Okres Wielkiego Postu tradycyjnie wiązał się z dobroczynnością. Aktywna była ona we wszelkich swoich postaciach, także w formie „towarzyskiej”. Po zakończeniu karnawału nie można było oczywiście urządzać bali czy maskarad, odbywały się natomiast dobroczynne rauty.
Raut był przyjęciem wieczornym bez tańców, poświęconym przede wszystkim konwersacji. Jednak starano się umilić gościom czas także innego rodzaju atrakcjami – smacznymi przekąskami, popisami muzycznymi lub recytatorskimi, żywymi obrazami itp. Rauty takie organizowano na rzecz różnych instytucji dobroczynnych.
Drugim sezonem na podobne imprezy  dobroczynne był adwent.
Tak samo jak inne formy dobroczynności powiązanej z imprezami, rauty dobroczynne także miały oczywiście swoich krytyków.

Nowy program.
Dobroczynność jest niewyczerpaną w wynajdywaniu sposobów zdobywania dla swoich zadań materialnych środków.
Zdawało się, że tombole i rauty, oddzielnie lub w połączeniu, kiermasze, koncerta, widowiska amatorskie i żywe obrazy, wyczerpać musiały wszystko, czem można skłonić ludzi zamożniejszych do składania pieniędzy na zaspokojenie potrzeb ubogich.
Tymczasem przy dobrej woli i dobrem sercu, jak się okazało, można jeszcze wynaleść nowe drogi, prowadzące do tego samego celu.
Oto dają tego teraz dowód damy opiekunki Towarzystwa opieki nad biednemi matkami i ich dziećmi.
Fundusze towarzystwa są szczupłe, a potrzeby wielkie, jak uczynić im zadość?
Zadanie to, nie o wiele łatwiejsze od kwadratury koła, opiekunki rozwiązały w sposób bardzo prosty.
Postawiły sobie pytanie: co Warszawę obecnie interesuje i co Warszawa lubi?
Warszawa interesuje się niedawnym konkursem dramatycznym, dajmy jej więc la fine fleur konkursu – lub ]i muzykę, urządźmy więc koncert.
I tak powstał projekt i program zabawy, jaka odbędzie się w poniedziałek w sali ratuszowej.
Pan Kotarbiński odczyta kilka piękniejszych ustępów z premjowanego dramatu p. Kozłowskiego „Albert wójt krakowski", a w części muzycznej, której zorganizowaniem zajmie się p. Grosman, wystąpią nieznane dotąd publiczności siły amatorskie.
Taki program zabawy (na którą, mówiąc nawiasem, bilety zamawiać już można w księgarni Gebethnera i Wolffa) zapewnia jej niezawodne powodzenie.

„Kurier Warszawski”, 1886

 

Zapytujesz, kochany przyjacielu, jaki może być związek między: 1 ubogimi matkami i ich dziećmi, 2 rautem urządzonym dziś przez damy wielkiego świata i 3 dramatem p. Kozłowskiego pt. Albert, wójt krakowski.
Otóż taki jest związek. Damy wielkiego świata opiekują się ubogimi matkami; a ponieważ ubogich matek jest bez porównania więcej aniżeli dam wielkiego świata, te więc dla wsparcia tamtych zmuszone są od czasu do czasu odwoływać się do ofiarności publicznej. Kombinacja podwójnie korzystna: nie tylko bowiem zasili kasę Towarzystwa Opieki, ale jeszcze nam, przyjmującym udział w raucie, powoli wyobrażać sobie, że jesteśmy damami wielkiego świata. Rola damy, mnie przynajmniej, bardzo się uśmiecha, choć niestety! nie jestem pewny, czy moim wielbicielom nie zrobiłbym zawodu.
Dziwisz się, kochany przyjacielu, że u nas ofiary dobroczynne koniecznie muszą przybierać formę zbiegowisk, i sądzisz, że byłoby daleko przyzwoiciej, gdyby każdy złożył swój grosik wprost na ubogie matki, nie mają pretensji, ażby go za te pieniądze ubawiono.
Widzę, że nie rozumiesz istotnej misji rautów.
Bo przypuśćmy, żeś złożył swoja ofiarę bez rautu. Więc cóż z tego? Naturalnie nic. Dając pieniądze jesteś tylko dobroczyńcą, lecz idąc na raut, jesteś i dobroczyńcą, i jeszcze świecisz przykładem. Ktokolwiek z obecnych w sali spojrzy na twoją uroczystą fizjonomię, zaraz pomyśli: „Oto filantrop, który osładza rolę biednych matek oraz zaopatruje w pieluszki ich potomstwo.” A i tobie samemu zrobi się w sercu „niebiańsko”, gdy będziesz mógł powiedzieć: „Oto ta dama, która na mnie spogląda ze wzgardą, i ta druga, która na mnie wcale nie patrzy, jakbym już głos utracił, wszystkie one, przynajmniej dziś, interesują się zdrowiem narodu. W tak pięknym, zaiste! znalazłem się towarzystwie.”
Krótko mówiąc, na dobroczynnym raucie ty zbudujesz innych, inni zbudują ciebie; ty uznasz zasługi innych, inni uznają twoje. Gdyby zaś jeszcze do uciech moralnych dołączono kolację z szampanem, raut byłby najdoskonalszą formą ocierania łez cierpiącej ludzkości.

Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, w: „Kurier Warszawski”, 1886  


Zabawa postna, zwana rautem, na dochód Towarzystwa S-go Wincentego a Paulo, sprowadziła liczne tłumy do sali ratuszowej. Najważniejszą i najwięcej zajmującą jej częścią były obrazy z żywych osób, rozpoczęte wielce miłemi Wiankami.
Piękne, hoże dziewoje w starodawnych swojskich strojach, ślicznie wyglądały i całość tworzyła miluchny i wdzięczny obrazek. Szczególnie uroczo przedstawiała się piękna narzeczona...
Drugi obraz przedstawiał „Wieczornice". Zebrane w chacie przy ognisku dziewczęta słuchają z natężeniem czarownej jakiejś baśni, wygłaszanej przez piękną rówieśniczkę.
Trzeci obraz przedstawiał starosłowiańskie „Wesele". W wdzięcznej grupie klęczą oblubieńcy, błogosławieni przez sędziwego starca, wokoło nich garną się druchny, drużbowie, lirnik, gęślarze i t. p.
Wszystkie trzy śliczne te sielanki układu p. L. Szpadkowskiego, odznaczały się wielkiem życiem, naturalnością i swojskim wdziękiem. To też zyskały sobie ogólne i zasłużone uznanie, objawiające się frenetycznemi oklaskami, które spowodowały trzy i czterokrotne nawet powtórzenie tego samego obrazu.
Po chwilowej pauzie nastąpiła druga część widowiska, w której jako pierwszy obraz ukazał się „Kupiec wschodni," drugim był „Mozart na dworze Maryi Teresy," a trzeci „Dwór włoski w XVI stuleciu”.

Wiadomości z pod naszej strzechy i z obczyzny, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1887

 

Cokolwiek by na ubiegły karnawał powiedzieć się dało, trzeba mu przyznać zasługę, iż filantropii dobrze się przysłużył. Każdy bal z dobro czynnym celem udawał się nadspodziewanie. Szpitalik dla dzieci zyskał przeszło 5.000 rs. zasiłku, a jak na dochód z jednej zabawy, to summa, która zaszczyt przynosi nogom i sercom naszego high-life'u, bo, jak wiadomo, bal szpitalikowy—to bal arystokracyi warszawskiej
Post chce być podobnym do swego poprzednika; nakreślił sobie cały programat rautów, koncertów, odczytów, przedstawień amatorskich, których liczba zrównoważy ilość zabaw karnawałowych.
Opowiadał mi p. Dobiecki o nowym pomyśle, którym doroczny raut na korzyść Towarzystwa św. Wincentego a Paulo pragnie tym razem jeszcze bardziej spopularyzować: oto gospodynie tego rautu urządzą własnym kosztem bufety i rozsyłać będą swoim znajomym ze wszystkich sfer towarzyskich imienne zaproszenia na herbatę lub kieliszek szampana, nie u siebie w domu, ale w sali ratuszowej.
Bilet wstępu, nb. kupiony w kasie, daje prawo wstępu, a zaproszenie znajomej damy nada prawo do traktamentu, za który oprócz ukłonu, uścisku drobnej rączki i kilku komplimentów nic się więcej uprzejmym gospodyniom nie będzie należało.
Raut nabiera w ten sposób charakteru prywatnej recepcyi, a zaproszeni goście mogą przyjść bez obawy, że ich filantropia wyzyskiwać będzie i że muszą się poczuwać do obowiązku przepłacania zbyt słono podanej filiżanki herbaty z sucharkiem, lub pomadki, zjedzonej na korzyść biednych.

Quis, Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1888

 

Maluczko, a pani Filantropia rozpocznie swoję działalność, zaczem posypią się rauty i popisy muzyczne — jak to bywa coroku w tej porze.

Maryusz, Z tygodnia, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1892

 

Doroczny raut Towarzystwa Pań św. Wincentego a Paulo, odbędzie się w tym roku w dniu 7 marca, w salach ratusza, pod kierunkiem nowej prezesowej Towarzystwa hr. Ludwikowej Krasińskiej. W raucie wziąć mają udział najwybitniejsze miejscowe siły artystyczne co równie jak cel szlachetny wsparcia jednej z najdobroczynniejszych instytucyi tutejszych, godnej ogólnego współczucia, powinno zjednać powodzenie zabawie, która zaopatrzy kasę biednych.

Silva rerum, w: „Kronika Rodzinna”, 1893

 

Dzisiejszy raut.
Jak bal kostjumowy w karnawale, tak w poście dzisiejszy raut pań Towarzystwa św. Wincentego a Paulu odznacza się charakterem odrębnym.
Jak wiadomo, gospodynie zabawy podzieliły na dziś salony ratusza na dwie części.
W jednej panować będzie sztuka, a przedstawicielką i przedstawicielami jej będą firmy artystyczne tej miary, co Mira Heller i „Lutnia”.
Na wrażeniach więc artystycznych zbywać nie może.
W namiotach zaś, a raczej „halach” zasiądą w stylowych, starożytnych strojach gospodynie zabawy, których lista wymienia wszystkie niemal nazwiska warszawskiego high-life’u.
Jak zwykle na rautach, urządzanych przez panie św. Wincentego, nietylko sale dolne, ale i galerje wypełnią się tłumami.
Jednych ściąga doborowa muzyka, innych znów— toalety.
Oczywiście lornetki będą stale przy oczach, bo podobno raz tylko na rok, na dzisiejszym raucie, szersza publiczność ogląda bez przeszkody dziesiątki arcydzieł Wortha czy Hersego, upięte w prawdziwe poematy z piór, jedwabiów i koronek...

„Kurier Warszawski”, 1893

 

Rzym w czasach starożytnych zwano tout court — „miastem”. U nas w Warszawie jeden z rautów publicznych noszący oficjalną nazwę „rautu na dochód ubogich chorych wspieranych przez Towarzystwo pań św. Wincentego k Paulo" nazywa się dla tychże samych przyczyn tout court — „rautem".
Zrozumiemy się przeto doskonale jeśli powiem, że wczoraj, między godziną 10-tą a 2-gą, z wieczora na noc, odbył się w sali ratuszowej — „raut”.
Czem w okresie zabaw karnawałowych jest tak zwany „bal kostiumowy” tem w okresie wielkopostnych zbiorowych rozrywek jest — raut.
Na „raucie” koncentrują się wszystkie cechy tychże rozrywek: liczny zjazd towarzystwa, efektowny wygląd sal, rewja jeneralna toalet, intermezza muzyczne, lekkie przekąski, wyczerpywanie do dna samego salonowej konwersacji... Tylko, że „raut” ma wszystkie te cechy spotęgowane do pewnej miary, do której nie dosięga żadna poprzedzająca go wspólna zabawa towarzyska, a której nie przekroczy już żadna następna w sezonie zimowym wspólna towarzyska zabawa.
Bo, niema co mówić, „raut” to—„raut”
Nie od dziś wiadomo, że najmniej wierzą gazetom, ci właśnie, co—sami je piszą. Tedy nie rozrzucane po pismach od dni kilku „niedyskrecje" o raucie wabiły nas do ratusza... Co będzie, to będzie—oto rs. 3 na dochód ubogich chorych wspieranych i t. d. jak wyżej — a co do towarzyskich przyjemności, których w doczesną zapłatę za filantropijne uniesienie doznać mamy, to o to jesteśmy spokojni.
Bo czyż zawiódł kiedy — „raut”?
Dywanowym i czerwonego sukna szlakiem podnosimy się z wolna po wschodach na górę. Zacny, poczciwy szlak, na którym tu i owdzie poznaczyły lekkie przetarć n setki przerozmaitych trzewiczków i pantofelków... Owdzie zmiął sukno ciężki kalosz, spieszący na jakiś mazur dawno oczekiwany... Poczciwy, doświadczony dywan stary, leży oto cicho na wschodach szerokich i duma melancholicznie o przeźytych szelestach aksamitów i atłasów...
Lecz cisza, nic nastrajajmy się lirycznie. Spokój! — powiadajmy sobie — spokój! grandezza!...
Nastrójmy się odpowiednio do charakteru zgromadzenia towarzyskiego, w którem przeważa high-lif, gentry, la fine fleur wielkiego świata, beau monde, ... grand monde, le mounde ou l’on… Sza, spokój, grandezza.
Sali ni poznać. Gdzież ten bez końca parkiet jej rozlewający się szeroko i długo połyskami jak tafla spokojnego jeziora? Gdzie rzędy dwa kolumn?
O rząd kolumn, na prawo oparto wielką, z kunsztem przedziwnym i smakiem artystycznym odtworzoną staromiejską gospodę. Więc izba jedna wybita cała dywanami, ze ścianą w głębi przyozdobiona ciekawym „kilimkiem” wyobrażającym jeźdźca tureckiego, podobno według malowidła Verneta; więc izba druga też cała w dywanowych festonach, umeblowana staroświeckiemi fotelami, zydlami, stołami gnącemi się pod zastawą roztruchanów, dzbanów, kielichów. A między izbą jedną a drugą podnosi się na łapy niedźwiedź, potężny dzban w łapie dzierżący, a z drugiej strony połyska staroświecki piękny okaz jakiegoś kolosalnego roztruchana. Zaś nad gospodą szyld z napisem „Pod Twardowskim” i tegoż imć pana Twardowskiego wisi — portret autentyczny.
Przytłumione światła idą z gospody na salę przez śliczne, stylowe „witraże” o małych, w ołów oprawnych szybkach; zwraca uwagę „znak gospody” w kształcie ręki wyciągniętej, wieniec trzymającej; gdziebądź spojrzeć od mezoniny na dachu aż do zydelka w kąciku, wszędzie jakiś szczegół ciekawy, stylowy, autentyczny lub artystyczny.
Nie dziw. Na pastwę architektom „gospody” owej wydał część zbiorów własnych oraz umeblowania własnych apartamentów — Konstanty hr. Przezdziecki, a kulis rautowych świadomi, wskazują nam niejeden własny jego pomysł, niejedno dotknięcie ręki, smakiem wytwornym wiedzionej.
Tuż przy gospodzie — piwna werenda. A gdzie piwo, tam i rzecz prosta, staroniemieoki styl. Na majolikowych antałkach czytam sentencję: Trink was klar ist; sprich was wahr ist; sieh was rar ist.
Zbyteczna rada; z miłą chęcią przyjrzymy się wszystkiemu po kolei, tylko, tylko wpierw wyraźmy ze szczerością całą gospodyni gospody, pani Sobańskiej, podziw istotny dla uprzejmości jej, dla dawania sobie rady z takim tłumem gości, oblegającym nieustannie jej przygodne at home.
Zarząd gospody dzielą z panią Sobańską: hr. Gustawowa Przezdziecka, ks. Mirska w staroświeckim stroju, zastosowanym do wdzięku i urody noszącej — i bar. Weyssenhoffowa. Wszystkie te panie mają na sobie staromiejskie stylowe stroje.
Nawprost gospody — u lewej kolumnady — potężny namiot recepcyjny, jeden z takich, co to czasu fet dworskich za przygodne schronienie służą. Gobeliny, dywany, makaty utworzyły rodzaj hali przestronnej, po nad którą dźwignięto na wysokich lancach złoconych baldachim. Środek hali zajął stół długi, cały przywalony przekąskową zastawą, winami, wazami ponczu, piramidami cukrów, a na stronach zaś i w głębi rozrzucono kanapki, fotele, krzesła w wykwincie stylów i wzorzystościach adamaszków.
Rej tam wiedzie, rządy sprawując namiotu, ks. Jerzowa Radziwiłłowa, wspaniała w stroju directoire, w czarnym, szerokim kapeluszu, opiętym brylantami, z laską wysoką w dłoni. A za stołem namiotowym honory czynią: hr. Rzyszczewska, p. Franciszkowa Górska, hr. Wielopolska, p. Laska, hr. Komorowska.
Mienią się jedwabie, połyskują brylanty, bieleją pudrowane koafiury, błyskają egretki, chwieją się białe pióra, co wszystko na tle draperyj poważnych piękny tworzy obraz.
Jaki w tem styl? — „Louis XIV”! — powiada ktoś. Niech, doprawdy, tak będzie, bo że coś w tej stronie sali jest „wersalskiego”, wątpliwości nie ulega.
A po przez tłum przewija się mozolnie służba liberyjna i tace z jadłem i napojem roznosi... ale ktoby tam się kwapił na to!
Raz przecie do roku na godzin parę można o obroku cielesnym zapomnieć.
Idźmy do kwiatów. Skupiono jo w jedno miejsce— wszystkie: i to, któremi cieplarnie obdarzyły ogrodników naszych i te, któremi Opatrzność obdarzyła salony warszawskie.
Zaś aby duch św. Wincentego a Paulo unosił się nad tłuszczą, podziwiającą te mirabilja wdzięku i urody, po nad wielkim parterem kwiatów bukietowych i salonowych rozwieszono na niezliczonych wstążkach różnokolorowych niezliczoną ilość symbolicznych — marchewek.
Marchewek? Nieinaczej
Marchew, po francusku — carotte. A państwo wiedzą, co znaczy — „karota”?
Zwartą ławą suną panowie przed stół w podkowę, zasypany cały kwiatami, najpiękniejsze ukłony koncypując dla panien, pod których strażą te kwiaty…
Przez której panny rączki przeszło kwiatów najwięcej? Powiedzieć doprawdy nie umiem, bo w chwili właśnie, kiedy z pod rączek panny Zofji Górskiej, prześlicznie wyglądającej w skromnej białej sukience, ubranej pąsowemi polnemi makami, znikała lawina fijołków i hjacyntów, rozrzucała setki bukiecików między młodzież hr. Marja Przezdziecka, a w chwili, kiedy o nowy zapas kwiatów prosiła hr. Elżbieta Krasińska, co aż strach pomyśleć z jak lekkiem sercem rozrzucała w świat Boży własną... rodzinę, tłum stał przed pannami: Iną Komarówną, Anną Okecką, Fr. hr. Krasińską, Źurowską, Komorowską, Karską, Rzewuską, Karnicką...
A marchewki bujały się wciąż.....
Delektuje się pan zdobytym kwiatkiem? — proszę co łaska na ubogich.
To zawieszanie nad filantropijnemi stołami symbolicznej „karoty” zainicjowała na gruncie naszym ks. Zuzanna Czartoryska, modę tę wziąwszy z rodzinnego kraju swego — z Francji.
Mówiło się dotąd to i owo sub rosą odtąd na rautach filantropijnych zdobywać będziemy kwiaty — sous la carotte.
Ale gdybyż to jedne tylko kwiaty!... W namiocie szampańskie wino pito wczoraj kieliszkami też „pod karotą”; wyciągano pod tymże namiotem wróżebne aforyzmy i dewizy też „pod karotą”.
Tak lekko, tak powiewnie, jak rautowa rozmowa, jak krzyżujące się spojrzenia i uśmiechy, płynęła i płynęła wczoraj — moneta. To i dobrze. Zapłynie przecie do portu, gdzie miłosiernie zapobiega się niedoli.
Zaś datkiem, kto wie czy nie najhojniejszym względnie, sypnęli wczoraj „lutniści”. Jak jeden mąż stanęła na estradzie „Lutnia”; śpiewała nam, ą śpiewała jak nigdy tak pięknie.
Tegoż zdania byli wszyscy i co do śpiewa p. Hellerówny. Po wykonaniu słynnej arji z „Proroka” Figlio mio zaśpiewanego prześlicznie, odwzajemniając się za huczne oklaski, dała nam jeszcze usłyszeć artystka „Piosnkę o piosence” Kratzera i „Bollero” Andittiego, rozwijając całe bogactwo młodzieńczego świetnego swego głosu. To też... Sza… Spokój! spokój! spokój! grandezza!...
Po koncertowej ciszy, znów rozbiegł się po sai; szmer i gwar rozmów i towarzystwo skupione dotąd na środku sali, rozbiło się na kółka i kółeczka, do koła stolików gospody i namiotów. Sala ratusza zmieniła się na salon quasi prywatny.
A nam czas było skorzystać z przywilejów zgromadzenia publicznego i wymknąć się do domu, unosząc miłe bardzo z tegorocznego „rautu” wspomnienie,
„Raut” udał się najzupełniej.

Hr. Q., Raut, w: „Kurier Warszawski”, 1893

 

Raz w rok, około Wielkiejnocy, boginie i bogowie z Olimpu schodzą na ziemię. Wówczas „na rozlewającym się szeroko i długo, jak tafla spokojnego jeziora, parkiecie” sali ratuszowej rozkładają dywany, „rozrzucają kanapki, fotele i stoły, przywalone winami i wazami ponczu”. Zaś „o rząd kolumn opierają” albo „potężne namioty recepcyjne” (gobeliny, makaty, złocone lance i tak dalej), albo „staromiejskie gospody” (zydle, kilimki, niedźwiedzie z dzbanami w łapach i tak dalej).
Po tych przygotowaniach między godziną dziesiątą i dwunastą (rozumie się, w nocy) „mienią się jedwabie, połyskują brylanty, błyskają egretki, chwieją się białe pióra na tle draperii poważnych". Niezależnie od tego „skupiają się w jednym miejscu kwiaty — wszystkie: i te, którymi cieplarnie obdarzyły ogrodników naszych, i te, którymi Opatrzność obdarzyła salony warszawskie”.
Nareszcie — „ponad wielkim parterem kwiatów bukietowych i salonowych zawiesza się na niezliczonych wstążkach różnokolorowych niezliczoną ilość symbolicznych... marchewek...”
Co znaczy ten poetyczny obraz? — pytasz, czytelniku. Cóż innego może znaczyć, jeżeli nie doroczny raut na rzecz ubogich chorych, wspieranych przez Towarzystwo Pań Świętego Wincentego a Paulo, w czasie którego to rautu panie i panowie z miasta mogą przypatrywać się damom i panom z towarzystwa, opłaciwszy za bilet wejścia trzy ruble.
Z wyjątkiem pewnego chama, który nie wstydził się (po długim targu) nabyć trzyrublowy bilet za podartego rubla i szklanczynę piwa, normalni warszawiacy płci obojej chętnie wnoszą wyż wzmiankowaną opłatę. Dzięki bowiem rautowi skupione na galerii „panie z miasta” mają okazję studiować według najmodniejszego fasonu piękne ruchy, czarujące spojrzenia i pełne prostoty obejście bogiń, zaś „panowie z miasta” mają możność aż do następnego postu opowiadać:
— Księżna Radziwiłłowa jest osobą „wcale dobrze”. Widziałem ją na raucie, wiesz, na tym pani Górskiej, na którym, jak pamiętasz, o mało nie potrąciłem hrabiny Raczyńskiej...
Ponieważ na owym raucie niektórzy panowie usuwali się swoim sąsiadom, nie potrącali ich łokciami, nie mówili do służby: słuchaj no ty, fagasie!... Ponieważ znajdowało się kilkadziesiąt kobiet i mężczyzn, którzy nie pozowali ani na książąt ani na hrabiów, ani na baronów, nie podawali na przywitanie dwu palców i nie byli roztargnieni w rozmowie, więc przypuszczam, że naprawdę kręciło się tam sporo ludzi dobrze wychowanych. No, a za możność przekonania się, że takie kopalne istoty trafiają się jeszcze w Warszawie, warto dać nawet trzy ruble.
Szczęściem, jeden z moich przyjaciół, który posiadał dwa bilety... Ale co tam!
Zwrócił też pewien Amerykanin uwagę, że altanka (?), zbudowana w formie krynoliny czy kojca, z „niezliczonych różnokolorowych wstążek, zakończonych marchewkami” (jeżeli nie marchwią pastewną) była może nie bardzo na miejscu w przybytku pięknych manier, gdzie demokraci z piekielnie arystokratycznymi minami mają uczyć się arystokratycznej prostoty i dobrego smaku. No, ale co tam. Przecież marchewka jako ozdoba używa się w samym Paryżu; byłoby zaś daleko niebezpieczniej, gdyby u nas, zamiast marchwi pastewnej, zawieszano na końcach wstążek na przykład buraki albo dynie.
Bądź jak bądź — ubodzy chorzy, zostający pod opieką pań Świętego Wincentego a Paulo, w ciągu kilku godzin zyskali parę tysięcy rubli, czyli bez porównania więcej, aniżeli udało się zebrać komitetowi cholerycznemu w ciągu kilku tygodni, pomimo narad tudzież całego szeregu artykułów rozumowanych i sprawozdań cyfrowych, w których ciągle powtarzają się te same nazwiska i „ofiary”.
Nie dziw, że Komitet Obywatelski, porównawszy owoce swojej pracy z rezultatem zabawy pań Świętego Wincentego, postanowił zamiast odezw i sesji, urządzić — „na rozlewającym się szeroko i długo, jak tafla spokojnego jeziora, parkiecie” sali ratuszowej — raut choleryczny.
Będzie on w ogólnym planie kopią rautu arystokratycznego.
„Parkiet” sali w braku dywanów ma być zasłany ceratą i wyksatyną. O kolumny z jednej strony będzie oparty powóz do transportowania cholerycznych, z drugiej — namiot do udzielania pierwszej pomocy.
Znajdzie się tam stół „przywalony” wazami rumianku i butelkami oleum palmae. Zamiast kanapek będą żelazne łóżka również przykryte ceratą, a zamiast foteli i krzeseł... (proszono, ażebym nie zdradził niespodzianki).
Obok drzwi prowadzących do namiotu bodzie stał klasyczny wąż Eskulapa (wypchany), trzymający w zębach instrument... (to ma być również niespodzianka).
Przy wejściu do sali będzie zawieszony rodzaj lejkowatego daszka z różnokolorowych bandaży, ozdobionych na końcu szczotkami do rozcierania cholerycznych, którzy już mają kurcze. Zaś pod daszkiem „prześlicznie wyglądający” profesor Baranowski — „uroczy” doktór Natanson — „powiewny” doktór Dobrski i inni — „pięknymi rączkami”, przy akompaniamencie czarujących uśmiechów i spojrzeń — rozdawać mają „kwiaty z ogrodu Hygei” w postaci środków dezynfekujących.
Na zakończenie przedstawiony będzie żywy obraz, który obznajmi chciwą wrażeń publiczność z przebiegiem cholery, począwszy od lekkich niedyspozycji, skończywszy na zasypaniu interesanta niegaszonym wapnem.

Bolesław Prus, Kronika Tygodniowa, w: „Kurier Codzienny”, 1893
 

„Panieński.”
W dniu 21-ym b. m. w salonach resursy obywatelskiej odbędzie się pod tą nazwą zabawa, zasługująca na miano nadzwyczajnego rautu.
Obok bogatego programu popisów wokalnych, muzykalnych i dramatycznych, energiczne i pełne szczęśliwych pomysłów gospodynie obiecują ożywić zabawę przez wprowadzenie dwóch nowości, mianowicie: kiermaszu i orkiestry.
W sali stanie kilkanaście namiotów, gdzie panie, jako straganiarki, będą rozlewały herbatę, częstowały ciastkami i pomarańczami, obdarowywały bukiecikami i t p.
Gospodynie starać się też będą, aby zabawa była zajmującą i ogólną, jak to bywa zwykle w ściśle znajomem kółku.

„Kurier Warszawski”, 1893

 

Rauty, koncerty, odczyty, mające oczywiście jakiś cel filantropijny, są codziennemi niemal wypadkami dnia podczas zimowego sezonu. Bawią się na nich, albo nudzą, to zależy od umiejętności urządzenia zebrań rautowych, magnesu — jaki ma koncertant, popularności prelegenta i obranego przezeń przedmiotu. Bądź co bądź, publiczność nie zawodziła nigdy. Jedni dla zabicia nudów, inni z obowiązku przyjścia z pomocą lub nieraz prostą ciekawością wiedzeni, wypełniali sale rautów, koncertów i odczytów i rzeczony cel osiągał swój skutek.

??, Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1895

 

Dobrze zapowiada się „Raut biały“ na rzecz Towarzystwa opieki nad biednemi matkami i dziećmi. Zabawą tą nie tylko zaciekawiona jest cała Warszawa, ale, jak o tem do nas wieści dochodzą i prowincya dość licznie uczestniczyć w nim będzie. W celu uświetnienia rautu nie szczędzą starań panie: Julja hr. Branicka, Helena hr. Krasińska, hr. Sołtanowa i Lucyanowa Wrotnowska. Przy akompaniamencie fortepianu deklamować będzie hr. Konstanty Przeździecki a także p. Rydel wygłosi wiersz własny specyalnie dla tego rautu napisany. Krom tego pojawi się pewna deklamatorka, która zwykła wielki zapał w słuchaczach wywoływać.
Na część wokalną złożą się: p. Piechowska, konkursowa „dwunastka lirników“ warszawskich i pana Nouvellego. Przy fortepianie siądzie Józef Śliwiński i p. Wędrychowska. Raut odbędzie się w następną sobotę d. 21-ym b. m. — do widzenia zatem.

??, Pogawędka, w: „Bluszcz”, 1895

 

Przysłowiowa niemal dobroczynność Warszawy, śpieszącej zawsze z pomocą potrzebującym, objawiła się wspaniale na odbytym w dniu ostatnim Lutego, tak zwanym „wielkim raucie muzycznym“. Zabawa, która przyniosła biednym znajdującym się pod opieką Towarzystwa pań św. Wincentego á Paulo rs. 7,500, musiała się udać, no — i opiekunki są rade, ale jakiego wrażenia doznawali uczestnicy „rautu, – którym było ciasno, parno, duszno — i — uczestniczki, które zamiast zwykłej zabawy towarzyskiej, gdzie panuje większa swoboda ruchów, gdzie można ze znajomymi spotkać się i parę słów w wesołej pogawędce rzucić — znalazły się ściśnięte w szeregu krzeseł, zduszone niemiłosiernie z przodu, z tyłu i boków, na czem ucierpiały przepyszne tualety, które z wielkiem niezadowoleniem ich właścicielek znikły w tłumie zbitym? Byli jednaki tacy uczestnicy „rautu“, którzy na owym „raucie“ nie byli, bo tłok w sali panował tak wielki, tak miejsce każde było szczelnie zajęte, że pomimo wprawiania w ruch łokci, musieli zatrzymać się w sieni u drzwi wchodowych, wyobraźnią słuchu chwytać boskie dźwięki skrzypek Barcewicza, przedstawiać słowicze tony gardziołka panny Kruszelnickiej, zachwycać się „cichościami dotknięć” Michałowskiego, — wyobraźnią zaś wzroku podziwiać wspaniały strój pani Ludowej, jako kochanki Bergeraca i rycerski przvodziew samego Cyrana.

??, Przy kominku (pogawędka), w: „Bluszcz”, 1899

 

Inaczej trudno niezadowolenia uniknąć. Zresztą raut nie jest zwykłym koncertem, ani widowiskiem, gdzie z góry wiemy czego się mamy spodziewać. Raut jest zebraniem towarzyskiem. nie wykluczającem wcale rozmowy w kole znajomych, z którymi nieraz umówiono się spotkać na przewidywanej zabawie; muzyka, śpiew, monolog, czy dyalog jakiś, wypowiedziany na estradzie nie są czem innem, jak tylko uprzyjemnieniem tego towarzyskiego zebrania, dodatkiem do zapowiedzianej zabawy. Szeregi ścieśnione krzeseł nie są tu na miejscu, na sali koniecznie powinno być przestronno, ażeby nic nie tamowało ruchu wchodzącym, przechodzącym i witającym się. Sala powinna być zapełniona stolikami, przy których w grupach dowolnych mają siedzieć ci, którzy spotkać się z sobą zechcą. Tak dawniej bywało w sali ratuszowej i było dobrze; prawda, że przy podobnem urządzeniu o połowę prawie mniej osób mieściło się w sali, a zatem i zyski były mniejsze, lecz za to większe zadowolenie publiczności, wreszcie zabawa nie traciła właściwej sobie cechy towarzyskiego zebrania, panie nie lękały się o wykwintniejszy strój nawet, który w niespodziewanym ścisku mógł ich o znaczne szkody przyprawiać. Filantropia jest bardzo piękną rzeczą, lecz w danym wypadku pożyteczne z przyjemnem połączyć koniecznie potrzeba.

??, Przy kominku (pogawędka), w: „Bluszcz”, 1899