Stary zwyczaj puszczania przez panny wianków na rzekę w Sobótkę czy też Noc Świętojańską (wigilia św. Jana, noc z 23 na 24 czerwca) – będący kiedyś częścią znacznie bardziej skomplikowanych obchodów – przetrwał w miastach w szczątkowej formie. Komentowano go z nostalgią, jako romantyczne, poetyczne zjawisko, które wyraźnie przegrywa z miejską nowoczesnością, przemysłem, oraz realizmem kawalerów, bardziej zainteresowanych posagiem panny i majątkiem jej rodziny niż przesądami i romantycznymi gestami.
Z czasem wianki zmieniły się w publiczny spektakl z płatnymi biletami, przejęty przez organizacje (jak Towarzystwo Wioślarskie czy Muzyczne), z płynącymi po rzece zdobionymi łodziami, żywymi obrazami i fajerwerkami.

 

Wianki upadają z każdym rokiem. Coraz mniej ludzi zgromadza się na tej Śto-Jańskiej uroczystości, która w naszych przynajmniej oczach zachowuje urok niewysłowionej poezyi wspomnień.
A zresztą może przyczynia się do tego i nowy most żelazny, wraz ze zjazdem do niego prowadzącym, bo stosunkowo do wielkich rozmiarów mostu i zjazdu wszystko maleje. Bednarska ulica i most drewniany, zawsze wydawały się natłoczonemi ludźmi, trudno tam było się przecisnąć, kiedy tutaj swobodnie krążyć można.
Zgromadzona pod olbrzymiemi wiązaniami mostu publiczność, zdaleka lillipuckie przybiera rozmiary. Ogromna sieć żelazna zarzucona po nad głowami tłumu, ciśnie go do ziemi, i kiedy most drewniany uginał się pod tym ciężarem tak że nieraz o wypadek jaki była obawa, żelazny przyzwyczajony do dźwigania na sobie ogromnych machin po kolei się toczących, zdaje się nie czuć nawet tego niezwyczajnego napływu.
I same wianki leniwiej jakoś zlatują z poza tej wysokiej balustrady. Przewoźnicy spoczywający w czółnach obojętnie się patrzą na tłum przesuwający się po nad ich głowami, bo czują brak owych lubowników wyławiania kwiatów z wody, którzy im kiedyś za trud poniesiony sowicie płacili.
Dzisiaj zmieniły się czasy.
Mało kto już pomyśli o rzuceniu się do wody za wiankiem, a chociażby go nawet na równej drodze spotkał, to nie zada sobie trudu schylenia się po niego, chyba że wianek posiada jakie hypoteczne anneksa, o które poprawdzie coraz jest trudniej.

W. Szymanowski, Przegląd, w: „Bluszcz”, 1868

 

Pomimo chłodu i groźby deszczu, wczoraj po południu na moście i na wybrzeżach, było tłumnie i gwarno. O ile na oko sądzić można, zebrało się tam do kilku tysięcy osób, po większej części ludzi pracy i uczucia.
I wszystkie też prawdziwe warszawianki, z różami... na licach, z bławatkami w oczach, i szczerą miłością w sercach, dla poetycznej tradycji, przybyły nad Wisłę, by jej falom rzucić wiązankę kwiatów lub wianek szepczący piosenkę tęsknoty do... posiadania ślubnej obrączki.
Jak zwykle tak i tym razem, kilka kawalerskich łódek, uwijało się żwawo po rzece, ścigając rzucane bukieciki lub wianki i jak zwykle, nad wieczorem, chociaż w bardzo skromnej liczbie, terminatorzy stolarscy puścili na wodę parę wieńców strojnych w kwiaty jaskrawe, papierowe gwiazdy i fantastycznie poskręcane wióry.
Oprócz zaś galantów wioślarzy, zajmował się również wczoraj chwytaniem wianków, jakiś amator brodzenia w wodzie w ubraniu. Okrywany hucznemi oklaskami zebranych, łapał on co mu tylko spadło z góry, a w owym wonnym deszczu kwiatów, spadło tam także parę czapek, rękawiczka i pożegnany na zawsze krzykiem rozpaczy, kok, z jednym ale niewątpliwie... fałszywym lokiem.
Zabłąkawszy się z urzędu, pomiędzy patrzącymi na Wisłę z mostu, między innemi objaśnieniami, jakich tam sobie obficie udzielano, usłyszeliśmy także następujące „że ów tajemniczy łowca wianków, był napewno taki sam „człowiek-ryba", o jakim jest opis w romansie „Marcin Podrzutek." Objaśnienie to, pod słowem, kommunikował dwóm magazynierkom z Freta, co najmniej dependent od komornika i one musiały mu uwierzyć, gdyż potem częstował je piernikami i młodszej kupił wianek.
Jako akcessorja do powyższego bladego szkicu wczorajszych wianków, dodać musimy, że żaden z nich nie padł z głębi powozów przejeżdżających po moście, że około dziewiątej wieczorem, kilku flisaków popłynąwszy z tratew ku brzegowi na Pradze, zapaliło jedną sobotkę i... że wówczas, przez zjazd niesiono na tragach trumienkę z wiankiem... do grobu.
O północy zaś wczoraj, zakwitła jak chce mieć podanie paproć i niewątpliwie zerwał ją ten, który wygra główny los w piątej klassie przyszłej loterji, albo ten, który w tym jeszcze roku weźmie za żoną największy posag.

„Kurier Warszawski”, 1869

O wiankach pisać wam nic będę. I nacóżby się zdały zużyte frazesy felietonowe, po cudnym wierszu Deotymy, który zwarł w sobie całą poezyą nocy świętojańskiej i obrządków ją uświęcających? Zresztą wianki jako miejska uroczystość tracą już coraz bardziej dawne swoje znaczenie. Jest to przechadzka nad most, trochę liczniejsza niż zwykle, jeżeli pora posłuży ku temu — i ot wszystko. O rzucaniu kwiatów w wodę mało kto myśli, wiara znikła, poezyi niema, a pieniędzy szkoda. Przytem wszystko zależy od środka w jakim się obracamy. Przy olbrzymim moście żelaznym, o cyklopowych wiązaniach wianki zmalały. Inżenierya jest nieprzyjaciółką legend poetycznych.

Kronika tygodniowa, w: „Tygodnik Illustrowany”, 1869

 

Przypatrzmy się lepiej wiankom, tak jak się wczoraj oczom i wyobraźni naszej przedstawiły.
Ogromne zgromadzenie na moście przypatruje się po kolei niebu, wodzie i sobie. Niżej pod mostem uwija się kilka czółenek kierowanych ręką wprawnych przewoźników. Od czasu do czasu, fala cicho pluszcze, na jej toniach ukazują się kwiaty w bukiet lub wianek związane i płyną. Przewoźnik zwraca swą łódkę w stronę kwiatów, pruje wiosłem powierzchnię wody, dogania bukiet, porywa go i składa bohaterowi czekającemu na brzegu, za co spotyka go uśmiech podziękowania i dziesiątka w dodatku.
Manewr ten powtarza się ciągle, powtarza bez końca, ku wielkiemu zadowoleniu obecnych, a głównie samych przewoźników, których kieszenie rosną jak na drożdżach.
Po troszę wszakże publiczność nudzić się zaczyna. Malkontenci wracają do domów, mrucząc pod nosem, że i codzień można przyjść na most tak samo i tak samo patrzyć na wodę.
Kochankowie, którzy powierzali wróżbę o swej przyszłości wodzie i kwiatom, gwarzą sobie o szczęściu spodziewanem. Ona marzy o wianku, co tak cicho, tak spokojnie kołysał się na Wiśle, rzucony jej drżącą ręką; — on myśli o wianie spoczywającem na dnie kieszeni papy dobrodzieja.
Wianek i wiano: dwie wróżby przyszłości.
I oto stało się zadość poezji i tradycjom, a melancholiczny wieczór czerwcowy, ukołysał jak zwykle do snu, serca i umysły.

* * *

Za wiankami niewiele podążało czółen. Bo i nie mieli za czem podążać. Wianków rzucano mało w Wisłę, może przez światowy wstyd trochę, bo niestety wszystkie dawne obyczaje wydają się dziś gminnemi, może przez nieufność, bo któż teraz za wiankami na wodę się naraża.
Łódka przewrotna, niechże przewoźnik za kilka kopiejek dopełnia tej powinności.
Wianki też schwytane spoczywały w łodziach imało kto się o nie dopominał.

* * *

I dziwna rzecz.
Z temi wiankami dzieje się zupełnie na wywrót wszelkim prawom fizyki.
Wianki lżejsze z samych kwiatów złożone, idą zwykle do dna.
Wianki obciążone sutym przyborem posagowym, wypływają na wierzch i chciwie bywają chwytane.
Gdzież prawa ciężkości?
Gotowibyśmy uwierzyć, że wianek z miljonem do niego uczepionym w powietrze poleci i znajdą się amatorzy, którzy podążą za nim balonami.

„Kurier Warszawski”, 1870

 

 

Powiedźcie mi panowie czem się to dzieje że coraz mniej wianków w Warszawie.
Może też i nie mniej ale to pewna że od niejakiego czasu Warszawianki nie chcą już puszczać wianków na wodę.
Widocznie uważają one tę operacyą jako zupełnie chybioną.
Dla tych którzy, pilnując się dawnych zwyczajów, przychodzą regularnie co rok wziąć udział w tej Śto-Jańskiej uroczystości, przykre sprawia wrażenie to coraz większe opustoszenie brzegów Wisły.
Wprawdzie tu i owdzie, zjawi się jaki wianek nic wiedzieć skąd rzucony ale nikt się nie schyli nawet po niego. Przewoźnicy siedzą sobie z założonemi rękami w swoich czółnach, wiedząc dobrze że nie otrzymają ani grosza za wyłowienie z wody skromnego wianka.
Widzieliśmy kilku tych samotników płynących sobie środkiem rzeki i doprawdy wyglądały już jak zwiędłe tak nam się wydały biedne i opuszczone.
Przyzwyczajeni do zapatrywania się na życie ze strony czysto realnej, zatracamy w sobie powoli wszelką jego stronę poetyczną. Ludzie mówią wprawdzie jeszcze o miłości, o bezinteresowności, ale gdzie tego wszystkiego szukać. Jak przyjdzie do rzeczy, miłość, bezinteresowność, redukują, się zwykle do zapytania „Wiele to przyniesie?" Świat nasz obraca się w kółku większych i mniejszych interesów i pod tę kategoryą wszystko się podciąga.
Może to ma i swoję pewną dobrą stronę, bo zarzucano nam dotychczas, że zanadto poezyą żyjemy. Ale nasza spółeczność lubi się przerzucać w ostateczności i to właśnie główną jest wadą. Niechaj każdy z was, moi panowie, niechaj każda z was, moje panie, zechce policzyć sobie ile to razy na dzień obijają się o uszy te dwa wyrazy „dobrobyt materyalny.” Jest to nowe u nas wyznanie zyskujące sobie coraz więcej prozelitów. Szczególniej pomiędzy młodzieżą, brzmi to jakoś bardzo ponętnie, tak ponętnie że jest wielu gotowych rzucać pioruny na przeszłość, iż się zamało tego dobrobytu pilnowała. A z tego do obrócenia w śmieszność wszystkich zwyczajów jakie nam ta przeszłość w tradycyi przekazała choć już zaledwie.

W. Szymanowski, Przegląd, w: „Bluszcz”, 1871

 

Wprawdzie niepogoda w roku bieżącym nie dozwoliła dorocznej uroczystości wianków odbyć się według dawnego obyczaju, ale i bez tego już widocznie wianki chylą się ku upadkowi.
Ba, gdyby to puszczono na Wisłę losy na loteryą albo akcye na pożyczki premiowej, w tej nadziei, że wyłowić się dadzą wygrane, pretendentów znalazłoby się nie mało.
Ale wianki....
Co komu po tem bezużytecznem kwieciu, które przydać się tylko może do zdoby głowy wiejskich skromnych dziewcząt.
I nie otrzymujemy znowuż tak kategorycznie, żeby kwiaty nie przydały się na coś.
Owszem. Przespacerujcie się tylko trochę po ogródkach, gdzie się odbywają wystąpienia dramatyczne albo nawet koło cyrku sztucznych jeźdźców, a zobaczycie, że tych kwiatów ułożonych w mniej więcej gustowne bukiety sprzedaje się tam nie mało.
I mają swój powód bytu.
Niema prawie wystąpienia, żeby która z promieniejących niekoniecznie już artyzmem, ale naturalnemi czy sztucznemi wdziękami pań nie została osypaną deszczem z kwiatów.

W. Szymanowski, Przegląd, w: „Bluszcz”, 1872

Wianki tegoroczne, starym obyczajem warszawskiego ludu, zgromadziły tłumy nieprzeliczone na brzegach Wisły, na moście, na zjeździć. Tłumy te przyszły, popatrzyły na spokojnie płynącą rzekę, na siebie... i rozeszły się. Wiankom brakło tylko... wianków.
Wprawdzie widzieliśmy warszawskie panny, niosące pęczki kwiatów, na podobieństwo wianuszków, ale te, zręcznie ukrywane pod chusteczką, jakby się Bożego wstydziły świata, z pewnością, nie popłynęły po wiślanej wodzie. Niejedno dziewczę w domu marzyło o tem, jako za jego wiankiem uganiać się będzie ten i ów, z wiosłem w silnej dłoni, z zapałem w piersi. Tymczasem ani tych silnych dłoni, ani piersi takich nie było. Przewoźnicy wiślani spoglądali najobojętniej w święcie na tonący czasem wianek i śmieli się...
— Płynie, to płynie... aż zginie! mówili.
I takim to trybem mniej śmiałe wianki pozostawały pod chusteczkami, ukryte, trwożne. Czuły, biedaki, że mija dla nich pora. Przeżyły się w tej formie, w jakiej dotąd przetrwały. Zmienią się niezawodnie, przekształcą, staną się czemś wytworzonem przez dowcip XIX wieku........ zwyczaj jednak, pod jakąbądź formą, przechowa się i zapewne przetrwa długo jeszcze.

Kronika tygodniowa, w: „Tygodnik Illustrowany”, 1873

 

O wiankach świętojańskich niewiele powiedzieć można, chociaż przez cześć dla wiekowego zwyczaju, co tysiące lat przetrwał, godzi się go zanotować w kronice naszego życia.
Tłumy ludzi zalegały zjazd i most, przypatrując się mętnym falom Wisły, unoszącym zrzadka rzucane wianki. Wieczorem, gdy słońce na widokręgu zgasło, zapłonęły ognie sobótki, jak zwykle, ścieląc dymy swe nad nurtami rzeki. Ognie te płonęły jasno i żywo, przy ślicznej pogodzie, a romantyczne dusze, na widok tych błysków migotliwych, mogły marzyć i tęsknić...
Wiankom z rokiem każdym coraz bardziej brakuje... wianków. Warszawskie dziewoje niechętnie losy swe powierzają ślepej wróżbie i wolą same chwytać mężów napewno, niż patrzyć, jak kwiaty w ich wieńcach płyną het... do Gdańska. Zwyczaj pozostaje zwyczajem, bo w nim leży owa siła przyciągająca, której tak chętnie poddają się tłumy — nic w mieście musi on zawsze przechodzić rozmaite fazy, modyfikujące pierwotną jego okazałość. Po wsiach inaczej... tam żyje on pełnią życia, a pastuszkowie, skaczący na tle czarnem nocy przez sobótkowe ognie, mogą istotnie swym widokiem budzić stare sny o gontynnch praojców i o świętych gajach, śród których grzebie się wiek XIX, aby wydobywać tylko... spróchniałe kości.

Kronika tygodniowa, w: „Tygodnik Illustrowany”, 1874

 

Pisma Warszawskie, mianowicie też humorystyczne, w bardzo niekorzystny sposób przedstawiły obchód „Wianków“ w Warszawie; jeżylibyśmy im wierzyć mieli, cała uroczystość ograniczała się na tem, że na moście stały tłumy widzów, a na Wiśle nie było nic, na coby tłumy te patrzeć mogły. Bądźco-bądź, prawda to czy przesada, zdaje się ulegać wątpliwości, że wianki warszawskie ani mogą iść u porównaniu z wiankami, jak się u nas, szczególnie od lat kilku, obchodzą. Dla Krakowa, ubogiego zresztą w rozrywki i nadzwyczajności, jestto uroczystość, która literalnie całe miasto porusza, i to nietylko w solenną wigilią Świętojańską, ale, rzec można, paru tygodniami pierwej. Jak tylko zbliża się ta pora, wysuwa się naprzód w powszechnych pogadankach pytanie: czy będą wianki tego roku, czy nie? Potem idzie ogłoszenie o zbieranie składek po upoważnionych do tego sklepach, restauracyach i t. p.; następnie przygotowania i rozmaite o nich wieści; a wreszcie sama uroczystość z muzyką, ogniami sztucznemi, śpiewami, transparentami i wielu innemi rzeczami, kilkanaście tysięcy ludzi wszelkich stanów i wieku na brzegi Wisły sprowadzająca. W tym roku szczególnie, z powodu różnych okoliczności, a zwłaszcza niestałej pogody, wianki przez cały tydzień elektryzowały i w naprężeniu trzymały ciekawość naszej publiczności. Przygotowania poczyniono do nich z większą jeszcze niż zwykle okazałością i w calem mieście wiedziano o tem, a tu nieszczęśliwy przypadek zdarzył, że tego dnia pogoda nie była pewna. Naturalnie wszystkich tych lampionów i ogni sztucznych nie można było na los szczęścia i na pastwę możliwego deszczu i wiatru oddawać; ale pomimo to tysiące krakowskiego narodu, zapewne po większej części z niewiadomości, podążyły nad Wisłę i uporczywie czekały parę godzin, czyli wianki się nie pokażą. Błysnęło kilka, kilkanaście zwykłych wianeczków ze świecami na wodzie, kilka rac przez nadliczbowych amatorów puszczonych zasyczało w powietrzu; ale to nie było to, czego się spodziewano i na co oczekiwano. Podobna historya powtórzyła się następnego, trzeciego, a podobno i dalszych jeszcze dni; bo pogoda, jak na złość, była ciągle kapryśna i niezdecydowana, i chwilowo robiła nadzieję, a potem znów czyniła niemożebnym obchód uroczystości. W ten sposób przez cały tydzień cierpliwość Krakowian była wystawianą na próbę, i niejeden już zwątpił azali ujrzy wianki w tvm roku. Stało się to jednakże, lubo dopiero w oktawo wigilii Ś. Jana, i publiczność, jeżeli długo czekała, mogła przynajmniej rzec sobie, że Towarzystwo muzyczne (bo zapomniałem powiedzieć, że to ono urządzeniem tej uroczystości sio zajmowało), nie zawiodło jej nadziei i mimowolną zwłokę dobrze nagrodziło. Wianki tegoroczne były w istocie wspanialszemi niż zwykle: race, ognie bengalskie i inne cuda pyrotechniki co chwila w nowy podziw wprawiały publiczność; zamiast jednego, jak zwykle, oświetlonego galaru, były w tym roku aż trzy, a wreszcie niezwykłego interesu dodawały także dwa transparenty na galarach wzdłuż Wisły przepływające, z których jeden wyobrażał wskoczenie Wandy do Wisty, a drugi wydobycie jej martwych zwłok.

Korespondencya zagranicza. Kraków, 26 lipca, w: „Bluszcz”, 1877

 

Wiankom przeszkodził w tym roku deszcz, który rozpędził tłumy zebrane na obu brzegach Wisły. ale chociażby i niebo było pogodne, coroczne finscn powtórzyłoby się i tym razem z pewnością. Upada stara tradycya, uleciał z niej duch, a forma rozbija się w czerepy.
Skarżymy się na brak zabaw ludowych, a pozwalamy sami upadać dawnym zwyczajom, nadającym się wybornie do zajęcia serca i umysłu tłumów piękną i poetyczną rozrywką, która niegdyś dla ojców naszych była uroczystością pełną symbolicznego znaczenia, a dla nas pozostała tylko pamiątką dawnej wiary, dawnych pojęć, dalekiej, legendowej przeszłości.
Szkoda, że pozwalamy na zrywanie tradycyi, wiążącej dawne z nowemi laty, że obojętniejemy dla tych spuścizn, przekazanych nam przez dalekie pokolenia, że pozbywamy się pamiątek, które dla każdego narodu stanowią drogi skarbiec jego minionego żywota.
Trochę dobrej woli, trochę energicznej inicjatywy. a moglibyśmy uratować jeszcze chylący się ku upadkowi zwyczaj ludowy tak jak to uczyniono w Krakowie. Tamtejsze Towarzystwo Muzyczne co rok teraz zajmuje się urządzaniem Wianków na Wisie pod Wawelem, uświetniając stary obchód praojców śpiewami, ogniami sztucznemi, ruchomemi obrazami na temata ludowe i podaniowe. U nas znalazłaby się inicjatywa, i powinna się znaleźć, w kole naszych artystów i miłośników piękna.
Od kilku lat malarze i rzeźbiarze warszawscy urządzają sobie wycieczki w okolice Warszawy, a programmata ich, odznaczające się w udkiem urozmaiceniem i pomysłowością, jak np. podczas ostatniej majówki w Siekierkach, świadczą, iż nie brak pomiędzy nimi ludzi fantazyi, zmysłu organizacyjnego i doświadczenia w tym kierunku.
Zwracamy się przeto do nich z odezwą o wznowienie i podtrzymanie świętojańskiego obchodu, który mógłby się stać zajmującą wszystkie warstwy ludności naszej zabawą przyjemną i pamiątkową.

Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1880

 

Wianki.
Na jutrzejsze wianki przystań Towarzystwa wioślarskiego odsunięta została od mostu w górę rzeki i umieszczona wprost ulicy Bednarskiej.
Odsunięcie to było koniecznem ze względu, aby przystań stanęła nawprost ławy piasku, na której puszczane będą ognie sztuczne i która cała zasiana będzie lampkami.
Dla pomieszczenia chóru, orkiestry i żywych obrazów przygotowano trzy obszerne promy, stosownie urządzone.
Przestrzeń wału od ulicy Bednarskiej do punktu nawprost łaźni została już oparkaniona i wewnątrz znajdują się miejsca numerowane.
Główne wejście będzie nawprost Bednarskiej.
Porządek będą utrzymywali przy wejściach delegowani członkowie Towarzystwa, nie biorący czynnego udziału w korowodzie łodzi lub w chórach i obrazach.
Na samej przystani i na wale, oraz na piaskach panuje dziś ożywiony ruch około niezbędnych przygotował} tak do iluminacji, jak i urządzenia miejsc dla publiczności.
Niski stan Wisły pozwala na łatwe krążenie po wodzie wszelkich łodzi.

„Kurier Warszawski”, 1885

 

Wianki.
Jutro, o godzinie 8½ wieczór, odbędzie się na Wiśle, odłożona z dnia 23-go b. m., uroczystość puszczania wianków, urządzona przez Towarzystwo wioślarskie.
Dziś kończą się już przygotowania do jutrzejszej zabawy.
Część wału miejskiego po stronie warszawskiej, począwszy od łaźni aż do letnich łazienek powyżej Bednarskiej, została oparkaniona i tu znajdować się będą miejsca numerowane w cenie od 60 kop. do 2 rs.
Towarzystwo wystarało się o pozwolenie zamknięcia prawego chodnika mostu i sprzedawać będzie nań bilety wejścia po 15 kop.
Pogoda i upał, jakie panują od kilku dni, zapowiadają pomyślny przebieg uroczystości wiankowej, na którą podąży zapewne tłumnie przynajmniej połowa Warszawy.
Byłoby pożądanem, aby uroczystość skończyła się przed północą i aby skrócono pauzy pomiędzy numerami programu, gdyż zbyt długie przesiadywanie nieruchomie nad wodą jest dla wielu osób szkodliwem.

„Kurier Warszawski”, 1885

 

Wianki.
Dziś więc o godzinie 8½ wieczór odbędą się aranżowane przez Towarzystwo wioślarskie „wianki".
Nad Wisłę, sądząc z wielkiego pokupu dość drogich biletów na miejsca numerowane, podąży tłum olbrzymi.
I uczyni dobrze, gdyż program zabaw jest obszerny i urozmaicony.
Zapowiada on co następuje: 1) Żywy obraz „Hołd Warszawy Wiśle" i korowód łodzi przy salwach; 2) puszczenie wianka Towarzystwa wioślarskiego, wianków alegorycznych, wyobrażających miasta: Sandomierz, Warszawę, Płock, Włocławek i inne, z transparentami i oświetleniem ogniami bengalskiemi; 3) wielkie ognie sztuczne, spalone przez p. Andrzejewskiego; 4) żywy obraz „Wisła i wioślarze"— palenie beczek smolnych i żerdzi gorejących; 5) lawirowanie łodzi illuminowanych i 250 błędnych wianków z ogniami bengalskiemi; 6) wielkie ognie sztuczne, spalone przez p. Kollera: a) bukiet z tulipana i ruchomych róż, b) wybuch Wezuwjusza.
Od początku aż do końca uroczystości wiankowej przygrywać będą na przemiany dwie orkiestry.
Program wyczerpany zostanie przed północą.
Pojutrze, tj. w poniedziałek, Towarzystwo wioślarskie urządza na Wiśle swoje regaty, o których bliższe szczegóły podamy jutro.

„Kurier Warszawski”, 1885

 

W zeszłą sobotę tradycyjnym zwyczajem odbyła się uroczystość puszczania wianków, starożytna Sobótka już coraz bardziej po wsiach zapominana. Urządzana przez Towarzystwo wioślarskie corocznie, cieszy się zawsze wielkiem powodzeniem. Występują w niej korowody łodzi, chóralne śpiewy, puszczanie wianków zwykłych i symbolicznych, przedstawiających rzeki nasze, obrazy z żywych osób, illuminacye, fajerwerki i t. d. Programy te zawsze są bardzo dobrze obmyślane, wybornie wykonane, ale wytężone oko widza na Wisłę, tylko się domyśla, że patrzy na to co program zapowiada a ucho przypuszcza, że szmer dochodzący do niego jest śpiewem. Słowem jest to zabawa, bawiąca bardzo jej przedstawicieli, a widzom nudzącym się, każąca wierzyć, że się bawią wybornie.

Wiadomości z różnych stron, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1888

 

Na grobie letniego karnawału położyliśmy już i „Wianki“; możemy teraz śmiało porzucić bruk miejski, podziurawiony kretowiskami wodociągów i kanalizacyi, i pożegnać się z Warszawą, na którą z kolei zapadną nudy ogórkowego sezonu i wszystkie utrapienia kanikuły.
Towarzystwo wioślarskie poczciwą ofiarę złożyło znowu „Macierzyństwu“, urządzając na korzyść tej instytucyi doroczny obchód wilii św. Jana.
Wisła, jak kameleon mieniła się wszystkiemi kolorami ogni sztucznych, świateł elektrycznych, beczek smolnych i transparentów; tysiączne tłumy mrowiem obsiadły most i brzegi, ogniste race leciały ku gwiazdom, a gwiazdy spadały w wodę i migotały na dnie Wisły i na stropie nieba, cała flotylla łodzi, bark i statków szybowała po falach; płynęły pieśni „Lutni“ i dźwięki orkiestry, a temu wszystkiemu przypatrywał się pyzaty księżyc z góry i z lekceważeniem spoglądał na elektryczne słońca...

Quis, Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1888

 

W latach minionych Towarzystwo wioślarskie zawsze zajmowało się obchodem Wianków świętojańskich, o których wprzód na parę tygodni Kuryery różne nadzwyczajności opowiadały. Z równą wrzawą i alarmem ustawiano ławki przy bulwarze, dzielono je na miejsca tańsze i droższe, w oznaczeniu ceny nie krępowano się żadnemi względami i w terminie oznaczonym bulwary wiślane roiły się tłumami ciekawych Warszawiaków, pewnych, że ujrzą cuda, a strojących coraz bardziej... nosy na kwintę. Bo i nie mogło być inaczej! Gdy bowiem zaczęto wykonywać program, usłyszano jakieś niby mruczenie od Wisły płynące... był to śpiew chóru płynącego łodzią, od którego wiatr kiedy niekiedy przyniósł jakie ćwierć taktu lub akord pojedyńczy do uszów słuchaczy i w parę minut później ginął bez śladu, jakby w falach Wisły utopiony.
Widziano także cóś stojącego na środku Wisły, a na nim niby osoby czy manekiny, ale wszystko to było ani ruszające się, ani gadające, ani malownicze i to gdzieś daleko, w pół-wiorstowem oddaleniu: co miało przedstawiać nikt nie wiedział ani się domyślał.
Otóż i koniec widowiska, któremu nazwiska trudno było nadać. Każdy zawiedziony i zgniewany wrócił do domu, a mimo to na drugi dzień Kuryery sypały pochwały, klaszcząc w dłonie na podziękę wioślarzom za trudy i wysiłki około znudzenia publiczności podjęte.
W tym roku Wisła nasza na szczęście skaprysiła, zaspy piasku nie dozwoliły przeprowadzenia przystani na brzeg warszawski i obchodu wianków niby nie było, a jednak spełnił się, stając się prawdziwą niespodzianką, urządzeniem której zajęło się kilka stowarzyszeń tutejszych.
Każde z nich wystąpiło z własnemi łodziami, udekorowanemi odpowiednio. Towarzystwo cyklistów na olbrzymiej łodzi wzniosło ozdobny namiot, na którego wierzchu ułożono z żywych kwiatów bicykl. Na przedzie statku siedział cyklista, czterech zaś innych z zapalonemi ogniami bengalskiemi stało po rogach namiotu, a za każdym razem, gdy przepływali cykliści, orkiestra strażacka grała „fanfarę", zagłuszaną przez oklaski. Również z pięknym transparentem wystąpiło Stowarzyszenie Subjektów Handlowych i Przemysłowych. W trójkącie umieszczone były: herb m. Warszawy, Merkury i godła handlu i przemysłu. Wioślarze na łodziach Towarzystwa urządzili piękną illuminacyą z lampionów chińskich, ogni sztucznych i fajerwerków. P. Zbrożek przybrał swoją łódź wieńcami i kwiatami, kilkunastu zaś wioślarzy uilluminowało swoje łodzie, gigi, hamburki i t. p. Na wielkiém czółnie z transparentami chór Towarzystwa wioślarskiego pod kierunkiem p. Dudy wykonał kilka utworów. Zgromadzenie tokarzy z początkowania p. Rawskiego, urządziło również wianek na miniaturowem czółenku, a jako emblemat cechu wystawiło szachy. Pod koniec zabawy puszczono kilkadziesiąt błędnych ogników, wianki płonące, a w końcu balon. Most cały i oba bulwary szczelnie zapełniali widzowie.

Wiadomości z różnych stron, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1889

 

Druga z rzędu zabawa, przeszła za to oczekiwanie chciwych wrażeń mieszkańców syreniego grodu. Były nią — tradycyjne Wianki, choć nie wiele w niej z tradycyi zostało. Wszystko się uszlachetnia, wypięknia, cywilizuje, że się tak wyrazimy — a jednak...
Nie są to dawne Wianki, owy prastary obchód Sobotek w tajemniczą noc Ś-go Jana.
Nic można z tego robić zarzutu organizatorom dorocznej zabawy. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Za wianuszkiem skromnym, z barwinku lub ruty splecionym, nie pogoni młodzieniec i chciwą dłonią go nie chwyci przy radosnym oklasku uszczęśliwionej dziewczyny; młodzian i wianek ujęty, nie rozmarzą dziś serduszka dziewczęcia, niewierzącej we wróżby świętojańskiej nocy; skokiem jelenia nie przesadzi nikt dzisiaj płonącego stosu, nie zabrzmi śmiech swobodnej uciechy, śmiech szczery, prosty, z okrzykiem na fale wiatru rzucony.
To trudno!
Zmieniają się czasy i my z niemi. A jednak?..
Smutno mi po wiankach dawnych.

??, Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1894

 

Doroczny obchód wianków odbył się i teraz z wielką okazałością, a większą dbałością o wygodę widzów. Zwykłego tłoku nie było znać wcale, skromna opłata pozwalała każdemu choć stojące zająć miejsce. Pogoda była piękna, fale Wisły spokojne. Pochód wianków rozpoczęły trzy transparenty przedstawiające trzy miasta nadbrzeżne: Warszawę, Płock i Włocławek. Następnie ukazał się wianek cyklistów, później młynarzy oraz Towarzystwa pracowników handlowych i przemysłowych m. Warszawy i Towarzystwa łyżwiarskiego. Przystań tonęła w morzu zieleni, z dźwiękami orkiestry towarzyszył huk rakiet i śpiew chóralny.
Oryginalną nowością, która wśród zebranego tłumu niemałe wrażenie uczyniła, było ukazanie się na wodzie olbrzymiej krypy wiozącej „Teatr Nowości.“ Widzieliśmy tam bardzo ładną dekoracyę z drzew, wśród których bielała chata włościańska a przed nią na podwórzu wesele krakowskie. Było więc i błogosławieństwo rodzicielskie dane młodej parze i weseliska i nieodstępny organista i uczta i żydzi grajkowie i cały orszak weselny, i mazur, i krakowiak i oberek.
Słowem wszystko było...
A jednak?
Ucywilizowały się nasze wianki; z tradycyjnej zabawy nazwisko tylko zostało, ale rzecz sama znikła, boć przecie jej zasadą, to wyścig młodzieńców za wianuszkiem dziewiczym i wróżby ztąd wypływające. Nie prawda, panie Innocenty?
— Ach — nudy, nudy! ziewał mój gospodarz, wyciągając coraz dalej nogi przed siebie

??, Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1895

 

Gdzie nie gdzie jeszcze, tylko gdzie nie gdzie zachował się ten piękny zwyczaj, gdzie nie gdzie jeszcze obchodzoną jest ta uroczystość nocy Świętego Jana z niepokalaną czystością. W miastach pozostała tylko jako pamiątka przeszłości, pamiątka, gdzie główną rolę odegrywa siła przyzwyczajenia, jakiś mus niezrywania z tradycyą, lecz nie pragnienie zabawy, w której, bądź co bądź tłumy czynnego udziału nie biorą. — Z sobótek i wianków pozostał tylko suchy szkielet zmieniony do niepoznania, ubrany w sukienkę, tą razą szpecącej, cywilizacyi.
Rok rocznie, w wieczór Świętojański, brzegi naszej Wisły szarej roją się od kilkunastotysięcznego tłumu. Za zasługę poczytujemy towarzystwu Wioślarskiemu, że nie zrywa z tradycyą, że dużo dokłada trudu i pracy do urządzenia wianków, które, jak powiedzieliśmy, straciły na właściwej sobie charakterystyce, bo głównym celem zabawy, powinna być gonitwa za puszczonemi z rąk dziewczęcych wiankami, choćby dawniejszego nie miała znaczenia, co samo przez się ma się rozumieć. Gonitwa jednak podobna. odbywana na wartkich nurtach naszej Wisełki nie byłaby zabawą zbyt bezpieczną; uczestników znalazłoby się dużo, a przy nieumiejętnem kierownictwie łodziami, za wiankami goniącemi, — niejednoby się odbyło salto mortale. Jednak, bez narażania się na wielkie niebezpieczeństwo, można byłoby coś przecie uczynić gwoli tradycji. Na łyżwiarskiej, naprzykład, przystani, niech będzie ograniczona pewna ilość miejsc — dla panien tylko. Każda z dziewcząt obowiązana przyjść z wianeczkiem oświetlonym jakąś lampką pośrodku i puścić go na fale Wiślane. Młodzież należąca do cechu wioślarskiego, oczywiście kawalerowie do wzięcia — pojedynczo na łodziach niech w pogoń za tym skarbem dziewiczym płyną, przy dźwięku muzyki i śpiewach stosownych. Niejeden wianek przez kilku naraz goniony będzie, wywiąże się walka nieszkodliwa. której rezultatem niejednokrotnie będzie śmiech pusty. Bo któż zabroni starej pannie, naprzykład, niemającej już pretensyi do hymenu, rzucić dla figla piękny wianek na rzekę? — któż zabroni marcowemu kawalerowi uchwycić rzucony wianuszek piętnastoletniej dzieweczki? — Zabawa stanie się ogólniejszą, ożywioną więcej, a ręczę, że nikt z uczestników nie pogniewa się, przeciwnie, dużo będzie śmiechu, sprawionego przez los, mający na oczach przepaskę. — W rzędzie różnych działów programu, jeden podobnej gonitwie poświęcić nie zawadziłoby wcale. Wianki nie byłyby pustym wyrazem, jak są obecnie, nie miałyby dawnego zabobonnego znaczenia, a zostaną jednak tem, czem dawniej były.
Czy zła myśl?

??, Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1897

 

Wianki.
Pomimo nawałnicy popołudniowej, która zdawało się, że wywoła odroczenie dorocznej zabawy do pogodniejszego dnia, odbyła się ona wedle zapowiedzianego programu i jego daty. Wianki korporacyjne, t. zw. korowody łodzi dekorowanych, transparenty, ognie sztuczne, chóry śpiewaków, i sobótki nakoniec, dotrzymały wytrwalszych zwolenników świętojańskiej uroczystości do samej północy. Nie było nic nowego w tegorocznej wiankowej zabawie, a jeśli znalazłoby się coś na miejscu, o czem wspomnieć warto w sprawozdaniu, to chyba to przeżywanie się widoczne tradycyjnej rozrywki, która przed laty posiadała istotnie własność ściągania tłumów. W one czasy ani te grupy nie były tak artystycznie obmyślane, ani oświetlenie takie kunsztowne, ani chóry wyuczone i mogące dać zadowolenie wybredniejszemu nawet muzykalnemu smakowi, a przecież wianki miały swój czar niezaprzeczony; wyglądano ich gdy się zbliżały, i cieszono się nimi gdy nadeszły. Możeśmy wtedy mieli mniejsze wymagania, może było mniej rozrywek niż dzisiaj, a może wogóie młodszym i przystępniejszym uciesze był człowiek który nas poprzedził.
Tak jest! do zabawy trzeba młodości — prawdziwej młodości.

Kronika, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1899