawy. Niesłychana rzecz doprawdy, jak się tam tej zimy bawiono. Powszechna bieda zapowiadała cichy karnawał, ale po trochu zaczęli się wciągać i do zbytków niesłychanych przyszło. Wina w tym największa starszych, poważniejszych ludzi, którzy mogliby pewien ton nadać salonom, ale tak wszyscy ręce opuścili, tak nikt się do żadnego nie poczuwa społecznego obowiązku, że doprawdy desperacje biorą.
Młodzi, lub z dalekich stron Kraju nieznani przybysze, chcą nowością ująć towarzystwo warszawskie, zrobić sobie pewną pozycję, a córkom reklamę majątku. Starsi zaś, co lepsze pamiętają czasy, pogrążeni są w smutku lub grzesznej obojętności.
Ani pani Augustowa Potocka, ani pan Aleksander Ostrowski, prezes Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego, ani książę Tadeusz Lubomirski, Sybirak, prezes Towarzystwa Dobroczynności, nie przyjmują nikogo, nie widują ludzi, bo ich to męczy i nudzi. Stąd nikt ich nie zna (mówię o świecie towarzyskim) i żadnego wpływu nie mają, żadna poważna nie tworzy się opinia.
W zeszłym roku inicjatorką balów i kostiumów byłą pani Komarowa ze Żmudzi. Chciała córkę wydać, urządziła więc bal z dwunastoma parami markizów, a pod pozorem prób menueta zwabiła do siebie młodzież. Udało jej się córkę wydać za Franusia Górskiego, w tym roku więc zjawia się pani Sianorzecka z Białorusi. Też poprzedza ją reputacja milionów, a na utorowane już przez panią Komarową drogi i ona wstępuje.
Tym razem nie menuety i pasterze a la Vatteau, ale bal kostiumowy będzie warszawskiej biedzie urągał. Osiemnastu więc, po większej części hołyszów, sprawia sobie czerwone fraki, a panie wszystkie przebrane: Józiowa Weysenhoff za jaskółkę, siostra jej, pani Kościelska, za Japonkę, Zosia Górska, córka Kostusia, prześliczny ma strój oryginalny stary żydowski i okryta jest klejnotami, panna Jezierska Turczynka, także była i Maria Stuart, i Albanka, i perła w muszli, i Neapolitanka, i wiele innych, których nie pomnę.
Wszystkie te przebrania na balu publicznym na dochód szpitalika dziecinnego znów wystąpiły, a był i kulig z Krakowiaków złożony. Dosyć, że co wszyscy biedacy wypędzeni z urzędów za to, że są katolikami i Polakami, mogli widzieć, a raczej słyszeć, że polskie towarzystwo bawi się hucznie i wesoło.

Maria z Łubieńskich Górska, Gdybym mniej kochała, t. I., Warszawa 1996

 

Pani Tyszkiewiczowa daje kostiumowe bale, na wydatki ubogą Warszawę naraża, a choć prawda, że każdy zaproszony mógłby w te zbytki się nie wdawać, znając miękkość i próżność polskiego charakteru, rozumniejszych jest obowiązkiem nie wodzić na pokuszenie słabych.
Ludwik Górski, protestując przeciw temu rozbawieniu i zbytkowi, choć dla zajęć w teatrze nigdy nie bywa, poszedł w dzień balu na jakąś sztuczkę w Rozmaitościach. Moi synowie też, Ne chcąc czerwonych fraków kupować, zrobili to samo. Nikt jednak nie zauważył nawet tej cichej protestacji.

Maria z Łubieńskich Górska, Gdybym mniej kochała, t. I., Warszawa 1996

 

Przyjechaliśmy tu wczoraj na karnawał, a raczej, żeby Pia trochę ludzi widziała i zabawić się mogła, ale dotąd o balach nie słychać, bieda w Kraju ogólna, a panowie, których kolosalne fortuny wytrzymują i złe lata, i życie hulaszcze, w Paryżu lub Monte Carlo stale siedzą.

Maria z Łubieńskich Górska, Gdybym mniej kochała, t. II., Warszawa 1996

 

Na podobny temat: Karnawał