Guwernantka była „nauczycielką domową” – zamieszkiwała w domu swoich uczniów, udzielała im lekcji wszystkich lub większości przedmiotów (niektóre mogła zastrzec dla siebie matka lub inna krewna, czasem do niektórych brano osobnego nauczyciela czy nauczycielkę), a jednocześnie opiekowała się nimi przez cały dzień. Poziom sprawowanej opieki zależał od matki – apelowano, by kobiety nie oddawały w pełni pola guwernantce, ale same nadzorowały wychowanie swoich dzieci.
Posada guwernantki była z reguły uważana za oczywistą możliwość dla kobiety ze sfer średnich lub wyższych pozbawionej środków do życia. Wymagała wykształcenia i ogłady towarzyskiej, ponieważ jedno i drugie musiała przekazać podopiecznym. Pozycja guwernantki była jednak dość niezręczna. Z jednej strony zajmowała podrzędną pozycję wobec państwa, chociaż mogła im być równa urodzeniem i pozycją (przed zmianą sytuacji). Z drugiej była nadrzędna wobec pozostałej służby. Przyjmując posadę, wyrzekała się też w znacznej mierze niezależności i prywatnego życia.
Nieliczne, najlepiej wykształcone guwernantki bywały bardzo dobrze opłacane. W dobrym tonie było sprowadzanie dla córek guwernantek cudzoziemek (zazwyczaj Francuzek), które mogły najlepiej nauczyć je języka. Gorzej wykształcone guwernantki były opłacane dość słabo, chociaż miały przynajmniej zapewnione utrzymanie. Zazwyczaj nie były w stanie odłożyć pieniędzy na wypadek starości lub choroby i były wtedy zdane na łaskę aktualnych lub byłych chlebodawców.
Niższą klasą guwernantki była „guwernantka do początków”, która nie miała wystarczających kwalifikacji, by poprowadzić całą edukację dziewcząt (chłopcy z reguły po jakimś czasie przekazywani byli guwernerowi lub oddawani do szkół), mogły tylko przekazywać podstawy wiedzy małym dzieciom.

Każda kobieta, znająca obce języki i umiejąca jakkolwiek grać na fortepianie, czuje się upoważnioną do zostania guwernantką, i obiecuje sobie znaleźć w tym zawodzie byt codzienny; bo o moralnych wymaganiach powołania, o sumiennem przejęciu się zadaniem nauczycielki i myśli niema najczęściej.
Z tego powszechnego prądu ku nauczycielstwu wynika dla zawodu tego ujma, i moralna, i materyalna: moralna, bo nizkie najczęściej wykształcenie guwernantki stawia ją w pozycyi podrzędnej i niejako sponiewieranej; materyalna, bo ogromna konkurencya, wobec szczególniej zubożenia ogólnego, zniża jej płacę na stopę prawie niepodobną do prawdy.

Eliza Orzeszkowa, Kilka słów o kobietach, Warszawa 1870

 

Ażeby nauczycielka otrzymać mogła w domu prywatnym zapłatę trzystu, czterystu, lub czterystu pięćdziesięciu rs., potrzebuję mieć taką naukę, z jakąby nauczyciel mężczyzna nie przyjął mniej, niż sześćset, ośmset, lub tysiąc.
Dla otrzymania takiej zapłaty, nauczycielce nie jest ściśle potrzebną znajomość nauk przyrodniczych, dziejów, matematyki; nauki te bowiem nie mają dotąd na targu umysłowości kobiecej ani żądania, ani zaofiarowania. Ale guwernantka, która może ukończyć edukacyą panien, to jest taka, której wyżej wymienioną przeznacza się płacę, musi posiadać znajomość najmniej dwóch lub trzech obcych języków, być wirtuozką na fortepianie, mieć piękną manierę i doskonały akcent francuzkiego mówienia.

Eliza Orzeszkowa, Kilka słów o kobietach, Warszawa 1870

 

Obok nielicznej arystokracyi guwernantek, przyjmowanych do domów bogatych lub dostatnich, żyjącej w dostatkach, doświadczającej jakich takich względów i otrzymującej płacę, nadającą niekiedy możebność zebrania sobie choćby maluchnej sumki na godzinę starości lub choroby, mrowi się ogromna massa tych cichutkich i pokornych istot w ciemnych wełnianych sukienkach, z białemi od strudzenia twarzami, ze spuszczonym od upokorzeń wzrokiem, istot, które, bez powołania i zdolności, bez dostatecznego wykształcenia, pracują ciężko i najczęściej nieumiejętnie, z małą lub żadną dla uczennic korzyścią, a dla siebie z płacą, mogącą zaledwie odziać je w tę ubogą sukienkę, która je okrywa.

Eliza Orzeszkowa, Kilka słów o kobietach, Warszawa 1870

 

Tak zwane guwernantki na początki, i te, które nawet prowadzą całą edukacyą niebogatych panien, kończącą się na złej francuzczyznie i mniej lub więcej silnem uderzeniu po klawiszach, za najwyższy szczyt marzeń uważają płacę 150 rs. rocznie, a często przyjmują 100 rs., na prowincyi zaś 75 i 50 rs. Wzamian za wielce szczupłą tę kwotę uczą kilkoro dzieci, zepsutych nieraz i niezdolnych, naglądają nawet młodsze rodzeństwo swych uczennic, a często wyręczają panią domu i w chodzeniu około gospodarstwa. Chleb powszedni mają wprawdzie tymczasem, ale przyszłość?
W razie choroby lub przy nadejściu starości, potwór nędzy musi niezawodnie zajrzeć im w oczy, bo cóż zaoszczędzić mogą z marnej pensyjki swojej, skoro i ubrać się przyzwoicie, choć ubogo, nauczycielce wypada?

Eliza Orzeszkowa, Kilka słów o kobietach, Warszawa 1870


Nauczycielka domowa, nie jest nauczycielką jedynie, i dlatego nazwa inna, różnicę tę zaznaczająca, ma zasadę słuszną. Przecież guwernantka, znaczy dosłownie rządczynię, co określałoby stosunek niewłaściwy, usuwający na bok matkę, a cały kierunek wychowania, rząd nad dzieckiem oddający w ręce obcej zastępczyni. Gdzie tak jest, jest bardzo źle, ale dzięki Bogu, podobny stan rzeczy zdarza się obecnie bardzo rzadko. Gorzej, lepiej dzieło wychowania prowadząc, matka naszego czasu nie wyrzeka się go niemal nigdy tak, aby choć ster główny w ręku jej nie pozostał.

Marya Ilnicka, Nauka i wychowanie dziewcząt. W domu czy po za domem?, w: „Bluszcz”, 1878

 

Przy wyborze nauczycielki domowej dwoistość ta tkwić powinna mocno w pamięci rodziców. Że osoba mająca uczyć, powinna przedewszystkiem posiadać odpowiednie wykształcenie naukowe, to wątpliwości nie ulega. Idę nawet dalej: osoba mająca uczyć, choćby przedmiotów nauki elementarnej, powinna być osobą inteligencyi wyższej, powinna być umysłowo rozwiniętą, życiem intelektualnem żyjącą. Udzielanie nauki nie jest to przelewanie balsamu z naczynia w naczynie: potrzeba najpierw, aby siła umysłu nauczycielki, poza literą nauki stojąca, umysłem dziecinnym zawładnęła, otworzyła go, przeniknęła nawskróś, a dopiero liczyć można na rzeczywiste pożytki naukowe z udzielanych dziecku wiadomości. Można pewien zasób tych wiadomości encyklopedycznie posiadać, a jeszcze ani naukowym człowiekiem, ani do nauczycielstwa uzdolnionym nie być. Nie prawdą jest, co się często słyszeć o kimś daje, że sam umie, ale uczyć nie potrafi; kto rzeczywiście umie, to jest naukę jakąś umysłem doskonale objął, i na własność, nie pamięci, ale wiedzy swej posiadł, choćby z metodą nauczania obeznanym nie był, to ją sobie jakoś stworzy, oryginalnie wynajdzie, ale w ten lub inny sposób zawsze nauczać może i nauczać będzie dobrze, tak jak nie podoła temu nigdy człowiek, choćby z pedagogiką nauczania, z metodą obeznany, jeżeli nauka jego ogranicza się na pamięciowem jedynie zatrzymaniu w umyśle szczegółów naukowych. Taki nauczyciel, czy nauczycielka, zawsze będą rodzajem maszyny do nauczania, i dziecku tyle tylko dać mogą, ile sami posiadają: wprowadzą mu w pamięć pewną liczbę dat i nazwisk, wyrazów i frazesów, ale o kształceniu naukowem mowy tu być nie może, bo się przez to umysł nie rozszerzy, pojęcie nie wzmoże i nie na formalną korzyść dziecka nie przybędzie. Do nauczycielstwa jak do kapłaństwa, którem też jest niezawodnie, nie godzi się przystępować bez powołania, bez usposobienia szczególnego: bez pewnej podniosłości umysłowej, pewnego zamiłowania naukowego, które gdy się odpowiednią wiedzą i specyalnem wykształceniem podeprze, dopiero razem staje na usługę społeczeństwa osoba nauczycielska najwyższego szacunku i uszanowania godna, choćby działała w zakresie nauki niższym, w zakresie nauki stopnia pierwszego. Dla mnie niema tu różnicy; przed dobrą nauczycielką elementarną z taką samą czcią głowę schylam, jak przed professorem uniwersytetu, którego wykłady z wysokości katedry rozbrzmiewają. Uboje jednako światło niecą, oboje najszlachetniejszy zawód służby publicznej spełniają i do arystokracyi ducha należą — jeżeli tylko rzeczywiście do tej arystokracyi prawo mają. Kto przecież tego pomazania wyższego nie dostał, kto przy miernych zdolnościach, przy niższej organizacyi umysłowej w szeregi nauczycielskie się ciśnie i bez powołania, bez uzdolnienia należnego, jak rzemieślnik dla chleba do tej poświęconej pracy się porywa, — jest w oczach moich karygodnym i nigdy nie mogę w sobie oburzenia powstrzymać, pobłażania z serca wydostać, gdy się z taką osobistością spotykam.

Marya Ilnicka, Nauka i wychowanie dziewcząt. W domu czy po za domem?, w: „Bluszcz”, 1878
 

Sługi niewypowiedzianie szybko poznają: jak w szacunku państwa stoi osoba do domu przybywająca? Czy to jest gość, czy rezydent jakiś, lub dalszy rodziny członek, umieją oni z oznak niby drobnych poznać bardzo prędko: zali to jest ktoś miły lub obojętny, wysoko lub nizko ceniony ? I według tego układa się ich własny stosunek usłużności, lub zuchwałego niedbalstwa, niechętnego i połowicznego spełniania obowiązków służbowych, które im prędko zaciężą, skoro przedmiotem jest osoba, nie mająca w ich przekonaniu prawa, aby obsługiwaną była. Bo czemże w ich pojęciu jest guwernantka? Czyż tak jak oni pieniędzy nie bierze? A przytem nie tylko panna służąca, która panią stroi, ale gospodyni z folwarku, niańka nawet, uważa się za coś użyteczniejszego, bo czyż tamta siedząc w pokoju szkolnym, tak się namęczy kiedy, jak one? A niech państwo raz się zdradzą z niechęcią swą dla niej, niech raz spostrzeżonem to zostanie, że uważają ją za ciężar, kłopot przykry, życie biednej ofiary zatruje się mnóstwem nowych, niemniej bolesnych choć drobnych udręczeń. Dodać do tego trzeba katusze odwiedzin w sąsiedztwo i tych chwil, gdy gość w domu się zdarzy, — chwil pełnych poniżeń innego rodzaju. Najlekkomyślniejsze, najpłochsze dziewczę, które wczoraj krótką sukienkę dziecka zrzuciło, jest niemal zawsze postawione wyżej od niej, choćby już była kobietą dojrzałą. I tak jest we wszystkiem: średniowieczna pogarda pracy zawodowej każę zawsze mieścić ją na szarym końcu, i potrzeba z jej strony wielkiej umiejętności życia, wielkiej godności w obejściu się z ludźmi, aby zabezpieczyć się od tego i zapewnić sobie, jeżeli nie należyte miejsce w towarzystwie, to usunięcie się spokojne od tego towarzystwa, w którem jest pewnego rodzaju Paryą. W domach wielkopańskich, lub ton wielkopański naśladujących, ostatnie to położenie bywa jej z góry naznaczonein i powiedziałabym, że obmyślano to najrozumniej, bo jakkolwiek samotność umysłowa i brak rozrywki, brak wymiany myśli daje się uczuć przykro i działa przygnębiająco, lepsze to zawsze od przymusowego obcowania z ludźmi, którzy nie mają dla nas względów należnych. W każdym razie przecież, — czy nas.odosobnią od żywego ruchu świata lodowatą ścianą, wzniesioną na zasadzie poniżającej nas różnicy, czy różnicę tę pokażą nam w oczy ze szczerością grubiańską — zawsze cierpiemy, i życie nasze jest w głębi swojej zatrute goryczą bardzo cierpką.

Marya Ilnicka, Nauka i wychowanie dziewcząt. W domu czy po za domem?, w: „Bluszcz”, 1878
 

Guwernantka ma prawo do uszanowania; należy to przecież do jej obowiązków, aby była osobistością uszanowanie wzbudzającą. Prócz tych głębszych stron charakteru, które stanowią o wzajemnym szacunku ludzi dla ludzi, istnieje jeszcze pewien takt w obejściu, pewna powaga układu, przedstawiająca zewnętrznie godność naszą duchową, wyższy pogląd na życie, i te stanowią niepodzielną część powinności guwernantki, a to ztąd mianowicie, że działalność wychowawczyni i nauczycielki łączy się węzłem nierozerwalnym z uszanowaniem, do jej własnej osoby przywiązanem. Powinna się zatem zupełnie tak samo do odpowiedniego wyrobienia pod tym względem poczuwać, jak obowiązaną jest posiadać należyty zasób wiedzy naukowej i dobrą udzielania jej metodę. Powiedziałabym, że to do metody owej należy, że to w skład jej wchodzi, aby naukę wraz z dostojnością nauczycielską dobrze przedstawiać; cześć dla niej w umysły wdrażać umiała. Ztąd też nie wolno jej być lekkomyślną, nierozważną w stosunkach z ludźmi; pospolitą, grubiańską w obejściu, a nawet powiedziałabym, że jej tak niewolno być zaniedbaną w ubiorze,jak niewolnojej być excentrycznie strojną. Ten urząd społeczny, który sprawuje, ma mundur przepisany sobie: mundur skromności poważnej, smaku szlachetnego, owej przystojności wyższej której płocha wietrznica nie zna, nie rozumie wcale, i niech nikt nie nazywa tego drobiazgowością, surowem ścieśnieniem kobiety często zupełnie młodej, gdy powiem, że guwernantce należy nieraz zatrzymać się przed tern, co innej jakoś uchodzi. Noblesse oblige! Szlachetność jej powołania skazuje ją na wyższą czujność, wyższą na siebie uwagę, aby nawet posądzoną być nie mogła o płoche, niższe jakieś chęci, niższe porywy. I to nie dlatego nawet, że jest kobietą samotną, poza którą nikt nie stoi: ojciec, matka, dom rodzinny, którego cień opiekuńczy rozpościera się zawsze w sposób broniący od wielu przykrości, od wielu śmiałości zuchwałych.

Marya Ilnicka, Nauka i wychowanie dziewcząt. W domu czy po za domem?, w: „Bluszcz”, 1878
 

Guwernantka więcej niż wszelki inny pracownik wymagać tego może, wymagać tego powinna, bo u niej właśnie władze duchowe pracują i więcej od fizycznych się nużą. Należy jej się kilka godzin dziennie najzupełniejszej swobody, czasu najzupełniej rozrządzalnego, zostawionego jej na użytek dowolny. Czy chce go w domu lub na samotnej przechadzce w odosobnieniu przepędzić, czy obrócić na swobodne obcowanie z resztą rodziny i domowników, to już jej rzecz: chodzi tu głównie o to, aby wtedy tak była wolną od zajęć powołania swego, jak wolnym jest ten, który już dział powszedniej pracy swej odrobił i odpoczywa po niej spokojnie. Wróci do niej nazajutrz wypoczęty i zadowolony, więc doskonalej do niej zdolny i można ręczyć, że odpracuje zdwójonemi siłami te chwile, które tylko krótkowidz za stracone dla pracy uważa. Zostawiając też na boku ludzkość, zostawiając na boku wszelkie uczucie dobroci i sprawiedliwości, rodzice dla własnego swego interesu nie powinni stawiać temu oporu, aby guwernantka jakąś część dnia wcale dziećmi zajętą nie była. Wspomniało się już wyżej, że umysł jej dojrzały, z dojrzałemi więc poglądami na świat i życie, męczy się i cofa niejako w tył przez przedłużone obcowanie z istotami małoletniemi; potrzeba mu więc nieodzownie, aby odzyskiwał codzień, choć na czas jakiś, poziom swój naturalny, bo inaczej zniżanie się ciągłe do pojęcia dziecinnego mogłoby się stać nieznacznie stałem obniżeniem własnej siły pojmowania, własnej intelligencyi zniżeniem. Z jakim kto przestaje, takim się staje; guwernantka może zmaleć i zmaleje niewątpliwie, jeżeli zawód jej tak ją w kleszcze pochwyci, że równowaga nie będzie mogła zostać przywróconą przez tę gimnastykę umysłową, która nakazuje po schyleniu prostować się, po zejściu w dół dźwigać się ku górze. Mam tu na myśli czytanie, pracę umysłową guwernantki nad sobą, która-by była oddziaływaniem przeciw koniecznemu pochłanianiu jej przez ujemne strony nauczycielskiego powołania.
Co przez obcowanie z niższemi niż ona umysłami straci, niech odzyska w towarzystwie umysłów wyższych, — w towarzystwie, które jej zapewni książka. Czytać coś więcej, niż pisma peryodyczne, niż utwory literatury lekkiej, jest tak obowiązkiem, jak interesem guwernantki.

Marya Ilnicka, Nauka i wychowanie dziewcząt. W domu czy po za domem?, w: „Bluszcz”, 1878
 

Kto się nie przypatrzył zblizka tym guwernerom i guwernantkom, kto sam nie zakosztował bakalarskiego chleba i nie musiał biegać dzień cały za lekcjami. aby utrzymać siebie a często i rodzinę, ten nie może mieć pojęcia, ile ości w tym chlebie połknąć trzeba, ile zaparcia się zawód taki wymaga, ile wreszcie na przyszłość gotuje rozczarowania.
W naszych warunkach wychowanie domowe, pomoc prywatna w nauce, odgrywa bardzo ważną rolę; ale nie wszyscy chcą to zrozumieć, że za dobre wyręczenie rodziców w umysłowem kierownictwie dzieci należy się, nietylko sama zaplata w umówionej gotówce, najczęściej bardzo licha, — ale i moralne zobowiązanie, ale i wdzięczność tych rodziców.
Dobry nauczyciel prywatny, któryby rozumiał swoje zadanie i spełniał je z missyą dobrego obywatela, a nie traktował go jako rzemiosło pedagogiczne,—jest nieopłaconym przyjacielem rodziny; oby takich tylko jaknajwięcej przybywało!... ale zarazem społeczeństwo winno względem nich poczuwać się również do obowiązku i starać się o ulżenie im ciężkiego trudu, a przynajmniej troski o byt materyalny w chwilach złych, smutnych i nieszczęśliwych.

Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1880

 

Ale też i chlebodawcy zawsze o tem pamiętać mają, że nauczyciele i guwernantki pierwsze po nich miejsce w domu zajmują, a ci którzy w śmiesznej próżności gotowi ich uważać za sługi, dowodzą gminnego wychowania i pospolitego umysłu.

Spirydion, Kodeks światowy czyli Znajomość życia we wszelkich stosunkach z ludźmi. Na podstawie dzieł Pani d'Alq ułożył, Warszawa, Kraków 1881

 

Ciężką jest praca nauczycielki prywatnej. Wyzyskiwana przez chlebodawców, cały czas swój im oddając niema czasu śledzić za kierunkiem nauczania, starzeje się system dawniejszy, traci z każdym rokiem swą wartość, świeże siły, i czynią jej zgubną konkurencyę, i tak znana doświadczona nauczycielka staje się coraz mniej pożyteczną.
Te smutne refleksye nasunął nam fakt świeżo zaszły w Warszawie, fakt samobójstwa nauczycielki Eleonory Chmielewskiej. Ofiara, kobieta 37 letnia wystrzałem z rewolweru w hotelu saskim odebrała sobie życie, po długich poszukiwaniach pracy, w kilku tutejszych kantorach. Nie znaleziono przy niej ani grosza a parę wyszarzanych sukien stanowiły cały jej majątek. — Illustracya wymowna bardzo — prawdziwa pieśń bez słów — bo słowa tu zbyteczne.

Wiadomości z kraju, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1885

 

Nauczycielka w domu prywatnym może mieć rocznie od 150 rs. (przygotowanie do klas niższych) do 1000 rs. (z muzyką, rysunkiem, językami: francuzkim, niemieckim i angielskim). Ma przytem mieszkanie, życie, usługę, nie potrzebuje niszczyć obuwia i ubrania, ani myśleć o dodatkowym sposobie zarobkowania podczas długich letnich blizko trzymiesięcznych wakacyj. Zawsze jednak żywot to tułaczy, egzystencya niepewna, gdyż rzadko więcej nad lat kilka można przebyć w jednym domu. Nieraz się zdarza, że nauczycielka znajduje w swoich chlebodawcach drugą rodzinę, a jeżeli umie ująć sobie serca dzieci, postępować z taktem i godnością, zyskuje w tym domu miłość, szacunek i uznanie, częściej jednakże narażona jest na liczne przykrości i upokorzenia, musi walczyć z niechęcią rodziców i lenistwem dzieci.

Skarbiec dla rodzin w mieście i na wsi, tom II, Wydawnictwo Biesiady Literackiej, Warszawa 1889

 

Naturalnie skala jest tu bardzo rozmaita. Płaca nauczycielki domowej, odpowiadającej wszelkim wymaganiom, dochodzi teraz do sumy, jaką kobieta rzadko w innych zawodach otrzymuje: są takie, co pobierają do 800, a nawet do tysiąca rubli rocznie. Nauczycielka domowa nie potrzebuje myśleć o utrzymaniu, może więc zrobić znaczne oszczędności i zapewnić sobie spokojną starość.
Taka płaca jednak należy do wyjątkowych, można ją otrzymać tylko w rodzinach zamożnych; średnia płaca waha się miedzy czterystu a sześciuset rb. rocznie, nie schodzi zaś ogólnie niżej dwustu. Nauczycielki zaś, które na tak małem wynagrodzeniu poprzestają, nie posiadają zwykle znajomości muzyki, ani języków, a są to przedmioty szczególniej poszukiwane w tym zawodzie.
Nauczycielki domowe zwykle wymawiają sobie wakacje przynajmniej miesięczne i parę świątecznych tygodni bez wytrącania płacy.

Waleria Marrené-Morzkowska, Kobieta czasów obecnych, Warszawa 1903

 

Ile cierpień, mąk i upokorzeń składa się na uciernienie dróg, po których nauczycielce kroczyć wypada w życiu dalszem, gdy po siostrzyczce przychodzi kolej na kształcenie dziatwy obcej, dla chleba, - wiedzą o tem wszyscy i wszystkie. Od serca, charakteru i wrodzonego taktu zależy równowaga tego balansu, który utrzymuje samodzielną nauczycielkę na drucie opinii. Siłą woli, cierpliwość, dobroć, nieodzowna maska wiecznej pogody na twarzy, umiejętność hamowania wybryków krwi młodej, zobojętnienie na uciechy świata, spora doza obłudy towarzyskiej, sztuka zachowania godności osobistej wobec innych niewolnic obowiązku, pracujących w jednej służbie, zdolność łagodnego zjednywania sobie pupilek z jednej, pani domu z drugiej strony, stanowczy opór wobec bezczelnych nagabywań pana lub panicza, wreszcie także pilnowanie samej siebie, ażeby nikt nas nie pochwycił na łzach, któremi nieraz skrapiamy poduszkę, idąc na spoczynek, słowem – cały nabój komedyowo-tragiczny, oto los guwernantki w domu prywatnym, los nauczycielki, w małych odmianach, na tak zwanych poł-miejscach lub nawet na stanowiskach samoistnych, z pozoru niezależnych. Los prawdziwie opłakany, którego nie życzymy żadnej z naszych czytelniczek.

Mieczysław Rościszewski, Panna dorosła w rodzinie i w społeczeństwie. Podręcznik życia praktycznego dla dziewic polskich wszelkich stanów, Warszawa 1905

 

Co do mnie, nie znam nic smutniejszego i bardziej zawstydzającego ród kobiecy, nad owe panny, które, posiadając niewielki fundusik, zamiast starania się o wytworzenie samoistnego bytu, siedzą bezczynnie z założonemi rękoma i otrefionemi głowami, jak zbawienia oczekując kogoś, ktoby je poprowadził do ołtarza i umożebnił im dalsze próżniactwo. A gdy nie pojawi się taki mesyasz, co się najczęściej zdarza, idą na rezydentki do domów bogatych krewnych, albo, jeśli takich nie mają, na tak zwane guwernantki „na początki”, istoty najbardziej upośledzone i najmniej produkujące ze wszystkich istot na ziemi.

Eliza Orzeszkowa, Pan Graba, Warszawa 1872

 

Słyszałem, że stracili majątek – rzekł któryś – dramat to u nas dosyć pospolity. No, teraz jest pewno guwernantką i lekcye daje na fortepianie; może prowincjonalną aktorką; może gdzie sprzedaje wodę sodową; najpewniej wyciera gdzie kąty bogatych krewnych, albo dla skrócenia cierpień biedy użyła fajerki z węglami lub zażyła strychniny. Jedno z tego być musi, bo to już zwykły finał nieoględności i marnotrawstwa, a oboje myśleć o przyszłości nie chcieli.

Wielisław, Losy Idalki, Bluszcz, 1883

 

- Kochana Waciu – rzekła po chwili namysłu – jakich-że więcej wiadomości potrzeba, aby módz zostać nauczycielką? Moje guwernantki nie umiały nic więcej nad to, co ja dziś umiem. Jeżeli oprócz znajomości muzyki i francuzkiego języka, idzie jeszcze o język niemiecki i angielski, to i te nie są mi zupełnie obce...
 Zatrzymała się i z niepokojem patrzyła na mnie; po chwili dodała ciszej i z rodzajem nieśmiałości:
 - Przecie zawsze ja i Zenia byłyśmy uważane za dobrze wychowane panny...

Eliza Orzeszkowa, Pamiętnik Wacławy, Warszawa 1884

 

Zastałem tym razem w Dereszewiczach bardzo ładną twarzyczkę zgrabną bruneteczkę z dużymi, czarnymi, wyrazistymi oczyma, może o rok czy dwa starszą ode mnie. Była to Blanche Salm, Francuzka rodem, urodzona w południowej Ameryce, wychowana w Portugalii w klasztorze, zaś po śmierci ojca przyjechała do Polski z matką nauczycielką języka francuskiego. Klosia, będąc w Warszawie w poszukiwaniu bony Francuzki do Dziuni, natknęła się na tę panią. Bardzo sobie upodobała jej córeczkę i przywiozła ją do Dereszewicz. Dziecko to było jeszcze zupełne i bardzo głupiutkie, nią się jeszcze trzeba było opiekować i pilnować. Doskonały jednak miała akcent francuski, a o to przecie głównie chodziło.

Antoni Kieniewicz, Nad Prypecią, dawno temu… Wspomnienia zamierzchłej przeszłości, 1989

 

Do Herutka przysłano nam z Wilna bardzo niefortunny nabytek, mademoiselle Pecot, młodą Francuzeczkę, dobrze władająca swoim rodowitym językiem, lecz niestety niedorozwiniętą fizycznie, słabo trzymającą się na nogach, z wyjątkowo krótkim wzrokiem i bardzo mocnymi szkłami na nosie. Herutek miał ją za burą podszewkę, strącał ją ze schodów, tak że biedaczka nieraz padała i absolutnie jej nie słuchał. Toteż po paru miesiącach rozstaliśmy się z mademoiselle Pecot, zdobywszy przez biuro w Warszawie – za pomocą listownej korespondencji na niewidzianego – prawdziwą perłę, mademoiselle Leonie Juste, która posiadała znakomite świadectwa z kilku domów polskich, ostatnie zaś parę lat przebyła w Przysusze u Dembińskich, Tyszkiewiczówny z domu. Od Zosi Dembińskiej mieliśmy później bardzo chwalebne referencje o wymienionej osobie.

Antoni Kieniewicz, Nad Prypecią, dawno temu… Wspomnienia zamierzchłej przeszłości, 1989

 

Z latami dowiedziałyśmy się, chyba od ciotki Taxis, o losach naszej nauczycielki: była dzieckiem nieślubnym oficera austriackiego. Matki nie znała. Umieszczona w klasztornym pensjonacie, straciła ojca przed ukończeniem edukacji, ale ojciec zostawił jej fundusz, zapewne niewielki, wystarczający jednak, aby zwabić pretendenta do ręki Matyldy. Ten pretendent zyskał jej serce i zaufanie i, za zgodą opieki, podjął fundusz, którym miał się zaopiekować. Wyjechał i – jak w noweli Maupassanta – nie wrócił.
Panna Matylda została więc guwernantką, guwernantką zawsze potrzebną w pańskich domach. Z całego majątku zachowała trochę drobnych klejnotów i portret ojca.

Maria Czapska, Europa w rodzinie, Kraków 2014

 

Mademoiselle Muré była osobą jeszcze młodą, ani ładną, ani mądrą, ani gustowną. W Austrii przeszła przez dom książąt Schwarzenbergów i została, prawdopodobnie, polecona naszej matce jako osoba wzorowych obyczajów i bardzo nabożna. Dała tego niezaprzeczone dowody. Brak urody był zapewne dla mamy zaletą, nie wadą kandydatki; jej zawsze czerwonej twarzy, usianej drobnymi pryszczykami, nadawał akcent nos okrągły, nieco poddarty, grube usta oraz bardzo białe zęby. Włosy czarne, proste i natłuszczone dla lepszego porostu, skręcała w szynion na szczycie głowy, szynion z dziurką, co nam nasuwało myśl, że za ten szynion można by ją powiesić. Pochodziła z Belfort; lew belforcki na przyciskach, wazonikach i kartkach, symbol oporu Alzacji i nadziei rewanżu, świadczył o jej gorącym, alzackim patriotyzmie. Jako że była niskiego wzrostu, a jej biurko wysokie, dorobiono jej nogi do krzesła i dodano stołeczek. Ubierała się bardzo kolorowo i kontrastowo, co w owe czasy uchodziło za brak smaku; do zielonej spódnicy miała bluzkę czerwoną albo w pstre kwadraciki z guziczkami złotymi, a kołnierz spięty broszką w kształcie kurzej łapy, trzymającej w pazurach żółto-zielone oko. Na spacery i do kościoła wkładała na szczyt szynionu czarny filcowy kapelusz, w lecie – słomiany. Nikt nie chodził wtedy z odkrytą głową.
Na swoim wysokim krzesełku, wśród belforckich lwów, pomiędzy fotografią matki a popiersiem Napoleona, poprawiała nasze dyktanda i przygotowywała ćwiczenia. To, co spamiętałam z gramatyki francuskiej, jej zawdzięczam, chociaż jej nigdy wdzięczności za to nie okazałam.
Jej miesięczna pensja wynosiła ówczesnych 100 franków, co się równało około 39 rublom. Wszystko omal, co zarabiała, odsyłała matce, dla której podejmowała się niewdzięcznej pracy uczenia cudzych dzieci w obcych krajach. Pensja panny Kempen była wyższa, bo sięgała 70 rubli – przez ciekawość sprawdziłam to kiedyś w książce rachunkowej ojca. Nie pamiętam, aby nasze panie ponosiły jakiekolwiek wydatki, poza znaczkami pocztowymi i podzelówką obuwia, drogę na dwumiesięczne wakacje miały opłaconą. Dla panny Muré była prenumerowana katolicka gazeta codzienna: „L’Univers”.

Maria Czapska, Europa w rodzinie, Kraków 2014

 

Z Warszawy przyjechała, też przez ojca umówiona, nowa nauczycielka, panna Kazimiera Szadurska. Pochodziła z możnego na Litwie rodu, przez jakąś katastrofę nagle zbiedniałego. Kształciła się na operową śpiewaczkę w Petersburgu, ale choroba gardła i zagrożenie płuc złamały jej karierę, i tak jak tyle innych panien o niedopełnionym albo zwichniętym losie, poszła, w głębokim poczuciu krzywdy i swego poniżenia, na nauczycielkę domową. Nasz dom był pierwszą jej posadą. Od razu zaczęły się krytyki i wybredzania. Nie zadowolił jej pokój wychodzący na zachód i północ, wówczas kiedy ona pragnęła słońca i ciepła, obrzydło obicie kanapki. Twierdziła, że w porządnym domu nie tylko salon powinien być gustownie umeblowany, ale wszystkie pokoje. Prawda, że obicia mebli w górnych pokojach: dziecinnych i nauczycielskich, wybierał rymarz, wedle swego gustu, odpowiednio jaskrawo-kwieciste. Stropione przyjęłyśmy reprymendę; nam się zdawało, że wszystko w naszym domu jest ładne...
Nowa nauczycielka, trzydziestopięcioletnia brunetka, bardzo szczupła i mizerna, miała cerę zniszczoną, jakby zmiętą, przy bardzo pięknych, piwnych oczach. Stanęła od razu ponad naszymi dawnymi nauczycielkami, jakby do nich nie należąca, i zwróciła na siebie uwagę wszystkich.
Wieczorem, kiedy one opuszczały salon, ukłoniwszy się ojcu, ona zostawała.

Maria Czapska, Europa w rodzinie, Kraków 2014