Lucyna Ćwieczakiewiczowa (1829-1901) była w drugiej połowie XIX wieku instytucją. Napisała regularnie wznawiane i rozbudowywane „365 obiadów za 5 złotych” i inne książki kucharskie, prowadziła dodatek do „Bluszczu” poświęcony modzie i gospodarstwa, wydawała kalendarz „Kolęda dla gospodyń” oraz podręczniki prowadzenia domu – innymi słowy, była najwyższym autorytetem w kwestiach gospodarstwa kobiecego.
Rozmaite porady pani Lucyny znaleźć można w różnych zestawach cytatów na „Czasie Emancypantek”, tutaj natomiast jest wybór cudzych wypowiedzi na jej temat i dotyczących różnych aspektów jej urozmaicone działalności.


Onegdaj P. Michał Glücksberg, wydawca pisma nowego, z dniem 1 Października r. b . w Warszawie wychodzić mającego, p. n . Bluszcz podejmował grono tutejszych Literatów i „Dziennikarzy" jako w dzień otwarcia Redakcji tej nowej publikacji. Redakcją składać będą: Pani Marja Ilnicka, PP. Wacław Szymanowski, Felicjan Faleński i Władysław Anczyc; dział zaś mód prowadzić będzie Pani Ćwierciakiewiczowa. Bluszcz bowiem, jak to wiadomo z prospektu, będzie pismem Tygodniowym Illustrowanym dla Kobiet, a obok swej części literackiej, obejmować będzie artykuły modom poświęcone.

„Kurier Warszawski”, 1865

 

(Art. nad.) List do Pani Lucyny C...:
Z niemałem podziwieniem, wyczytuję w ogłoszeniach xięgarskich, że Pani występujesz z trzecią czy czwartą edycją swojej xiążki kucharskiej. Czyżby upartym zamiarem Pani było wpływać na zacofanie cywilizacji? A więc Pani chcesz koniecznie, aby nasze panny i panie uczyły się sztuki solenia pekeflejsżu, marynowania ogórków, przyrządzania kompucików, a nawet przysmażania kartofli? Dziwna to zaiste pretensja!... krok dalej, a zechcesz Pani, aby kobiety nabrały przekonania, że trzeba się przykładać do nauk poważniejszych, że należy unikać zbytecznych strojów a zaniechać wdzięcznej zalotności; że trzeba dzieci pilnować, a męża rozsądnego słuchać; że należy rachunki z wydatków utrzymywać, i wglądać w porządek domowy.
Daruj Pani, ale mrzonki tego rodzaju nie dadzą się pogodzić, ani z estetycznem pojęciem wdzięku, jaki płeć naszą powinien otaczać, ani z usposobieniem duszy do wzniosłych uczuć przeznaczonej. Mam zaszczyt uprzedzić Panią, że Opatrzność obdarzyła mnie dwiema córeczkami. Jedna z nich gra na fortepjanie, i dziś już, z małemi opuszczeniami, doskonale wybiera na klawiszach „II baccio".
Druga rysuje, i w sztuce układania draperji tak dalece postąpiła, że już to widać z samego sposobu, w jaki umie mantylę na siebie zarzucić. Obie zaś tańcują tak doskonale, że nauczyciel ich zapewnia, iż od razu mogłyby w corps de ballet wystąpić.
Prawda, że nie piszą ortograficznie, czytają słabo, ale pomimo to, gdyby nie było innych xiążek na świecie, to pewno na xiążce Pani Dobrodziejki w płynne czytanie wprawiać się nie będą! – Tyle wypowiedziawszy, nie taję słusznego oburzenia mego, a nie chcąc być pomawianą o występowanie przeciw dziełu Pani pod płaszczykiem anonimu, podpisuję całemi literami. Pamela Dyndalska.
(Redakcja, chociaż wszelką oddaje sprawiedliwość dziełu Pani Lucyny C..., pragnąc atoli dać dowód swej bezstronności, umieszcza list powyższy bez żadnych zmian i komentarzy).

„Kurier Warszawski”, 1866

 

(Art. n) Za to lubię Panią Pamelę Dyndalską, której list czytałem w Nrze 225 „Kurjera Warszawskiego", że nie tając się ani ze swem przekonaniem, ani z nazwiskiem, nie strzela z poza plota, jak wielu innych krytyków, ale prosto z mostu oświadcza Pani Lucynie C..., że jej 365ciu obiadów za złotych pięć, ani ona ani jej szanowne córeczki czytać nie myślą.
Te przymioty pochwaliwszy w Pani Dyndalskiej, sam inną nie pójdę drogą, i również otwarcie oświadczam jej, że mam trzy córki, które dla tego uczyły się grać na fortepjanie, aby w razie zmiany w dzisiejszem naszem mąjątkowem położeniu, mogły lekcjami na chleb powszedni zarobić, a z których każdej, jeżeli da Pan Bóg za mąż je wydać, na prezent szlubny ofiarować mam zamiar po exemplarzu szacownego dzieła Pani Lucyny C, zalecając im, iżby to dziełko pilnie studjowały, a mężów swych, przez nieświadomość sztuki kucharskiej i należytego ładu w rozporządzaniu obiadem, w zły humor nie wprawiały. Przytem, uważam za potrzebę objaśnić Pani ą Dyndalską, że to nie trzecia ani czwarta edycja wyszła w tym roku na widok publiczny, ale piąta, która po wyczerpaniu poprzednio odbitych ośmiu tysięcy exemplarzy, jeszcze z powszechnem zadowoleniem powitaną została przez osoby, nie dzielące estetycznych i pełnych podniosłości zdań Pani Dyndalskiej. – Servus Bonifacy Prawdzicki.

„Kurier Warszawski”, 1866

 

Szacowne to dzieło – ów kalendarz! Zamiast poezji Do… znajdziemy w nim artykuł o półgęskach lub o kwaszeniu kapusty, a zamiast traktatu o emancypacji – rejstrzyk bielizny zaczynający się od koszul dziennych i czepków nocnych, a kończący się na kaftanikach i pończoszkach dziecinnych

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Warszawski”, 1875

 

Znak również różowy, uznanie pierwszorzędne, otrzymała p. Lucyna Ćwierczakiewiczowa za wszystkie razem wystawione przez siebie przedmioty: konfitury, konserwy owocowe, owoce zasuszone w cukrze, nalewki, likiery, grzyby marynowane, rydze w maśle,—co wszystko jest doskonale w swoim rodzaju. Zasuszone w cukrze owoce tak są piękne dla oka i dobre w smaku, że niewątpliwie nie ustępują zagranicznym tego rodzaju wyrobom i gdyby znalazły się w przemyśle, wytrzymałyby niezawodnie konkurenryę z towarem przywożonym i wyparły go zwycięzko.

M. Ilnicka, Wystawa pracy kobiecej, w: „Bluszcz”, 1877

 

Była to epoka George Sand, bladych dziewic i kataru żołądka. Przeciw niezdrowym prądom owego czasu pani Ćwierczakiewiczowa podniosła sztandar 365 obiadów i – zrobiła pierwszy krok do ocalenia kraju.
Dziś każda młoda gospodyni, jeżeli nie potrafi ugotować nawet lanego ciasteczka, to przynajmniej posiada w swojej biblioteczce wydawnictwo – wskrzesicielki naszych gospodarskich tradycyj. Jest to więc zapowiedź lepszych czasów dla żołądka przez kuchnię i dla społeczeństwa – przez żołądek.

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Warszawski”, 1881

 

Największą jednak osobliwością Kolędy jest dołączające się do niej Premium w formie butelki soku i słoika gruszek w occie. Jeżeli każdy egzemplarz książki posiada tego rodzaju dodatek, to naprawdę wypada się lękać, że autorka w roku bieżącym dołoży do swego wydawnictwa.
W każdym razie Kolęda jest książką fachową i pożyteczną.

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Warszawski”, 1881

 

Z pewnością zaś pomoże jej „Kolęda dla gospodyń na rok 1885” przez panią L. Ćwierczakiewiczową. Jak to, więc i pani Ćwierczakiewiczowa przystała do nowej sekty!... Tego nie twierdzę. Dostrzegłem jednak w jej najnowszym dziele taką masę konfitur, legumin i w ogóle potraw roślinnego pochodzenia, iż przypuszczam, że autorka chce kokietować – nawet wegetarianów.
Utwierdza mnie w tym przekonaniu dołączona do egzemplarza… butelka cudnego likieru tatarakowego, który w moich oczach wygląda jakby podkreślenie wegetarianizmu.

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Warszawski”, 1884

 

Inną wielką w tej chwili sprawą jest – kwestja kobieca.
Przedewszystkiem pani Ćwierczakiewiczowa wydała książkę p. t. „Podarunek ślubny", naturalnie dla kobiet. Autorka jest zdania, że każdy mężczyzna, żeniąc się, już tem samem otrzymuje podarunek ślubny, lecz, że wiele kobiet, wychodząc za mąż, doznaje niemiłego zawodu. I dlatego książkę swoją przeznaczyła wyłącznie dla płci pięknej.
Ponieważ zwyczaje towarzyskie zabraniają odczytywać listów pisanych pod cudzym adresem, rzecz więc prosta, żem książki tej nieczytał. Domyślam się tylko, że każda jej kartka mieści jakąś słodką tajemnicę, ponieważ nie ma tam nawet spisu rozdziałów. Gdybym był kobietą, umarłbym z ciekawości, albo... przeczytałbym ów „podarunek" bez rozdziałów; ale jako mężczyzna– cofam się od niego z ukłonem, który oznacza dyskrecję.
P. Ćwierczakiewiczowa złożyła nowy dowód genialnej przenikliwości wydając swoją książkę w roku 1885, a nie odkładając jej np. do roku 1895.
Wówczas bowiem możeby zabrakło czytelniczek, bo może w Europie nie będzie już ani jednej kobiety, której przydałaby się nawet najpiękniejsza teorja „Podarunków ślubnych"?...

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Warszawski”, 1884

 

Dla pań naszych nieobojętną będzie zapewne wiadomość o organizującej się w Warszawie wystawie kucharskiej. W połowie lutego będziemy ją mogli oglądać.
Nie wątpimy, iż sławne nasze gospodynie wystąpią z dziełami swego kunsztu. Cóż bowiem naturalniejszego, jak umieszczenie na wystawie kucharskiej konserwów, konfitur i t. p . wyrobów, z których panie nasze słynęły i słyną. Przyznajemy otwarcie, iż dla nas wyroby domowe w tym kierunku, miały zawsze wyższą wartość od tego wszystkiego, co przygotowują kucharze i cukiernicy krajowi... a nierzadko i zagraniczni.
Ciekawem byłoby zestawienie np. konserwów naszych domowych z zagranicznemi i wogóle t. z . sklepowymi.
Sławna znawczyni kunsztu kucharskiego pani Lucyna Cwierciakiewiczowa, bierze w wystawie czynny udział i podobno zamierza urządzić wzorowe obiady.
Będziemy więc mogli przekonać się po raz nowy o doskonałości jej rad kucharskich.

Z pod naszej strzechy, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1885

 

Nie tak błyszczący, nie tak świetny jest stół pani Ćwierciakiewiczowej, będący okazem gustownej zastawy obiadowej na dwanaście osób. W pośrodku talerzy, widzimy dzieła p. ć. o sztuce kucharskiej, dzieła znane z dobroci i popularności. O ile stół pani Ćwierciakiewiczowej ma wartość wskazówki, jak zastawa powinna wyglądać przed rozpoczęciem obiadu (a naturalnie, że nie co innego miała mistrzyni sztuki kucharskiej na myśli, dając próżne talerze i kieliszki), o tyle winniśmy zwrócić uwagę, iż filiżanki do czarnej kawy nigdy nie powinne być ustawiane na stole, lecz dopiero po skończeniu obiadu podają je na tacy. A zatem umieszczenie filiżanek na wystawie jest błędem, jeśli już nie grzechem ciężkim.
Likiery, wódki, konserwy i suszone owoce wyglądają bardzo pięknie — o wartości ich mogą wiedzieć tylko sędziowie i autorka tych dzieł pani Ćwierciakiewiczowa.

Wystawa spożywczo-gospodarcza, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1885

 

Zdawałoby się, że dział spożywczy wystawy, powinienby zgromadzić wiele przedstawicielek płci pięknej. Wszak mamy dużą ilość dobrych gospodyń, umiejących przyrządzać wyborne soki, nalewki, konfitury, konserwy, przygotowywać pasztety, wędliny etc. Niektóre panie nawet, zwłaszcza zabiegli we gosposie wiejskie, wyrabiają te specyały nietylko dla domowego użytku lecz i na sprzedaż, czego najlepszym dowodem są sklepy z produktami wiejskiemi, funkcyonujące pomyślnie, tak w Warszawie, jakoteż i w większych miastach prowincyonalnych. Tymczasem wbrew wszelkim oczekiwaniom, w dziale spożywczym na tegorocznej wystawie, znalazła się tylko jedna kobieta: pani Lucyna Cwierczakiewiczowa z Warszawy.
Że wystawczyni ta miała się z czem popisać, ta niepotrzebuje dowodzenia. Doświadczona gospodyni, autorka tylu pożytecznych podręczników gospodarstwa domowego i sztuki kulinarnej w ogóle dotyczących, pochwał nie potrzebuje.
Pani C. zaprezentowała wódki, likiery, nalewki, konserwy owocowe, z rydzów, oraz pasztet z prosięcia.
Oprócz tego pani Cwierczakiewiczowa wystawiła książki gospodarcze.

Wystawa spożywczo-gospodarcza, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1885

 

Nie znaleźlibyśmy podobno takiej czytelniczki „Kuriera”, która by nie wiedziała, że powyższe trzy wyrazy stanowią tytuł kalendarza, wydawanego już od 12 lat przez autorkę „365 obiadów”, panią Lucynę Ćwierczakiewiczową.
Pani Lucyna położyła sobie za zadanie, żeby jej kalendarz był prawdziwie praktycznym i pożytecznym dla pań domu, bez względu na to, czy ten „dom” stanowi wspaniały apartament, czy skromne mieszczańskie mieszkanie.

„Kurier Warszawski”, 1886

 

… dość, gdy powiem, że „Kolęda na rok 1887” wyścignęła wszystkie swoje poprzedniczki. W dziale gospodarstwa kobiecego znalazł się tu sam Pasteur jako wynalazca aparatu do utrzymania świeżości mleka; w dziale literackim jest nowelka, komedia, wiersz i cztery Myśli, a w dziale higienicznym nie brak nawet lekarstwa przeciw dyfterytowi i suchotom… Takie dzieło chyba nie potrzebuje zaleceń.

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Warszawski”, 1886

 

Reklamacja p. Lucyny.
Czyniąc zadość słuszności i pragnąc nie utracić łask p. Lucyny Ćwierczakiewiczowej, umieszczamy skwapliwie następujące jej pismo:
«Z powodu wzmianki uczynionej we wczorajszej Kronice tygodniowej Prusa oświadczam, że nie dwunasta, lecz czternasta edycja 365 obiadów wyszła już w roku zeszłym; obecnie puściłam w świat dwunaste wydanie Jedynych praktycznych przepisów smażenia konfitur itd.
Przy tej sposobności dziękuję szanownemu autorowi kroniki za uznanie, iż znam się nie tylko na sztuce kulinarnej – ale także na sztuce dramatycznej, oceniając przed dwoma laty wielki talent dramatyczny w osobie dziś już sprawiedliwie cenionego przez krytykę artysty p. Romana Żelazowskiego.
Lucyna Ćwierczakiewicz»

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Codzienny”, 1887

 

- Panie Prus – woła królowa naszych gospodyń – pan już dwa lata nie napisałeś mi żadnej reklamy, a przecież…
- Rozumiem… Sok porzeczkowy, konfitury morelowe itd. ośmielę się jednak zwrócić uwagę pani, że w tym okresie czasu pisałem o Żelazowskim i Frenklu…
- To znowu co innego – mówi królowa – ale nie pisałeś pan nic o moich wydawnictwach. Pomimo takiej niewdzięczności dam panu pyszny materiał do kroniki… Cudowny!...
(Wydobywam notes).
- Pisz pan – mówi królowa. – Książek moich (pani Lucyny, nie moich) rozeszło się w ostatnim półroczu za 2500 rubli… Mnie samej księgarnia Gebethnera i Wolffa wypłaciła 2500 rubli, rozumiesz pan?

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Codzienny”, 1888

 

Gorące kasztany będziemy wyciągali z ognia — pani Lucyny, której, choćbyśmy wszystkie palce poparzyć sobie mieli, życzymy wszelkiego w nowem przedsiębiorstwie powodzenia, jak go życzymy wszelkiemu naszego self helpu objawowi. Trzeba bowiem wiedzieć, że od tygodnia, po rozmaitych punktach miasta, rozstawione zostały umundurowane i uzbrojone w piecyki z kasztanami pikiety zpod zawsze dzielnej komendy pani Ćwierczakiewiczowej. Firma jest najlepszą rękojmią, że sprzedawane pod jej flagą specyały nie będą ani przepieczone, ani niedopieczone. A kasztany wieczorem przy herbacie, to dobra rzecz, zwłaszcza gdy się wprzód skonsumuje jeden z 365-ciu obiadów...

G. Cz., Z chwili bieżącej, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1890

 

Bywają jubileusze ludzi, instytucyi publicznych, zakładów przemysłowych, dla czegóżby nie miało być jubileuszu książki. Leży właśnie przed nami książka, wydana po raz pierwszy w 1856 r., a więc przed 40-u laty. A książka ta w okresie czterech dziesiątków hit doczekała się niepraktykowanej u nas liczby edycyi, mianowicie 16-u... Tytuł jej: „Jedyne praktyczne przepisy,“ autorką zaś jest pani Lucyna Ćwierczakiewiczowa... Komuż bo i tytuł książki, i nazwisko autorki nie są znane?
Niema niewątpliwie ani jednej gospodyni – polki, czy w mieście, czy na wsi, któraby nie posiadała „Jedynych praktycznych przepisów” i drugiej książki tej samej autorki, książki jeszcze bardziej spopularyzowanej p. t. „365 Obiadów za 5 złotych.“
Oto pokrótce opowiedziane dzieje obu wydawnictw podług notatki skreślonej przez samą autorkę:
„Jedyne praktyczne przepisy wyszły w roku 1856. Pierwsza edycya, z 1,000 ogzempl. złożona, na papierze wziętym na kredyt od Jana Epsztejna z uprzejmości tegoż, druk był Psarskicgo.
Książka od razu się przyjęła, dzięki znajomym, którzy mieli sposobność osobiście się przekonać o kompetencyi w kierunku kulinarnym.
W trzy lata później, w roku 1869, wyszło drugie wydanie z 2,000 egz. Za namową ogólną w roku 1860 wyszło 1 wydanie „365 Obiadów“, z 1,200 egzemplarzy złożone. W 1862 r. wyszło drugie wydanie obiadów i trzecie przepisów, każde po 3,000 egzemplarzy.
W roku 1864, podczas niebytności autorki w kraju, wyszło 3 wydanie już z 5,000 egzompl. złożone, i od tej daty szły już wydania jedne po drugich, Obiadów i Praktycznych przepisów, zawierających same konserwy, mięsiwa, ciasta, wódki i likiery, za które na jednej z wystaw krajowych autorka specyalny medal otrzymała, posiada zaś wszystkich odznaczeń aż 11.
W roku bieżącym mamy 16 wydanie „Jedynych praktycznych przepisów”, a 17 „365 Obiadów.”
Postęp w książce był następujący: 1-sze wydanie przepisów na brzydkim papierze miało aż do 3-go objętości str. 166 za cenę 60 kop. Ostatnie, 16, na dobrym papierze, ma objętości stron 410 za cenę z oprawą 1 rs. 50 kop.
Obiady: wydanie 1-sze miało stron 186 za cenę kop. 75 czyli złotych 5, bo taki nosi tytuł. Dzisiejsze 17 wydanie, na pięknym papierze z portretem autorki, zawiera str. 520 w oprawie za cenę 2 rs. Pierwsze więc wydanie było o wiele droższe — w porównaniu, gdyż dzisiejsze, w miarę postępu sztuki kulinarnej i doświadczeń robionych przez autorkę — doszły do tego stopnia doskonałości, iż teraz są bez konkurencji.
Chociaż notatkę niniejszą kreślimy z okazyi jubileuszu książki, należy słów kilka powiedzieć o samej autorce. Pani Lucyna Ćwierczakiewiczowa, albo raczej tout court pani Lucyna, urodziła się w roku... Nie, dajmy pokój datom i szczegółom biograficznym, na które kiedyś czas przyjdzie. Powiedzmy lepiej, że autorka dwóch kapitalnych dziel kulinarnych, powyżej wyszczególnionych, i X broszur, artykułów, przepisów i poradników i t p. cieszy się dotąd dobrem zdrowiem, niezmordowaną ruchliwością i energią, żywo interesuje się po za swoją specyalnością kulinarno-gospodarczą, wszelkiemi sprawami towarzyskiego i społecznego znaczenia.
W antresolowym apartamencie pani Lucyny na Królewskiej zgromadzają się w jours fixes przedstawiciele różnych sfer towarzyskich Warszawy i obok gry wintowej (gospodyni jest wielką amatorką „szruby”), prowadzą ożywioną gawędę, w której naturalnie prym trzyma autorka książki jubileuszowej, posiadająca rozlegle stosunki i wszystkich znająca.
Pani Lucyna znana jest ze swej prawdomówności, która jednak nie zjednywa jej nieprzyjaciół, ale każdy, kto ma na sumieniu jakieś grzeszki publiczne, obawia się ciętości i interpelacyi osoby nie lubiącej nic owijać w bawełnę, nie krępującej się w obec nikogo.
Przeróżne anegdoty i bons mots krążą o pani Lucynie i są niemal tak popularne, jak jej dzieła.
Wszyscy pamiętają, jak na balu publicznym pani X., żona żyjącego nad stan przemysłowca, włożywszy kolczyki z duźemi brylantami, usłyszała głośno taką admonicyę od pani Lucyny.
— Ach! droga pani, jakie wspaniałe brylanty, jeszcze kto może pomyśleć, że są prawdziwe.
Przytomność umysłu, dowcip zawsze cięty, nigdy nie opuszczają pani Lucyny, czego dowodem odpowiedź pewnej literatce ironicznie zapytającej:
— Więc pani pisze o plackach?
— A pani pod placki — odparła zainterpelowana.
Dla określenia popularności autorki 365 Obiadów ktoś złośliwie, ale najsłuszniej powiedział: „Jeden jest tylko Szekspir i jedna Ćwierczakiewiczowa“. Bo też istotnie popularność pani Lucyny w danym zakresie pozostaje bez konkurencyi.
Ci, którzy znają autorkę 365 obiadów jako niewiastę dowcipną, trochę zamaszystą, nie wiedzą może o dobroci serca, czułego na każdą niedolę, i o uczynności pani Lucyny. Znaczną część swych pokaźnych dochodów przeznaczała na wsparcie ubogich, upośledzonych i wykolejonych z powodu różnych okoliczności losu. Kto kiedykolwiek uciekł się pod opiekę pani Lucyny, mógł być pewien, że nic żałowała dla niego czasu, fatygi, stosunków, słowem, czyniła wszystko, aby zrobić dobrze.
Poprzestając na tej króciótkiej szkicowej sylwetce autorki książki jubileuszowej, nadmieniamy jeszcze, że pani Lucyna napisała swoje „Pamiętniki“. Rękopis, o ile nam wiadomo, jest już do druku przygotowany. Nie przesądzając wartości literackiej owych pamiętników, trudno bowiem przewidzieć, jak autorka po za specyalnością swoją włada piórem — z góry przecież możemy być pewni, że wspomnienia osoby, przed którą prawie przez półwiecze przesunęło się tyle zdarzeń ludzi — mogą budzić nic małą ciekawość.

Światła i cienie, w: „Wędrowiec”, 1896

 

Żałuję twego męża, pokorny i cichy,
Będzie musiał spożywać obiadek dość lichy,
A wszak obiad w małżeństwie, to szczęścia połowa,
Tak przynajmniej dowodzi Ćwierczakiewiczowa.

Mieczysław Rościszewski, Gry i zabawy towarzyskie. Wskazówki do przyjemnego i użytecznego spędzenia czasu w domu i po za domem. Podręcznik dla młodzieży płci obojga, Warszawa 1900

 

Ustawianie samowaru na stole, przy którym się jada, powoduje zawsze pewien nieporządek; przytem samowar zabiera dużo miejsca i przeszkadza do prowadzenia rozmowy z panią domu. Dlatego też radzimy stawiać samowar zawsze na uboczu, nieopodal prawej ręki gospodyni tak, ażeby mogła rozlewać herbatę bez wstawania z miejsca. Nie potrzebujemy dodawać, że samowar powinien być codziennie czysty i świecić się jak lustro; do nastawiania samowaru używa się bezwarunkowo węgla drzewnego; dla utrwalenia jednak ciepła, można dodać potrochu dobrze wypalonych węgli kamiennych, jak to nam osobiście zalecała nieodżałowana pani Lucyna Ćwierczakiewiczowa, mówiąc: „Mój drogi, osieł jesteś, jeżeli o tem do tego czasu nie wiedziałeś.” Rozrzewniony do głębi lubem wspomnieniem, stwierdzam, że nic w naturze nie ginie, i zacny przepis zacnej nieboszczki zacnym polecam gosposiom. W każdym razie, baczcie panie, ażeby samowar wtedy dopiero był przyniesiony z kuchni, gdy się woda dobrze zagotuje i gdy nie będzie najmniejszego swędu i czadu z węgla.

Mieczysław Rościszewski, Pani domu. Skarbiec porad praktycznych dla Polek wszelkich stanów, Warszawa, 1904