Kultura ludowa była odrębna od kultury wyższych warstw społecznych, szczególnie miejskich. Jednak niektóre, co bardziej spektakularne zwyczaje i obrzędy przedostawały się jako szczególna atrakcja. W zmienionej, złagodzonej formie stawały się rozrywką, zwłaszcza dla młodych ludzi.
Najbardziej znaną i publiczną z takich rozrywek były „Wianki” na rzece.
Ludowe pisanki zmieniły się w ozdobne cukrowe jaja i inne dekoracje wielkanocne (na stołach pojawiały się nawet farbowane i malowane jaja na wzór tradycyjny). Młodzież miejska bawiła się czasem w znacznie złagodzoną formę dyngusa. Miejskie panny lały także wosk i odprawiały inne wróżby w wigilię św. Andrzeja.

 

Andrzejki:

Dawniejszemi czasy w wigilję Śtej Katarzyny pisze Łukasz Gołębiowski, chłopcy ucinali gałązki wiśni, i sadzili je w wazony, pielęgnując troskliwie. Czyja zakwitła przed Bożem Narodzeniem, lub Nowym Rokiem, będzie szczęśliwy i dobrą partją otrzyma. Kładziono kartki pod poduszki z nazwiskami panien, jaką kto nazajutrz wyciągnął, taka miała być jego żoną. Spełniający tę wróżbę cały dzień przedtem byli z suchotami. Dziewczęta podobne wróżby robić będą w poniedziałek, w wigilją Śgo Andrzeja. Gdy w r. 1826 przypadłe razem i zaćmienie i wigilja Śgo Andrzeja, chłopcy i dziewczęta połączyli razem dwie wróżby. Chłopcy różnym sposobem dopytują się przyszłości: topią wosk lub ołów, wylewając je na wodę.

„Kurier Warszawski”, 1869

 

Wczoraj wieczorem, jako w wigilję Śgo Andrzeja, niektóre warszawianki, wróżyły sobie, lejąc na wodę roztopiony wosk lub cynę, jaka ich czeka dola? a głównie: czy w zbliżającym się karnawale zamienią wianki z rozmarynu na poważne czepeczki z dodatkiem kółka z kluczami. Pewnych danych o tych dziewiczych rojeniach, żaden z sylfów miejskich nam nie dostarczył; wszystkie bowiem wróżki uparły się podobno i wywróżyły sobie mężów — a o takich rzeczach, nie uchodzi wcale, jak mówi kapelan w „Damach i Huzarach,“ głosić przed całym światem.

„Kurier Warszawski”, 1869

 

Nie mylił się pan Bolesław. Na „górce,” to jest w pokoiku Lorci, gwarno było i wesoło:
— Moje złote, jedyne — trzepie Lorcia — może chcecie co zjeść albo wypić, to pójdziemy do jadalni, albo nie!... lepiej niech przyniosą nam tutaj, a my tymczasem przygotujemy sobie wszystko, co potrzeba do wróżb dzisiejszych. Jakóbowo kochana, chodźcie, dopomóżcie nam, bo ja nie wiem, jak się wziąć do tego, mogę się pomylić i wosk palić, a pakuły na wodę puszczać!...
— Pewnikiem coby tak było, mój ty złoty robaczku! — dźwigając się z pod kominka, potakuje starowina, uradowana, że ją do tak ważnej powołują sprawy, — siadajcie se moje kwiatuszki wedle stoła, a ja to wszystko urządzę, jak Pan Bóg przykazał. Nie darmo człek tyle lat na świecie haruje, toć i nie jedno wyrozumieć potrafi! Panienko Kasiu! daj-no panienka z łaski swojej pierścioneczek z palca, a paniuńcia moja uszczknie gałązkę rozmarynu: ja zdejmę czepek z głowy, przykryjemy to wszystko talerzami, i będą panienki ciągnęły, co której Pan Bóg przeznaczył!
— Dalej, dalej do dzieła!.!. — woła Lorcia wesoło,— Kasiu! Stefciu! uważajcie! to ma być wyrok na całą naszą przyszłość!... ja zaczynam... och!... cóżem wyciągnęła! pierścionek?... co to znaczy, Jakóbowo?
— To znaczy, panienko, że swemu kochaniu panienka całe życie wiary dochowasz, a wiadomo, uczciwe kochanie Pan Bóg błogosławi; tedy nie co innego mieć będziemy ino weselisko, a huczne, jak naszej perełce przystało!
— A pan Stefan będzie na niem panem młodym, czy tak, Jakóbowo? — przerywa Kasia babinie, spoglądając filuternie na przyjaciółkę.
— Juści, że nie kto inny; panicz, kiejby malowanie! a nie ambitny, z biedną sługą pogadać nie sroma się wcale. Juści, ja to dawno zmiarkowałam, że opolski panicz naszej panience komplimentuje!
— Co wy też bredzicie, Jakóbowo?... ot, lepiej ciągnijmy dalej nasze wróżby... Kasiu, Stefciu, na was kolej — przerywa Lorcia, kryjąc zarumienioną twarzyczkę na piersiach przyjaciółki.
— Czepek! panienka Stefcia wyciągnęła, czepek! — wola uradowana babina. — O! już co teraz widać dokumentnie, co panience Pan Bóg przeznaczył żyć w świętym stanie małżeńskim.
— A ja mam rozmaryn... — z zawiedzioną minką mówi Kasia, pokazując gałązkę.
— Toż przecie rozmarynu do ślubu używają — dowodzi energicznie Lorcia,— a więc i ty nie zostaniesz starą panną, o nie! A teraz wosk lać będziemy... Jakóbowo, pomóżcie!
Z wielce uroczystą miną bierze starowina miskę napełnioną wodą, rozkłada nad nią rózeczkę wyjętą ze starej miotły, a dziewczęta ujmując po kolei rondelek z roztopionym woskiem, szybkim ruchem wylewają go na ową rózeczkę, zkąd w dziwacznych skrętach wosk spada, krzepnąc na zimnej wodzie.
— Ostrożnie paniuńciu, ostrożnie wyjmować trza z wody, aby nie pokruszyć; teraz niech panienka stanie wedle ściany i trzyma wosk tak, aby cień na ścianę wyraźnie padał; ja z tej strony poświecę, zobaczymy, jaki to znak św. Andrzej ześle we wosku...
— Pan Stefan! doprawdy, pan Stefan!... — klaszcząc wesoło w ręce wola Kasia, a za nią Stefcia, — to jego czapeczka i wąsy, istny portret! O! już co teraz, nie wymawiaj się, Lorciu, trudno, jest ci widać przeznaczony!
— Przecież pan Stefan przystojniejszy, a to jakieś straszydło! — dąsa się Lorcia.
— A mnie się ulało jakieś zwierzę osobliwsze, koń czy wielbłąd?... sama nie wiem...
— Koń... juści że koń!... na nim panienka po raz pierwszy ujrzy swego przyszłego.
— Dzięki Bogu, że nie wielbłąd! Nie miałabym ochoty składać przysięgi na miłość, wierność i jak tam dalej?... nie pamiętam... dzikiemu naprzykład Beduinowi o płomiennych oczach, z puginałem u boku!
— Co do mnie — rzekła Kasia, — to ja nie pragnę oglądać swej przyszłości w wosku! Chodźmy lepiej do salonu, zaśpiewasz nam Lorciu „Maritanę,“ to moja ulubiona piosenka!
— Chodźmy, chodźmy! — żywo podjęła Lorcia,— tatuńcio też zapewne oczekuje nas niecierpliwie.
I wesoła trójka z hałasem zabierała się do odejścia.
— Panienko! panieneczko! — zatrzymując odchodzącą, woła Jakóbowa, — jeżeli panienka chce dokumentnie ujrzeć swego przyszłego, to nim północ nadejdzie, trza ubrać się biało, twarz umazać sadzami, usiąść przed lustrem i postawić przed sobą dwie świece zapalone, a skoro kur zapieje, ujrzy panienka w lustrze tego, kogo jej Pan Bóg przeznaczył.

W noc św. Andrzeja. Opowiadanie, w: „Bluszcz”, 1902

 

Wigilia św. Andrzeja należy do nielicznych wieczorów, o których nawet miejska intelligencja wie coś niecoś, a dla ludu, zwłaszcza wiejskiego, stanowi ona ważną a tajemniczą godzinę przeróżnych zwyczajów. Z niektóremi do owego dnia przywiązanemi „praktykami”, zwanemi „Andrzejkami” lub „Jędrzejkami,” można się spotkać nawet w mieście.
Niejedna panienka zabawia się w długą noc Saturnina wróżbami, wysnuwanemi z dziwacznych odlewów woskowych czy ołowianych, oglądanych „pod światło.” Wyobraźnia marzącej dziewczyny w niewyraźnych figurkach ogląda niedojrzane dla innych rzeczy: wianek ślubny, bukiet weselny, jeźdźca na koniu, lub pociąg kolejowy, zwiastujący niedaleką podróż poślubną, i t. p.
Nie mniej od wylewania wosku roztopionego na zimną wodę znany jest  też zwyczaj puszczania dwóch igieł z dwóch przeciwnych stron talerza czy miski na wodę. Dziewczę śledzi niecierpliwym wzrokiem, czy dwie igły, wyobrażające parę zakochanych, zejdą się z sobą końcami, czy też, spotkawszy się, popłyną blizko siebie  równolegle lub rozejdą się wkrótce.
To znów pod kilka talerzy głębokich osoba starsza podkłada różne przedmioty, poczem, zwoławszy dziewczęta, każe im podnosić talerze: zamęźcie będzie oznaczał welon; blizkie zaręczyny – pierścionek; wesele – kwiaty barwiste; gdy przeciwnie kwiaty białe zwiastują pogrzeb, podobnie jak różaniec – wstąpienie do klasztoru. Ale już najbardziej obawiają się dziewczęta, by pod talerzem, za który się chwyci (czy miską, jak na wsi) nie było czepca – wróżby staropanieństwa…
Podobnie bywa z trzewiczkiem. Przed pójściem na spoczynek w wigilię św. Jędrzeja nie zapomina dziewczę o tem, że należy do łóżka cisnąć bucik ku drzwiom: upadnie on palcami do progu, to w izbie głośna uciecha, bo wróży to, że dziewczyna wyjdzie za mąż… Byle tylko trzewiczek nie upadł odwrotnie!
Przed wieczorem gdzieniegdzie zbiera się kilka dziewcząt do izby z bułkami świeżo wypieczonemi. Na każdej wyciśnięty znak jakiś lub litera. Bułki układa się rzędem na podłodze, poczem drzwi się otwiera dla wpuszczenia psa przywołanego: trzeba zważać na to, którą bułkę pies wprzód pochwyci – ten bowiem chłopiec, którego ona wyobrażała, najpierw oświadczy się o rękę dziewczyny.
Podobnie rzecz ma się z karteczkami wyciąganemi z zapaski jednej z dziewcząt: czyje imię na karteczce wyciągniętej wyczyta, za tego wyjdzie. Gdzieindziej panny kartki z imionami zalotników chowają pod poduszkę tego wieczora, żeby ze snu zbudziwszy się zajrzeć, czy właśnie upragnionego chłopca oznacza pierwsza kartka, na oślep wyjęta. – (Według Kaz. Kalinowskiego)

Mieczysław Rościszewski, Pani domu. Skarbiec porad praktycznych dla Polek wszelkich stanów, Warszawa, 1904

 

Pisanki:

U nas słyną pisanki, których opisom poświęcone są specyalne broszury badaczy ludu wiejskiego; one to wytworzyły, z rozwojem smaku i gustu mieszczan, całe szeregi najprzeróżniejszych cacek w formie jajka, z których niejedne, zależnie od misterności wykończenia, dochodzą do cen bajecznych. Cukiernicy wyrabiają je z cukru i czekolady, galanteryjnicy z rozmaitych artykułów, jubilerzy ze złota i drogich kamieni. Bywają jaja mniejsze i większe, a mieszczą się w nich często siurpryzy, cenniejsze od samej powłoki zewnętrznej.

Mieczysław Rościszewski, Pani domu. Skarbiec porad praktycznych dla Polek wszelkich stanów, Warszawa, 1904

 

Śmigus dyngus:

Śmigus jest dziś po miastach prawie zarzucony. Wszakże zwyczaj ten tradycyonalny można zachować, byle tylko w sposób elegancki. Służą po temu pompki z perfumami, ukryte pod bukiecikiem fijołków lub t. p. używać ich jednak należy z wszelką ostrożnością, ażeby płyn nie prysnął w oko osoby, którą chcemy oblać, i ażeby jej ubrania nie zniszczył/ zabawka to wyłącznie dla młodzieży płci obojga.

Mieczysław Rościszewski, Pani domu. Skarbiec porad praktycznych dla Polek wszelkich stanów, Warszawa, 1904

 

Święty Marcin:

Według starodawnego zwyczaju oczekiwano Świętego Marcina, który miał na białym koniu przyjechać; na niejednym stole pojawiła się gąska tradycyjna, wróżbitka ostrej albo łagodnej zimy. Jakiej barwy okazała się kość piersiowa onej gęsi nieszczęsnej: biała czy sina — nie wiem, ale Ś. Marcin zawiódł stanowczo oczekiwanie. Pogoda była ładna, niezakłębił się puch biały w powietrzu, ani jeden płatek śniegu na ziemię nie upadł.

??, Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1895

 

Ś-ty Marcin się zbliża, a stosując się do zwyczaju każdy w tym dniu stara się mieć gąskę na swym stole.

Paulina Szumlańska, Rady gospodarskie. Rady na listopad, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1902