Z końcem zimowego karnawału nie kończyło się życie towarzyskie. Po okresie Wielkiego Postu, wypełnionym przez rauty, wykłady i działalność dobroczynną, następował tak zwany „zielony” lub „letni” karnawał.
Zaczynał się on po Wielkiejnocy, kiedy kończyły się wielkopostne ograniczenia. Rozpoczynał się wtedy sezon wyścigowy, odbywała się także wystawa rolnicza oraz jarmark wełniany – wszystko to przyciągało do Warszawy właścicieli majątków ziemskich. Towarzyszyły im liczne imprezy towarzyskie, a także wielkie akcje charytatywne – w Warszawie były to przede wszystkim wielkie „zabawy kwiatowe” połączone z loterią fantową w Ogrodzie Saskim. Później starano się także wprowadzić znane z zagranicy corsa kwiatowe.
Ponieważ letnie upały w mieście były nieprzyjemne i kto mógł, starał się ich unikać, letni karnawał kończył się, gdy wszyscy opuszczali miasto – powracając do swoich majątków na wsi, wyjeżdżając „do wód”, lub udając się na wynajęte letnie mieszkania.


Skończył się tak zwany letni karnawał warszawski a z nim wszystkie doroczne odbywające się w tym czasie obchody, zabawy i zabawki. Największem powodzeniem cieszyła się Wystawa koni; setki widzów codziennie odchodziło z kwitkiem nie mogąc dostać biletów – cóż tak pociągało tłumy nietylko mężczyzn ale i kobiet? – Nowość i nadzieja licznego zebrania, boć dziewięć dziesiątych z widzów nietylko nic a nic nie zna się na koniach, ich rassie i hodowli, ale nawet i pretensyi do tego nie ma i mieć nie może.

Z kraju i z zagranicy, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1880

 

Skończył nareszcie dni swoje ów tak zwany „letni karnawał warszawski" i doprawdy nie możemy pożegnać go inaczej jak tylko najszczerszem życzeniem „by w podobnych warunkach nie powracał więcej". Mamy tu głównie na myśli wystawę koni i wyścigi, których jedynem zdaje się celem: bezmyślna zabawka panów.

Z kraju i z zagranicy, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1882

 

W Warszawie rozpoczyna się już tak zwany „karnawał letni", który z powodu wystawy przemysłowo-rolniczej, będzie bardziej ruchliwym i ożywionym niż zwykle. Kupcy warszawscy, którzy uskarżają się na ogólny zastój w interesach i stagnacyą, obiecują sobie, że ruch czerwcowy powetuje im straty. To też za pomocą wszelkiego rodzaju ogłoszeń i reklam, starają się zwracać na swe sklepy uwagę publiczności. Być może, że nadzieja nie zawiedzie handlujących, gdyż wystawa, wyścigi i jarmark wełniany, ściągną do miasta znaczną liczbę gości i wywołają tak upragnione ożywienie.
Jak się zapowiada wystawa, donosiliśmy już w poprzednim numerze Tygodnika, o tem zaś co się na niej znajdzie godnego uwagi z dziedziny pracy i gospodarstwa kobiecego zwłaszcza, doniesiemy po otwarciu wystawy. Wśród licznych pawilonów i kiosków, któremi zabudowano cały plac Ujazdowski, sprawozdawca nasz szukać będzie tego mianowicie, co w pracy kobiet może znaleźć zastosowanie, co wskazać może nowe źródła dochodu z gospodarstwa kobiecego, które pragnęlibyśmy widzieć co najprędzej na możliwie najwyższym stopniu rozwoju i udoskonalenia.

Wiadomości z kraju, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1885

 

Dwa są punkta kulminacyjne w życiu towarzyskiem Warszawy: karnawał i wyścigi. W czerwcu, kiedy równocześnie schodzi się i wystawa i jarmark wełniany, zjazd bywa wielki, gości, zwłaszcza wiejskich dużo, nastaje właśnie ta druga epoka warszawskich zabaw, karnawałem letnim nazwana. Od kiedy znam Warszawę, co roku powtarza się zawsze ta sama historya, ze w listopadzie i grudniu zaczynają się złowrogie przepowieści , iż karnawał będzie nieszczególny, balów mało, zjazd, żaden, bo rok ciężki i zły, zbiory niepomyślne a ceny zboża niskie. Tymczasem nadchodzi styczeń i luty, wszystkie przepowiednie zawodzą, bale sypią się jak z rogu obfitości, Lewandowskiemu puchną ręce i hulamy, jakby za najlepszych i najweselszych czasów. Stosunkowo najmniej bawi się arystokracya, to kółko właśnie, które najbardziej jeszcze, chociaż zawsze z przymieszką haute finance, odpowiadałoby waszym krakowskim o „towarzystwie” pojęciom.

Antoni Zaleski, Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki, przez Baronową X. Y. Z., t. I, Kraków 1886

 

Na „letni karnawał” zjazd ze wsi bywa mniejszy, zawsze jednak jest znaczny, a zebrania przenoszą się z salonów do lóż wystawowych, na wyścigi, gdzie się odwiedza znajomych w ich powozach – na koncertach w Dolinie Szwajcarskiej, które jednak z każdym rokiem coraz bardziej wychodzą z mody – a jeśli zjazd liczny i chęć do zabaw większa, to trafi się czasem i niejeden bal prywatny i parę pikników towarzyskich w jakimś arystokratycznym lokalu lub za miastem, najczęściej w Marcellinie , willi-restauracyi, położonej za rogatkami belwederskiemi.
Podobne zabawy mają swój specyalny urok, swoją odrębną cechę des bals champêtres, połączonych z fajerwerkami i illuminacyą ogrodów. Panie występują wówczas w toaletach spacerowych, satinetka zastępuje „tiule” i „illuzye”, zabawa przeciąga się długo i jeśli ma być sławną, musi się zakończyć wspaniałym, przy blaskach wschodzącego słońca „białym mazurem”. - Gremialny powrót do miasta, ranna przejażdżka po Łazienkach lub wspólna po pikniku wycieczka do Willanowa, nadają tego rodzaju zabawom warszawskim czysto lokalny charakter i bardzo dużo powabu. W ógóle w czasie letniego karnawału więcej tu jeździmy, aniżeli tańczymy... Pora to, w której piękny zaprząg i spacerowe toalety wyłącznie zaczynają panować, a nasze czerwcowe corso po alejach Ujazdowskich i Łazienkach wygląda nader wspaniale i wierzaj mi w mniejszym zakresie, naturalnie bez dworu i urzędowych ekwipaży, śmiało może rywalizować z znaną wiedeńską zabawą Praterfahrt, a nawet w dzień wyścigów trochę i z Laskiem Bulońskim....

Antoni Zaleski, Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki, przez Baronową X. Y. Z., t. I, Kraków 1886

 

Latem, po wystawie, towarzystwo warszawskie niknie zupełnie. Wszystko, co żyje, wyjeżdża na wieś, do wód lub co najmniej na letnie mieszkania...

Antoni Zaleski, Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki, przez Baronową X. Y. Z., t. I, Kraków 1886

 

Bal w Dolinie Szwajcarskiej na dochód opieki nad biednemi matkami i ich dziećmi, pod względem finansowym powiódł się wybornie, ale co do tłoku, gorąca i trudności oddechu z powodu zbyt wielkiej liczby uczestników, zwolenników tych przyjemności zawiódł najzupełniej. Z równie dobrem powodzeniem odbędzie się: zabawa ludowa na dochód Tow. dobroczynności na placu Ujazdowskim po wystawie, a odbyła już zabawa na korzyść Przytuliska w ogrodzie Frascati hr. Branickich, oraz Wianki świętojańskie na Wiśle.

„Tygodnik Mód i Powieści”, 1886

 

Brr! jak zimno! Wczoraj deszcz padał, dzisiaj pada, jutro będzie padać, cóż za czarowny miesiąc zieleni i słowików. Letni karnawał też stosowną odznacza się werwą. W ogrodach pustki, na ulicach pustki, nawet zasługująca ze wszech miar na poparcie Wystawa Hygieniczna, także świeci pustkami.

K., Letni karnawał, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1887

 

Wpadła mi w rękę wiadomość o zabawie, „mającej odbyć się” w Dolinie Szwajcarskiej na rzecz ubogich matek i ich dzieci.
„Zabawa na rzecz tej pięknej instytucji – woła oczarowany wdziękami gospodyń sprawozdawca – będzie jednym z najpiękniejszych klejnotów całego pasma zabaw karnawału letniego.”
Otóż właśnie czego mi brakowało.
Pomijam kwestię: z jakiej racji towarzystwo opiekujące się ubogimi matkami nazywa się „pięknym”. Czy ze względu na matki, które pomimo zimna i głodu zmuszone są być matkami – czy też ze względu na dzieci, które przychodzą na świat, ażeby go jak najrychlej opuścić?

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Codzienny” 1888

 

„Corso," czyli korowód powozów, wyporządzonych odświętnie, przystrojonych wykwintnie, pozajmowanych przez „beau monde" i uwijających się przed oczami zazdrośników, drepcących na piechotę, ma się odbyć w parku Łazienkowskim gwoli ubogim Towarzystwa dobroczynności, którym, jeżeli się ta nieznana u nas zabawa uda, przynieść to może sporo grosza. Park zostanie zamknięty, powozy i jeźdźcy za wejście opłacać się mają po 5 i po 3 ruble, a piesi po 30 kop. Niewiadomo tylko czy owo „corso," jak to bywa na Rivierze (w Nizzy nadewszystko) połączy się z uroczystością kwiatów. Tam place zasypywane bywają kwieciem, którego w tej porze (na wiosnę) hojna przyroda dostarcza aż do zbytku. Tutaj... byłoby to tylko zbytkiem.

Z chwili bieżącej, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1893

 

Zapowiedziane na wczoraj corso „naturalnie" powiodło się. Tego klasycznego „naturalnie" użył pewien dziennik, zdając sprawę o zabawie, która poruszyła mrowisko warszawskie, sięgając aż do wnętrza Nalewek i Muranowa. Naturalnie — to znaczy, że inaczej byćby nie mogło i być nie powinno, że corso stało na gruncie potrzeby i logiki, dobrze zrozumianej i odczutej przez masy filantropii i przekonania, że gapiąc się na ukwiecone pojazdy, spełnia się swój obowiązek.
Naturalnie, że tak było.
To mi się tylko wydaje trochę nienaturalnem, że ci właśnie, którzy do worka filantropii najwięcej rzucić mogą, rzucają istotnie, ale tylko na opłacanie pompy swojego miłosierdzia. Szczur, który ma być prawym potomkiem góry, przychodzi na świat przy huku rac niebotycznych, przy blaskach ogni sztucznych, przy rozkosznych dźwiękach muzyki, przy zadowoleniu jednych, podziwie innych. Jak na szczura — bardzo okazale!
„Poseł Prawdy" w tygodniku swoim suponował przed paru tygodniami, że dla zdobycia ubogim 5,000 rs. wyrzuci się ich 500,000. Zdaje się, że supozycya była mylna co do cyfr, ale nie przesadziła co do ich wzajemnego stosunku. Pół miliona rubli na corso nie wydano, ale też pięciu tysięcy dla biednych nie zdobyto. Cóż chcecie, urządzenie takiej szopki musiało być kosztowne. Przygotować teren, uorganizować służbę porządku, pooświetlać co ciemne, przygotować różne niespodzianki, które bywają największą przynętą dla tłumów — to się za lada co zrobić nie da.
Dodatnią stroną zabawy, której w Warszawie było stanowczo zaciasno, stanowiła odrobina ruchu w przemyśle i handlu, wywołana przez corso.
Sprzedano multum kwiatów, tysiące par rękawiczek, zrobiono dużo nowych kapeluszy i sukien, odrestaurowano i odlakierowano ze setkę powozów. Gdyby jeszcze temu lub owemu nie zechciało się kwiatów z Nizzy, Medyolanu lub Plorencyi, korzyści nie byłyby przyćmione wybrykami zbytku, rwącego się poza krańce możliwości etycznej.
Ogrodnicy, modniarki, sklepy galanteryjne i t. p. błogosławią myśl corsa, urzeczywistnioną przy najpiękniejszej pogodzie.
Czy istotnie zabawy podobne mają u nas przyszłość przed sobą, jak wróżą optymiści dziennikarscy?... Tak, dopóki nie przestaną być nowością.
Kosztowne jednak strojenie pojazdów z jednej strony i przyglądanie się z drugiej temu, co nie jest ani sztuczką, ani konceptem, ani... nieprzyzwoitością, rychło znudzić się może. Warszawa jest najkapryśniejszem z dzieci swojego czasu. A o niespodzianki tak trudno! Z temi niespodziankami zresżtą, zapowiadanemi przez reporterów tak tajemniczo i w sposób nieobowiązujący do niczego — już się publiczność oswoiła. Nikt w nie nie wierzy. Niespodzianką może być tylko deszcz ulewny, burza z piorunami, grad dziurawiący parasolki, lub brak biletów wejścia, puste bufety, zamoknięcie ogni sztucznych...

Z tygodnia, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1893

 

Corso, wedle ostatecznych obliczeń, przyniosło dochodu więcej niż 7,000 rs. Ciekawe jest, ile też wydano pieniędzy na tę zabawę, którą naśladować zaczynają różne stowarzyszenia. Słyszeliśmy, że i na wsiach panowie sąsiedzi urządzają corsa, nie myśląc bynajmniej o sprowadzaniu kwiatów z zagranicy. Oczywiście zabawki te, to majówki lipcowe, wesołe, pełne życia i habrów, których jest poddostatkiem.

Z chwili bieżącej, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1893

 

Żywe szachy.
W dniu wczorajszym pewne grono dam filantropek obradowało nad ułożeniem programu wielkiej zabawy dobroczynnej na świeżem powietrzu, a mianowicie na pola Mokotowskiem zaraz po ukończeniu wyścigów wiosennych,
Z inicjatywy pani M. przyjęto projekt urządzenia żywych szachów, jako nowości, która może zainteresować szerokie sfery.
Projekt zasadza się na tem, aby na części placu wyścigowego utworzyć wielkich rozmiarów szachownicę z kwadratów i ustawić z obu stron żywe osoby w stosownych kostjumach, imitujące wszystkie figury szachowe.
Inicjatorka, pani M., podjęła się, jako artystka-malarka, przedstawić szkicowe wzory kostjumów.
Żywe szachy po przedefilowaniu przez plac przy dźwiękach muzyki staną na wskazanych miejscach, a później będzie rozegraną istotna partja, do czego zostaną zaproszeni lubownicy gry szachowej.
Osobistości, występujące w roli żywych figurek, mają dokonywać poruszeń na skinienie partnerów aż do rozstrzygnięcia gry, zakończonej matem lub patem.
Takich partyj można urządzić kilka.
Projekt pani M. w zasadzie przychylnie przyjęty będzie po dokładnem przedstawieniu szczegółów jeszcze raz omawiany na zebraniu w nadchodzącą niedzielę w mieszkaniu pani Karoliny Jankowskiej,
Na zebranie to uchwalono zaprosić kilku szachistów oraz artystów malarzy.

„Kurier Warszawski”, 1894

 

Zanim Warszawka się wyludni, zanim nastąpi tak nazwany sezon ogórkowy, w którym książki zalegają półki księgarskie, panny sklepowe w wystawowych oknach siedzą godzinami całemi, oczekując kupujących, tygodniki drukują wiersze poetów minorum gentium, a kto tylko może opuszcza rozpalone bruki miasta — zanim to wszystko nastąpi, miasteczko nasze korzysta z dobroczynnej wiosny i jej uroków i napełnia ogródki podmiejskie i restauracye z ogródkami wewnątrz miasta, gdzie brzmi rozgłośnie: „Świr, świr za kominem“ albo klasyczna muzyka niemiecka w Dolinie Szwajcarskiej. Zebrania zaś towarzyskie, tak zwane rauty zimowe, przemieniają się na loteryą fantową, kosze szczęścia zawsze służą, jako przynęta dla ludku i ludek bawi się ochoczo i rad jest, gdy w braku czego innego, za wydane 25 kopiejek obdarzy go fortuna choć lichtarzem cynowym. Nasz high-life nie próżnuje także: pracowite wyścigi przeplata balami, w których objawia swoje demokratyczne usposobienie. Oto d. 10-go bieżącego miesiąca, odbył się wspaniały bal wiejski u hr. Potockich w Jabłonnie, na który przybyło przeszło 100 osób, przeważnie w kostiumach ludowych. W „Weselu krakowskiem“ we właściwym stroju wieśniaczki, wystąpiła ks. Marya Woroniecka, panem młodym zaś, stukającym w podkówki był hr. Zamoyski.
W „Błękitnym“ też pałacu Zamoyskich odbyła się równie huczna zabawa, podczas której dziedziczka sławnego rodu, weszła w świat po raz pierwszy.

??, Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1895

 

Corso.
Niespożytą jest, jak się pokazuje, metoda wytargowywania dla dobroczynności jednej tysiącznej od wyrzuconych bezprodukcyjnie summ pieniędzy, skoro w roku bieżącym jeszcze, wystąpili kusiciele z projektem kwiatowego corsa. Przy teatrach i teatrzykach, wyścigach, zielonoświątkowych Bielanach, wystawie rolniczej, zbliżających się regatach Ś-to Jańskich, niewiadomo już doprawdy, kiedyby się na to Corso znaleźć mógł czas, i ktoby z tych, którzy na kilka letnich miesięcy opuścić mają niebawem Warszawę, mógł w niem przyjąć udział bierny, nie mówiąc już o czynnym. O pieniądzach nie wspominamy wcale, bo pieniędzy jest w naszem mieście takie mnóstwo niezmierne, że przedmiotem kłopotu może być tylko, na co je wydać, a nigdy zkąd tych pieniędzy dostać. Pod tym względem jesteśmy niewyczerpani, i o tem wie zarówno każdy mieszkaniec tutejszy, jak i komitet trudniący się organizowaniem zabaw, któremu jest dosyć szepnąć jedno słówko, aby rozochocone tłumy pospieszyły na wskazane miejsce.

Kronika, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1897

 

Od Wielkiejnocy rozpoczyna się tu letni karnawał nierównie świetniejszy od zimowego. Wytworny świat powraca tłumnie z Nicei lub innych stacyj słonecznych; cudzoziemcy ściągają do Paryża, gdzie powtarzają się różnego rodzaju zabawy: bale, wieczory, wystawy obrazów i t. p. Wszystko to trwa do Czerwca, wielkie wyścigi konne stanowią, rzec można, ostatki, poczem zamożne rodziny osiadają w zamkach i willach.
Na ów letni karnawał, fabrykanci lyońscy i paryzcy puszczają w obieg mnóstwo nowych tkanin, ukrywanych dotąd w tajemnicy. W zakładach krawieckich powstaje ruch niezwykły. Nowe mody, obmyślane podczas zimy, występują razem na widownię.

Seweryna Duchińska, Korespondencya z Paryża o ubiorach, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1898

 

Ale, czy myślicie, że to majowy bal u pani Mary jedyny jest w tym zaczynającym się sezonie wiosennym?...
Bynajmniej!
Krótki karnawał, snadź, nie zadowolił Warszawiaków i Warszawianek; bawią się, jakby nowe rozpoczęły się zapusty, no — dobrze im jest, dlaczego hulać nie mogą?
Ale bal kostyumowy u pani Mary, chyba ostatnim już będzie w onej porze róż i słowików.

Kazimierz Gliński, Na werendzie (pogawędka), w: „Bluszcz”, 1902

 

Warszawa też w czasie upałów bardzo jest męcząca, a świat nie dość ujmujący, żeby jej żary ochładzał. Dość mi już ciężko było w zimie zapoznawać się z całym towarzystwem. Teraz dekoracja się zmieniła i znowu wszystkim prezentować się trzeba. Ci wszyscy, co na Cejlonie, Riwierze i w Paryżu zimowali, teraz na miesiące letnie wracają do Kraju. Wyłączność ogromna panuje w tych sferach, którym pieniądze dały pozycję, a ktoś dobrze powiedział, że dziś każdy bogaty szlachcic i nie szlachcic to magnat, a ubogiego karmazyna ledwo za szlachetkę mają.
Karnawał letni gromadzi w jedno centrum kosmopolitów mających majątki w Polsce. Teraz baklują się między nimi małżeństwa. Ułożyło się już jedno, panny Plater z margrabowiczem Wielopolskim.

Maria z Łubieńskich Górska, Gdybym mniej kochała, Warszawa 1997

 

Ale wracam do zielonego karnawału. Pia tańcowała u Adasiów Krasińskich, u pani Magdaleny, u pani Konstantowej Zamoyskiej. Ale najpiękniejsze bale na Frascati u Przeździeckich, u księstwa Ferdynandów Radziwiłłów, z powodu nagłego powrotu do Woli straciła.
Śliczny był wieczór na Foksalu u Zamoyskich, jak ranek oświecił odległe drzewa za Wisłą i zwykle płową rzekę promieniami wschodzącego słońca zaczerwienił, a ogród ożywił się śpiewem ptaków. Żal się zrobił, że hałaśliwa muzyka psuła to śliczne obcowanie z naturą.

Maria z Łubieńskich Górska, Gdybym mniej kochała, Warszawa 1997

 

W Warszawie na wiosnę, w tzw. zielonym karnawale, bawiłam się świetnie. I znowu pamiętam bal kostiumowy albo raczej „krakowskie wesele” w Jabłonnie w ślicznym otoczeniu i niebywałej gościnności Gucia i Żeńci Potockich. Dzień w dzień gdzieś się tańczyło i oczywiście do białego rana. Po śniadaniu – wyścigi na Mokotowie, gdzie się całe towarzystwo zbierało; Maryla i Andzia Lubomirskie też tam były i czuło się wtedy naprawdę la joie de vivre i beztroską wesołość, której dzisiejsza młodzież niestety tak mało zaznaje.

Maria Małgorzata z Radziwiłłów Potocka, Z moich wspomnień, Łomianki 2010

 

Na podobny temat: Wyścigi konne