Wychowanie syna
Wychowanie syna było trudniejsze, niż wychowanie córki. Dziewczynkę matka przygotowywała przede wszystkim do prowadzenia domu, czyli przekazywała jej własną wiedzę (w teorii, w praktyce nie każda kobieta była znakomitą gospodynią i panią domu, a i złe matki się zdarzały). Nawet jeżeli córka chodziła czy wyjeżdżała do szkoły, po jej ukończeniu pozostawała pod opieką matki aż do zamążpójścia. Z czasem sytuacja i możliwości ulegały zmianom i pod koniec wieku różnice w poglądach i postawie matek i córkę mogły być większe, ale ogólnie nie tak bardzo.
Wychowanie syna było trudniejsze. Wiedza, którą musiał przyswajać, dość szybko wychodziła poza zakres wiedzy przekazywanej kobietom (nie uczyły się one np. obowiązkowych dla chłopców łaciny i greki, rzadsza była wśród nich znajomość rosyjskiego i niemieckiego, słabo znały przedmioty ścisłe). Oprócz tego, ze względu na rozdzielność świata kobiecego i męskiego, dość wcześnie wychodził z jej sfery wpływów. W świecie męskim jego przewodnikiem powinien być ojciec, ale ten był często nieobecny lub niedostępny. Chłopcy także częściej i w młodszym wieku oddawani byli do szkoły z internatem.
W kwestii wychowania dzieci decyzje należały zawsze do ojca, także na mocy prawa. Zwyczajowo matka miała więcej do powiedzenia w kwestii wychowania córek, ale z kolei decyzje w sprawie wychowania synów nie tylko prawo, ale i tradycja powierzały ojcu lub innym męskim krewnym.
Głównym zadaniem matki w przypadku wychowania chłopca było wpojenie mu religii, zasad moralnych i patriotycznych. Jej własna cnotliwość miała chronić go przed pokusami świata, na które narażony był poruszając się poza strefą domową. Poza dawaniem dobrego przykładu i przekazaniem zasad niewiele jednak mogła zrobić.
W często słyszanych narzekaniach na niezadowalający poziom "dzisiejszej młodzieży" winę jednak przypisywano znacznie częściej matkom niż ojcom,
Natura jest naszą nauczycielką: ona nam pokazuje, że to co matka w serce dziecka wpoi, pozostaje mu najdłużej w pamięci, świeci jasną prawdą pośród drogi życia. Matka zatem powinna być zdolną wykształcić krajowi obywateli; w synach swych ma poprawić błędy i usterki ojców; ona powinna być odpowiedzialną za pomyślność kraju, a naród co takie matki posiadać będzie, oprze się złym przygodom potęgą zasad synów swoich, bo każdy z nich podąży ku prawdzie i cnocie.
Zygmunt Dobieszewski, Prawa kobiet do nauki, w: „Tygodnik Illustrowany”, 1863
Matka ma prawo czytać listy pisane do córki; korespondencya syna, który skończył lat dwadzieścia, powinna być nietykalną. Rodzeństwo nie powinno wzajemnie czytać swoich listów.
Zwyczaje towarzyskie (Le savoir-vivre) w ważniejszych okolicznościach życia przyjęte, według dzieł francuskich spisane, Kraków 1876
U nas, podług starych tradycyj wychowawczych, wpływ domowego ogniska, jego ciepło i słodycz przedstawiała chłopcu matka, energii uczuł go ojciec i przez nauczyciela szkoła, a dzieje, pieśń poetów, szlachetnie szczepiona miłość wysokiego ideału, uskrzydlały młodego ducha, podnosiły go nadpoziomowe i grubość materyalistyczną. Wpływ pięknej i dobrej kobiety, wpływ jej uczucia i wdzięku nie na szkolnych ławkach spotykać mu dawano. Ale nie tu jest miejsce do rozprawy o tem wszystkiem, nie z powodu książki do czytania dla młodzieży, bo nie w takich to książkach umysły spierają się o wielkie kwestye kierunku edukacyjnego — i tak w Ameryce jak wszędzie, poważny pisarz innego pola dla podobnych rzeczy szuka.
Książki dla dzieci i młodzieży, w: „Bluszcz”, 1876
Niejasno też rozumiem, dla czego godność macierzyństwa, wymagać ma od kobiety zrzeczenia się godności ludzkiej, kiedy cała niedokładność w wywiązaniu się z włożonych na matkę obowiązków, wypływa z owej podrzędności roli, jaką w stosunkach społecznych wydzielono kobiecie. Dotychczas, cóż uczyniły społeczeństwa dla matki, owego prototypu niewieściego ideału? Oto wyniósłszy kobiety do godności człowieka in abstracto, pomiędzy matkę a syna, rzuciły całą przepaść przesądu. Syn rodząc się z prawem wyższości i starszeństwa nad własną matkę, wpierw nim dorośnie, już uzna siebie za namaszczonego na pana, a rodzicielkę swoją, dzieląc w tem przekonania drugich, uważać będzie za coś niezupełnie określonego, za jakąś połowiczną istotę, nieletnią pomimo siwego włosa — za niewolnicę z pod praw wyjętą. I recenzent Bluszczu dziwi się, dla czego w ostatnich kilku latach, tak dużo o prawach, a tak mało o obowiązkach kobiet u nas rozprawiano, co mu wszakże nie przeszkadza zaznaczyć nieco niżej, że „pomimo wszelkich krzyków na jej obyczaje i usposobienia, jeszcze ona lepiej spełnia swoje obowiązki rodzinne niż mężczyzna."
Kobieto, masz być piastunką narodów! wołają zewsząd wielkim głosem, jak gdyby nie wiedzieli, że kto z dziecięcia ma urobić człowieka, ten potrzebuje przedewszystkiem uczuć się sam człowiekiem, w całem rozległem tego słowa znaczeniu — i że chcąc charakterem dziecka pokierować, powinno się koniecznie inteligencyą jego owładnąć. A któryż syn, doszedłszy wyżyn trzeciej klasy, nie ma siebie, za nieskończenie od swej matki mędrszego? Wszak on tam już posiadł uczoność niedostępną dla niej biednej, bo w owych skarbnicach wiedzy, gdzie się kobieta na rodzicielkę i piastunkę narodów sposobi, nie nauczają nawet porządnie rachować. I z zasad moralności, ustami matki głoszonych, któryż syn nie wyśmieje się szydersko, kiedy każdy wie przecie, że surowy obowiązek, bezwzględna cnota, wymyślone tylko dla kobiet; po co mu słuchać tego, co pełna lęku o zdrowie i szczęście drogiego dziecięcia naucza matka, on woli zapatrywać się na to, co czyni ojciec.
F., Co my kobiety myślimy o kwestyi naszej, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1877
Próżne są wszelkie odwoływania się do matek o konieczność reformy w obyczajach. Dopóki nie zmienią się warunki stosunków rodzinnych, majestat macierzyństwa nie będzie do tyla imponował synowi, aby go uczynić na głos matki powolnym. Miłość sama tu nie wystarcza, nie może ona służyć za modłę dla uległości synowskiej, bo nie każdy syn jednakowo kochać potrafi, a posłuszeństwo nakazane ojcowską powagą, pozostanie zawsze czczym tylko wyrazem.
F., Co my kobiety myślimy o kwestyi naszej, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1877
Znałam matkę, która się nauczyła po łacinie i trocha po grecku, która się obeznała z geometryą i innemi gałęziami nauk, w zakres kobiecego wykształcenia nie wchodzących, i synów swoich sama, sama zupełnie do trzeciej klassy gimnazyalnej przygotowała. Lata, lata to już temu; o emancypacyi kobiecej tyle co teraz nie mówiono i poprostu miłość macierzyńska była tu natchnieniem szlachetnem, a jakkolwiek sąsiedzi — rzecz działa się na wsi — podżartowywali początkowo z łacinniczki, otoczył ją potem wobec spełnionego faktu wysoki wszystkich szacunek, i nie zapomnę nigdy wrażenia, z jakim się do tej kobiety mądrej, która „po łacinie umie“ raz pierwszy zbliżałam. Synowie jej są już dzisiaj w jesieni życia, a pewno im wspomnienie tej tkliwej matki, zawsze z rozrzewnioną czcią w sercu się łączy, pewno jej pamięć aureolą świętości niemal w myśli ich się opromienia. Aż mi żal to napisać, że ta dobra matka angielskiego była pochodzenia, z angielskiej wyszła rodziny.
Marya Ilnicka, Nauka i wychowanie dziewcząt. W domu czy po za domem?, Bluszcz, 1878
Dziewczynce znaleźć można niemało zajęć względowi owemu odpowiednich, a przedstawiających pierwszą naukę robót ręcznych, jakie w jej wychowaniu koniecznie miejsce zająć muszą; dla chłopców trudniej o to, ale też chłopczyka, który nie potrzebuje wprawiać się wiele do robót mechanicznych, z ożywczem ruchem nie złączonych, nie wyrabiających siły i zręczności, niema po co do takiego zajęcia skłaniać. Niech sobie raczej w to miejsce małą ciesiełkę, tokarkę prowadzi, co przyszłości męzkiego przeznaczenia lepiej odpowie, niech mu zostanie podsuniętym ołówek, klocki do budowania domów i przeróżnych gmachów jego fantazyi, a wreszcie, jak dziewczynce dostaje się lalka, gospodarstwo blaszane, tak niech on sobie na drewnianym rumaku hasa, drewnianą szabelką wywija, hufce ołowianych rycerzy sprawia — niech się młoda wyobraźnia uskrzydla i pierwszy swój polot bierze, niech w dziecku tworzy się i kształci zwolna człowiek przyszły — intelligentny, czynny, samodzielny.
Zabawa i wychowanie, w: „Bluszcz”, 1878
Niech córka widzi matkę zajętą zawsze obowiązkami swemi, nie goniącą za zabawami i strojem, a i ona nie wyrośnie na pustą tylko salonową lalkę; niech syn widzi ojca uczciwie użytecznej oddanego pracy, szlachetnym ogólnego dobra poświęcającego się celom, a i on w przyszłości nie samo tylko użycie za cel sobie obierze.
Bogumiła, Kobieta w rodzinie, Warszawa 1879
Utrzymując, że dzieci od pierwszych lat życia nietyle rozkazem, co przeświadczeniem prowadzone być winny, miałam szczególniej na myśli synów, którzy tak wcześnie zpod bezpośredniej opieki rodziców wychodzą.
Chwila pójścia do szkół jest dla chłopca chwilą pierwszego zetknięcia się ze światem. Tam to poznaje się on z kolegami, którzy będąc mu równi wiekiem, ale często niepodobni wychowaniem, popychają go do tysiąca niedozwolonych mu dotąd swawoli i nadużyć i jeszcze naśmiewają się z niego, jeżeli za ich przykładem i namową iść nie chce. Wtedy to niechaj rodzice, a szczególniej też matka, (bo chłopiec mniej już zwykle wstydzi się słuchać ojca jak matki) nie łudzi się próżno nadzieją, że władza rodzicielska, choćby najgroźniejsza, będzie silniejszą od wpływu kolegów; powaga tej władzy, w takim razie tylko uratowaną być może, jeżeli chłopiec nie był dotąd samym rządzony postrachem, jeżeli już pojął co to obowiązek, i jeżeli od namowy kolegów, od obawy ich żartów, szyderstw, silniejszą będzie w jego sercu obawa zasmucenia ukochanych rodziców i obrażenia Boga.
Bogumiła, Kobieta w rodzinie, Warszawa 1879
Stosunek jego do nauczycieli niechaj mu także matka w prawdziwem wykaże świetle; niech go nauczy rozróżniać szacunek dla człowieka od uszanowania należnego przełożonemu, bo jeżeli uszanowanie to i uległość będzie on uważał za prawo boże, za podstawę porządku społecznego, nie uchybi pewno nauczycielowi, choćby nawet nie miał dla niego szacunku.
Bogumiła, Kobieta w rodzinie, Warszawa 1879
O wszystkich ułomnościach i występkach ludzkich, o wszystkich szkaradach tego świata niechaj także młody chłopiec dowie się najprzód z ust ojca lub matki; trucizna ta tylko ich ręką podana nie stanie mu się szkodliwą, inaczej pociągnięty urokiem tajemnicy, nie dojrzy wpośród jej cieni tych mętów, od którychby przy jasnym dniu z obrzydzeniem się odwrócił. Niech więc dłoń matki czar ten zażegna, niechaj przenikliwość macierzyńska przewidzi zbliżającą się dla niego chwilę pierwszego, możliwego potknięcia i wcześnie jej zapobieży, niechaj w jej uścisku znajdzie on siłę do zwalczenia pierwszej pokusy, a później — później, sama jej modlitwa wystarczy może, by uciszać w jego piersi budzące się namiętności i od upadku go chronić.
Bogumiła, Kobieta w rodzinie, Warszawa 1879
Do ojca należy wprowadzenie syna w koło mężczyzn zacnych, mających wyższe cele społeczne. – Towarzystwo z kobiet i mężczyzn złożone, jest szkołą innego rodzaju: kształci ono poglądy moralne, gusta estetyczne, przymioty towarzyskie, uczy znajomości ludzi; ale koło mężczyzn poważnych i myślących zaznajamia z życiem rzeczywistem i jego potrzebami; z położeniem obecnem i przeszłością kraju; wyrabia opinije społeczne i polityczne; daje kierunek tym porywom młodzieńczym, które tak potrzebują celu.
Zofia Kowerska, O wychowaniu macierzyńskiem, Warszawa 1881
Chłopiec szepce po kątach z kolegami, czasem wpada mu w rękę książka wyobraźnię jego niesłychanie podniecająca; słowem dziecię, żyjące dotąd naturalnem dla niego życiem, zrywa jabłko z drzewa wiadomości złego. I zapobiedz temu niepodobna.
Matka w domu przygotować go do tego nie może, bo jej obowiązkiem otoczyć dziecię przykładami najczystszej moralności, atmosferą spokoju, wrażeniami, wypływającemi z uczuć dobra i piękna. To też matka, zamieszkała w mieście, powinna być dla syna przeciwstawieniem tych wszystkich kobiet, które go zaciekawiać zaczynaj a; ta, która na wsi mieszka, niech korzysta z wakacyj, żeby walczyć o duszę dziecka z wpływami świata, majaczącemi przed jego niedojrzałą wyobraźnią i wytwarzającemi w jego myśli świat zupełnie różny od tego, w który wprowadziła go matka.
Zofia Kowerska, O wychowaniu macierzyńskiem, Warszawa 1881
Wspomniałam wyżej, iż matka powinna być dla syna żywem przeciwstawieniem, już nie mówię zepsutych, ale lekkich i zalotnych kobiet. Było to może przestrogą zbyteczną; każda bowiem matka, dbająca o cnotę swych dzieci, rolę swoję dobrze pojmuje; innym zaś próżno byłoby wmawiać potrzebę tego, nie zrozumiałyby jej, a nawet niema prawdopodobieństwa, by słowo niniejsze przeczytały.
Zofia Kowerska, O wychowaniu macierzyńskiem, Warszawa 1881
Ale jest jeszcze jeden warunek, przez który wpływ matki na dorastające dziecko podnosi się albo obniża: to wyrobienie jej umysłowości. Matka wykształcona, której myśl z myślą syna młodzieńca na odpowiednim gruncie rozumowania spotkać się może, matka, która tego syna tak zdolna jest pojąć umysłem, jak kocha go sercem: matka taka, to dopiero prawdziwa wychowawczyni i kierowniczka moralna, bo nie utrącą ona kierownictwa tego w tej chwili, właśnie najważniejszej, gdy to jej dziecko zaczyna już czuć i myśleć samodzielnie, gdy wpajane mu przez wychowanie pojęcia i przekonania zaczyna własnym rozumem rozbierać, i albo je na własność swą duchową zachowuje albo odrzuca i w tyle, poza sobą, zostawia.
Bardzo wiele najlepszych nawet matek zadaniu takiemu sprostać nie może. Ich własne wychowanie nie przygotowało ich do tego: z małym zapasem wiedzy, z myślą nieuzdolnioną do wyższego polotu w sfery ducha, do głębszego wejrzenia w życie i sprawy ludzkości, stanęły oni wobec wielkiego obowiązku macierzyństwa, zdane niemal na łaskę i niełaskę losu, bo często tylko instynkt macierzyńskiego uczucia na całą pomoc, na jedyną busolę swą posiadając. Ale właśnie przez ten instynkt miłosny, przez to uczucie, które w kobiecie może nad wszystkie inne się podnosi i wszystkie inne przerasta — przez miłość dziecka, ta, która matką zostaje, powinna się poczuć do wszystkich braków, do wszystkich tych niedostatków swoich, które jej stanąć mają na drodze w przekazanem jej przez naturę i społeczeństwo dziele wychowania. Wszystko, co jest w niej wiadomością dobrego i złego, winno się w niej wzruszyć i do głosu przychodząc, zawołać na nią z głębi duszy, aby odpowiedziała uczciwie obowiązkom swoim i miłościom swoim—aby się nauczyła być dobrą matką nietylko z krwi i ciała, ale z ducha: z woli i samowiedzy jego rozumnej.
Marya Ilnicka, Po wakacyach, w: „Bluszcz”, 1884
Matka, zmuszona oddać dziecko zdaleka od siebie, powinna pisywać, utrzymywać z niem stale korrespondencyą listowną, za której pośrednictwem jej syn, jej córka, spotykaliby się ze wskazówkami, radami, przestrogami macierzyńskiemi, a która przynosiłaby im zarazem coś więcej jeszcze, coś może ważniejszego nad to wszystko, bo ciepło domowego ogniska, woń rodzinnego zakątka — tradycyą ojczystą, której nie wyprze się potem nigdy człowiek tak wychowany. Siła to ogromna, zachowująca panowanie swoje, nietylko nad chłopcem, nietylko nad młodzieńcem, bo idzie ona za nim w życie i nie opuszcza nawet męża, któremu włos srebrzyć się zaczyna u skroni. Tkliwa wdzięczność za wychowawczą pracę rodziców jest jednym ze składowych żywiołów tego stanu uczucia: syn pamięta czułą troskliwość matki o niego: pamięta jej poświęcenia dni i nocy swoich, jej miłość bez granic, już też potem w praktyce życia głos jego nie będzie nigdy negacyą uczucia i idei rodziny.
Marya Ilnicka, Po wakacyach, w: „Bluszcz”, 1884
Między braćmi i siostrami niech panuje poufałość, ale i szacunek; bracia mają za zadanie opiekować się siostrami, a matka w sporach między córkami a synami, popierać winna córki, ażeby płeć mocniejsza nie nadużywała swojej siły.
Spirydion, Kodeks światowy czyli Znajomość życia we wszelkich stosunkach z ludźmi Na podstawie najlepszych źródeł ułożył, Wydanie czwarte, Warszawa, Kraków 1898
Najbardziej nawet kochająca matka musi wcześnie bardzo zrezygnować w znacznej części z pokierowania z wychowaniem syna i zastosować je do istniejących zwyczajów i przepisów. Musi go posyłać do szkół publicznych, i poddać wpływom nieznanych sobie nauczycieli, nieznanych kolegów i obowiązującego programu szkolnego. Musi nareszcie wymagać od niego tego, czego wymaga życie tj. spełniania tych prac, które spełniają jego rówieśnicy, słuchania tych nauk i wskazówek, które i ich obowiązują, zastosowania się do tych zwyczajów, które są ogólnie przyjęte, bez względu na to, czy te prace są kształcące i pożyteczne, czy te nauki i wykłady zmierzają do jego dobra, czy te zwyczaje uszlachetniają, lub psują jego charakter. W tym razie znowuż jak i w poprzednim, sprawy ogólne, społeczne tak silnie wpływają na jej najbliższe, prywatne sprawy, na jej najżywotniejsze zadania, że obojętnemi jej być nie mogą. Nie może więc uważać za rzecz błachą dla siebie ani kwestyi reform szkolnych, ani kwestyi podwyższenia płac, poprawienia warunków życia lub podniesienia skali wykształcenia nauczycieli, ani kwestyi moralności publicznej, z którą się jej dziecko w każdem zbiorowisku jednostek ludzkich spotyka.
I. Moszczeńska-Rzepecka, Wychowanie. Czego oczekuje po nas społeczeństwo?, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1902
Matka, która uważałaby za najwyższą niestosowność, żeby córka jej sama późnym wracała wieczorem-syna swego z całym spokojem wysyła, na miasto, choćby o północy.
Podobnie ma się rzecz z przedstawieniami teatralnemi, pismami, książkami i rozmowami starszych.
To, czego nie powiedzianoby nigdy przy młodej dziewczynce, mówi się przy chłopcu równego jej wieku z całą bezkłopotliwośeią, jak gdyby to nie była także dusza dziecięca świeża, nieskalana, jak gdyby jej zdrowie moralne nie płynęło z tego samego źródła, co tamtej.
C., Wychowanie, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1902
W tej niebezpiecznej fazie młodzieńczego rozwoju matka, nadewszystko matka, powinna wydobyć z siebie cały zapas taktu i energii, ażby nieopatrzne pacholę powstrzymać silnie nad brzegiem zagrażającej mu przepaści. Niestety, matki dzisiejsze zbyt skwapliwie dają ucho mniemanej wielkości synków i – pobłażliwe aż do rozpaczy – bezwiednie wytwarzają coraz to większy legion gogusiów i niedouczków, zarozumialców, a jednak karłów duchowych i fizycznych! Ponsem rzetelnego wstydu i sromoty zalałby się niejeden z marsowych przodków, gdyby mógł przejrzeć tę bezładną armię cherlaków, tak słabą, złą i szkodną i tak niedającą gwarancyi na lepszą przyszłość!...
Mieczysław Rościszewski, Pani domu. Skarbiec porad praktycznych dla Polek wszelkich stanów, Warszawa, 1904
Zaznaczyć tu jednakowoż wypada, że i żeńskie osoby bynajmniej nie mają prawa za bardzo natrząsać się z mężczyzn i z pojawiającego się tak często wyuzdania dzisiejszej młodzieży. Przedewszystkim powinny się one zastanowić nad głównymi przyczynami złego i najpierw się zapytać: jaka była matka owego rozpasanego młodzieńca? Bo też wpływ matki na syna, i to już nawet przed urodzeniem ma doniosłe znaczenie także w życiu płciowym.
Przestrogi i rady zdrowotne dla dorosłej młodzieży, Berlin 1910
Najsilniejszym talizmanem chroniącym syna od upadku w walkach życia, jest wspomnienie o niepokalanej czystości matki. Dziwię się, że o to pytasz, bo poczucie tego wielkiego obowiązku, tej olbrzymiej odpowiedzialności starałam ci się usilnie zaszczepiać.
Paulina Kuczalska-Reinschmit, Siostry, Warszawa 1908
Przerażona byłam odpowiedzialnością moją w wychowaniu syna; czy podołam zadaniu, jakiego Bóg i kraj oczekuje ode mnie! Modliłam się gorąco prosząc Boga przede wszystkim, aby mi oszczędził trudności z moralnym prowadzeniem się chłopca, gdy dorastać będzie, bo czułam się bezbronna wobec takich ostateczności.
Anna z Działyńskich Potocka, Mój pamiętnik, Warszawa 1973
Nie podobał się ojcu mój wygląd, pamiętam jak burczał na mamę, że dalej tak być nie może, że w tym babińcu chłopiec marnieje i zginie, że potrzebuje męskiej ręki. Dosyć już tego, wstyd, żeby dziesięcioletni chłopiec na ulicy chodził trzymając obu rękami Francinę za pupkę i objadał się z nią ciastkami po różnych cukierniach. Powinien w tym wieku sam chodzić po mieście. Tegoż dnia wyprawił mnie samego z listem na pocztę. Wiedziałem, że poczta była na placu Wareckim, że trafię do niej, lecz pierwszy spacer bez zwykłej opieki napełniał mnie bojaźnią. Polecenie ojca załatwiłem, w drodze jednak powrotnej przyczepiło się do mnie kilku uliczników i tak mną jak piłką zaczęli w różne strony popychać, że wpadłem w kałużę i we łzach, ociekający błotem, powróciłem do domu. Czułem się bardzo pokrzywdzonym, gdyż zamiast słów pocieszenia dostałem burę od ojca i zostałem nazwany fajtłapą i niedołęgą. W ciągu paru dni ojciec zaangażował dwóch do mnie mentorów: pana Jana Dąbrowskiego, który miał mnie przygotować do egzaminów szkolnych, oraz pana Amanza Burkhardta, Szwajcara rodem, który miał mnie uczyć języków francuskiego i niemieckiego, a poza tym stale mną się opiekować i, jak ojciec się wyraził: „z baby i beksy masz się stać mężczyzną”.
Antoni Kieniewicz, Nad Prypecią, dawno temu… Wspomnienia zamierzchłej przeszłości, 1989
Na podobny temat: Matka Polka